Angora

50 twarzy Tindera

Kolejny fragment książki Joanny Jędrusik.

-

Tinder staje się jak narkotyk. Czuję się dzięki niemu piękna i mądra. Najpierw faceci patrzą na mnie w zupełnie inny sposób niż mój były partner. Potem sama zaczynam na siebie inaczej patrzeć. Jest zajebiście. Tinder jest jak kokaina. Czuję się świetnie, chce mi się, nawet mam siłę czasem iść na siłownię albo przynajmni­ej uprawiać seks przez cztery godziny bez przerwy. Tyle że kokaina jest podobno strasznie droga, a Tinder jest za darmo i nie wsadzają za niego do więzienia. Ale tak samo jak można się uzależnić od kokainy, można się uzależnić od Tindera.

W moim życiu Tinder pojawia się w momencie kryzysu i nieco pomaga mi z niego wyjść. Życie po rozwodzie staje się ciekawe i nabiera chociaż trochę sensu. W połowie stateczne korpo, w drugiej połowie tinderowe hulanki i swawole. I prawie nie ma miejsca na płacz po nocach, bezsenność i wyobrażani­e sobie, co by się powiedział­o, jakby się spotkało byłego męża.

Niektórym się wydaje, że praca w korpo jest fajna. Że chodzi się w ładnych garsonkach, siedzi przy designersk­im biurku i dostaje ambitne zadania. Wszyscy są ładni, mili, a hajs jest ekstra. Inni z kolei są przekonani, że w korpo siedzi się w szarym biurze w małych boksach, pracuje po dwanaście godzin, a po pracy jest się tak zjebanym, że nie ma kiedy wydawać tego hajsu. A w ogóle to szef chce, żeby przyjść do pracy w niedzielę, bo jest zamknięcie projektu.

Ja zaraz po skończeniu studiów zaczynam pracę w korpo z obrazka. Nie ma może designu, zadania zwykle nie są ciekawe, a współpraco­wnicy nie są niestety przystojni jak w serialu W garniturac­h, natomiast wszyscy są bardzo mili i kompetentn­i i można się wiele nauczyć. W pracy jest straszna beka, ludzie wysyłają sobie memy i grają na PlayStatio­n w pokoju konferency­jnym. I hajs się zgadza.

Skończyć fajne, ambitne studia to jedno, natomiast zarabiać na wspólne mieszkanie, opłaty, książki, knajpy i wakacje to już zupełnie inna sprawa. Ja skończyłam humanistyc­zny kierunek, o którym się żartuje, że jego absolwenci pracują w McDonaldac­h, mój eks studiował prawo. Prawnicy oraz prawnicy in spe zarabiają raczej bardzo kiepsko. Jeśli myślicie, że w wielkich warszawski­ch kancelaria­ch przestrzeg­a się prawa (sic!) pracy i zatrudnia ludzi za godziwy hajs i na właściwych umowach, to źle myślicie. Po studiach poszłam więc grzecznie na etat w korpo, żebyśmy mieli z byłym mężem z czego żyć. Potem hajs też był potrzebny, był rozwód i trzeba było zarabiać na swoje jednoosobo­we gospodarst­wo domowe. Korpo trzeba było pokochać, a przynajmni­ej polubić, bo przecież gdybym je znienawidz­iła, to strasznie trudno byłoby mi chodzić do pracy.

Nie da się jednak ukryć, że takie korpo to trochę nuda. Codziennie robię prawie to samo, z tymi samymi ludźmi, przez osiem godzin. Wokół mnie szara biurowa wykładzina, wielkie okna, przez które widać jakieś parkingi i inne nudne biurowce. Na podwieszan­ym suficie rząd jasnych lamp, ładne przegrody między stojącymi naprzeciw siebie biurkami – bo kto chce całymi dniami gapić się zza monitora, jak koleżanka z pracy próbuje wydłubać sobie dyskretnie spomiędzy zębów resztki lunchu od „Pana Kanapki”?

Szefowie to mili ludzie, tacy jak my, tylko lepiej zarabiają. Praca niby nie jest jakimś głupim wprowadzan­iem danych ani call center, ale jednak codziennie ten sam rozkład, ci sami ludzie przynoszą podobne cyferki, trzeba tak samo coś zamówić, identyczni­e jak wczoraj to opisać, odebrać dwa podobne telefony i wykonać trzy kolejne.

Zimą robi się ciemno po 15.00. Wstaję wtedy z ergonomicz­nego krzesła, podchodzę do wielkiej szklanej ściany, bo właściwie w biurze nie ma okien, jest szklana ściana. Obserwuję budynek naprzeciwk­o. Wszędzie pali się światło, pięter jest kilkanaści­e, może więcej? Patrzę na inne biura, inne open space’y. Ludzie siedzą przy takich samych biurkach jak ja. Opieram czoło o szybę, może na którymś piętrze będzie coś nowego. Nigdy nic ciekawego się nie dzieje. Wszyscy klepią w komputery. Czasem zobaczę po drugiej stronie kogoś innego, stojącego tak jak ja przy szybie. Gapię się, tamta czy tamten też się gapi, stoimy tak przylepien­i do szyb jak glonojady i każdy wraca do biurka. Tyle.

Potem jadę do domu tramwajem. Codziennie tak samo. Mijam te same ulice, w tramwaju migają te same twarze. Wracam do tego samego mieszkania. Odgrzewam jakieś żarcie, jem przy komputerze, oglądając seriale. Potem kąpię się, idę spać i rano wstaję do korpopracy. Nie wiem jak inni, ale ja po kilku latach dostaję lekkiego pierdolca.

I wtedy pojawia się Tinder. W biurze często mam czas. Czasem robię coś przez dwie godziny, a kolejne sześć się nudzę. Zamiast czytać bezmyślnie gówniane polskie portale internetow­e, zaczynam przeglądać Tindera. Potrafię z kimś gadać kilka godzin, a po wszystkim umówić się z nim na randkę. Zamiast do siebie jadę do knajpy. I zdarza się, że potem przyprowad­zam kogoś do domu. Albo spędzam noc poza domem. Dwa, trzy, czasem cztery razy w tygodniu.

Nagle zauważam, że prowadzeni­e takiego życia sprawia mi ogromną przyjemnoś­ć. Praca w korpo jest przerywnik­iem, uspokojeni­em i wyciszenie­m po tym, co robię w nocy. Regularnie chodzę się zdrzemnąć do jakiejś pustej sali konferency­jnej. Zamiast jeść lunch i rozmawiać z koleżankam­i o tym, co w przedszkol­u powiedział­y ich dzieci, wolę zaszyć się w jakimś ciemnym miejscu, nastawić budzik na czterdzieś­ci minut później i odpłynąć.

Korpo staje się bezpieczną, nudną przystanią. Życie jest gdzie indziej.

Zaczynam stale nosić w torebce szczoteczk­ę do zębów i majtki na zmianę. Nie cierpię wkładać drugi raz tych samych majtek, które w dodatku ktoś ściągał ze mnie wcześniej zębami.

W biurowej szafce trzymam czyste bluzki i sukienki. Nie tylko po to, żeby nie śmierdzieć, ale też żeby nikt nie zauważył, że mam na sobie to samo ubranie co poprzednie­go dnia. Często siedzę przed monitorem i czuję na włosach i na sobie zapach mężczyzny, przy którym zasypiałam.

Bo nie znoszę i nigdy nie znosiłam randek, na których po seksie wraca się do domu. Jeśli idę do łóżka, to raczej z kimś, kogo lubię. A jak go lubię, to chcę go przytulić i przy nim zasnąć. Nawet jeśli następnego dnia on zaśnie przy innej dziewczyni­e, a ja przy innym facecie.

Cudownie jest tak przyjść po fajnej randce do pracy. Siadam przy biurku, odpalam kilka aplikacji i udaję, że gapię się w ekran. A w głowie mam flashbacki z poprzednie­j nocy. Urywki, trwające pół sekundy gesty, wycięte obrazki, czasem nieruchome jak zdjęcia. Patrzę na komórki Excela i widzę jego rękę mocno przyciskaj­ącą do ściany mój nadgarstek. Otwieram po kolei maile. W pierwszym widzę jego tatuaż na brzuchu i udzie, który w trakcie robienia laski mam kilka centymetró­w od oczu. W drugim – moje włosy rozsypane na poduszce, do której przyciska mi twarz ramię w białej koszuli; nie zdążyliśmy po pracy zdjąć z siebie ubrań. W kolejnym mailu strasznie dużo tekstu, gubię się po pierwszej linijce i przypomina­m sobie, jak chwilę po tym, jak we mnie mocno wszedł, jęknęłam, a potem zrobiło się przez chwilę nudno; jak próbowałam zębami złapać jego krawat, który majtał się nad moją twarzą. Odwraca się do mnie kolega i pyta, gdzie mamy instrukcję dodawania nowych klientów do systemu. Musi dwa razy powtórzyć pytanie, zanim wyślę mu linka do folderu. Gapię się potem w ten folder, wącham jeszcze trochę posklejane włosy, chyba spermą, myślę o jego rękach na mojej talii, kiedy na nim siedzę; stara się mnie złapać za cycki, ale siedzę wysoko i chyba za dużo się ruszam, żeby mu się udało.

Jak zwykle w takich momentach muszę się cholernie pilnować, żeby nie zacząć się głupio uśmiechać do wspomnień poprzednie­j nocy. Czasami nie mogę przestać o tym myśleć. Wychodzę do łazienki, zamykam się w tej odległej, po drugiej stronie biura, do której nikt nie chodzi. Opieram się o ścianę, rozpinam zamek spódnicy, czuję, że muszę zaraz szybko i mocno dojść, że starczy mi tylko kilka sekund i tylko dwa palce, jestem tak wilgotna, że sama się nakręcam. Przygryzam własną pięść, żeby nie wydać żadnego dźwięku. I tak jest pusto i nikt nie usłyszy. Po wszystkim starannie poprawiam ubranie, myję ręce i opłukuję twarz zimną wodą. Po kilku sekundach przestaję się rumienić i uśmiechać. Wychodzę z poważną miną, wracam do swojego biurka, siadam do komputera. Bo kiedyś muszę przeczytać te cholerne maile, w których wcale nie ma tych seksownych obrazków, tylko prośby o wysłanie planu szkolenia na przyszły tydzień i inne bzdury.

Potem odpisuję, przeglądam raport z poprzednie­go dnia, nic ciekawego, podaję szefowi kilka cyferek, o które prosi, szukam kolejnych, które mam wysłać na komunikato­rze. Na telefonie zapala się dioda. Dostaję wiadomość. Mój wczorajszy towarzysz pisze, że znowu chciałby mi się spuścić do ust. Fajnie, myślę sobie, ale teraz muszę znaleźć nazwiska serwisantó­w z całego makroregio­nu i wysłać je mailem do szefa mojego szefa. Najwyraźni­ej nie chce mu się szukać, w końcu jest szefem. Znajdę, powysyłam i jeszcze dodam ich maile i telefony do Excela. Ignoruję wiadomość o spuszczani­u się do ust. Teraz jest czas dla korpo. Odpiszę za godzinę (...).

Ciąg dalszy za tydzień

 ?? Rys. Mirosław Stankiewic­z ??
Rys. Mirosław Stankiewic­z
 ??  ?? JOANNA JĘDRUSIK. „50 TWARZY TINDERA”. WYDAWNICTW­O KRYTYKI POLITYCZNE­J, Warszawa 2019. Cena 39,90 zł.
JOANNA JĘDRUSIK. „50 TWARZY TINDERA”. WYDAWNICTW­O KRYTYKI POLITYCZNE­J, Warszawa 2019. Cena 39,90 zł.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland