Wielki Brat za kierownicą?
Każdego roku tysiące ludzi traci życie lub doznaje poważnych obrażeń w wypadkach na drogach Unii Europejskiej. Dzięki rozwojowi technologii i zmianom prawodawstwa w latach 2001 – 2017 liczba śmiertelnych ofiar wypadków drogowych w Europie zmniejszyła się o 57,5 procent. Czy na drogach może być jeszcze bezpieczniej?
Tak uważają unijni urzędnicy, którzy planują, że w nowych samochodach, produkowanych po roku 2022, obowiązkowe będzie montowanie systemów ograniczających prędkość. Dziś tylko od kierowcy zależy, czy zastosuje się do znaków na drodze. Za kilka lat czas „ścigantów” ma się skończyć, bo gdy samochód wykryje znak ograniczenia prędkości, automatycznie się do niego zastosuje, niezależnie od tego, czy wywoła to naszą irytację. I nie chodzi tu wyłącznie o zwykłe hamowanie.
Zaawansowane systemy, takie jak inteligentne wspomaganie prędkości, hamowanie awaryjne, monitorowanie zmęczenia kierowcy, utrzymywanie właściwego toru jazdy czy rejestratory zdarzeń drogowych dostępne są już dzisiaj w nowych samochodach. Rzecz w tym, że obecnie zależne są one od naszej woli. Oznacza to, że możemy z nich skorzystać lub je dezaktywować. Wkrótce ich wyłączenie nie będzie możliwe. Europejska Rada Bezpieczeństwa Transportu od dawna opowiada się za takim rozwiązaniem, powołując się na badania sugerujące, że przyczyniają się one skutecznie do ratowania ludzkiego życia. – Większość ludzi chce respektować ograniczenia prędkości, a wspomniane systemy im w tym mogą pomóc – uważa Matthew Avery z Thatcham Research, organizacji, która przeprowadza testy w imieniu branży ubezpieczeniowej.
Nie brak jednak opinii, że to próba umieszczenia za kierownicą „Wielkiego Brata”, który będzie nas w pełni kontrolował. A to sprawi, że dla wielu kierowców taka jazda przestanie być przyjemnością. Jednak, według Europejskiej Rady Bezpieczeństwa Transportu, przy masowym przyjęciu proponowanych rozwiązań możliwe będzie zmniejszenie o 30 proc. liczby wypadków i o 20 proc. ich skutków śmiertelnych. Przeliczając na liczby bezwzględne, Unia chce w ten sposób uratować życie 25 tys. osób w ciągu 16 lat od wejścia w życie zmian prawnych.
Jak to ma działać?
Aby regulować prędkość, samochód musi wiedzieć, jaki jest limit na danym obszarze. Obecnie można to zrobić na dwa sposoby. Pierwszy zakłada wykorzystanie nawigacji satelitarnej (GPS), która pozwala ustalić, gdzie znajduje się samochód i dokąd zmierza, oraz porównać te informacje z bazą danych, w której rejestrowane są różne ograniczenia prędkości. Zaletą tego systemu jest to, że ostrzega on zarówno o bieżących, jak i zbliżających się limitach prędkości na kolejnych odcinkach. Problemem może być baza danych, bo jeśli zawiera ona nieaktualne bądź niekompletne informacje, samochód nie dostosuje się do rzeczywistych ograniczeń. Alternatywą jest użycie kamery i oprogramowania, które może „odczytać” znaki ograniczenia prędkości. Dzięki temu komputer pokładowy może reagować na zmienne limity i czasowe ograniczenia prędkości. Problemem jest jednak zasięg i pole widzenia kamery, która nie wie, czy za zakrętem znajduje się znak. Dlatego też logicznym rozwiązaniem byłoby połączenie obu systemów.
Czy zapłacimy drożej?
Montaż innowacyjnych systemów to świetny przepis na wzrost ceny pojazdów. Jednak według Rolanda Schaefera, eksperta ds. bezpieczeństwa w Ford of Europe, wiele samochodów jest już przystosowanych do nowych rozwiązań. – Jeśli mamy nawigację GPS i kamerę, to potrzebne jest jedynie oprogramowanie – mówi. Szansą na sprawne wprowadzenie tych rozwiązań jest rozwój technologii 5G, która umożliwi bezpośrednią komunikację pojazdów z drogową infrastrukturą, taką jak znaki ograniczenia prędkości czy sygnalizacja świetlna. Ktoś za to jednak musi zapłacić. – To w tej chwili problem rządów w poszczególnych krajach – uważa Schaefer. I dodaje: – Wprowadzamy nową technologię, jeśli uważamy, że może ona pomóc naszym klientom. Nie chcemy unieważniać kierowcy, który zawsze musi mieć ostatnie zdanie. (AM) Na podst. bbc.com