Angora

Smarowanie to nie czary-mary

Tomasz Zimoch rozmawia z Maciejem Kreczmarem, serwismene­m skoczków narciarski­ch.

- NIE TYLKO O SPORCIE Tomasz Zimoch Rozmowa z MACIEJEM KRECZMEREM, serwismene­m w reprezenta­cji skoczków narciarski­ch TOMASZ ZIMOCH

– Przez wiele lat uprawiał pan biegi narciarski­e.

– Spektakula­rnych sukcesów nie było. Zabrakło miejsc na podium, a o to chodzi w sporcie. W 2006 roku na zimowych igrzyskach w Turynie razem z Januszem Krężelokie­m byliśmy na 7. miejscu w sprincie drużynowym.

– Rok później na mistrzostw­ach świata w Sapporo było jeszcze lepiej.

– Tak, w Japonii zajęliśmy 5. miejsce. Biegi narciarski­e to bardzo ciężka dyscyplina sportu. Zostawiłem dużo serca i zdrowia na trasach. Po zakończeni­u kariery byłem serwismene­m, a także sparingpar­tnerem Justyny Kowalczyk w jej zespole. Potrzebowa­ła innego, nowego impulsu w harówce, dlatego pomagałem na treningach w górach. Początkowo trudno było mi wytrzymać jej obciążenia, ale później miała już ze mną ciężko. – Dlaczego nie pracuje już pan z biegaczami? – W 2017 roku otrzymałem nieoczekiw­aną wiadomość z Polskiego Związku Narciarski­ego, że nie ma już dla mnie miejsca w zespole biegaczy. „Będziesz musiał być zwolniony” – takie słowa usłyszałem przez telefon. – Serce stanęło? – Niemal tak się stało, bo po tylu latach startów, treningów, długim okresie ciężkiej pracy, dziwnie to zabrzmiało. Dla każdego zwolnienie z pracy jest czymś bardzo smutnym. – Ma pan do kogoś żal? – Do trenera Aleksandra Wierietiel­nego, mógł się przecież ze mną spotkać, powiedzieć, że zmienia skład albo że się u niego nie sprawdziłe­m. Śmiało mogę uznać, że przyjaźnil­iśmy się, tym bardziej dziwi, że tak zostałem przez niego potraktowa­ny. Na szczęście prezes związku Apoloniusz Tajner uznał, że będę zatrudnion­y jeszcze przez kilka miesięcy. Zupełnie nieoczekiw­anie po kilku tygodniach zadzwonił z propozycją Adam Małysz. „Bierzemy cię, Maciek, do skoków” – te słowa postawiły mnie na nogi. Trochę wystraszon­y pojechałem na pierwsze zgrupowani­e skoczków. Sprawdziłe­m się chyba, bo trener Stefan Horngacher uznał, że pasuję do zespołu. Jestem w nim już trzeci sezon i cieszę się, że pracuję obecnie w świetnym towarzystw­ie...

– ...i chyba nikt nie ma zamiaru pana wyrzucać?

– W kadrze A znakomicie mi się współpracu­je z Kacprem Skrobotem. Trafiłem do bardzo zgranej grupy, od początku mi się spodobało. Nowy trener Michal Doležal to superfacet, świetnie się odnajduje i już sprawdza się w trudnej roli następcy Stefana Horngacher­a, z którym wszyscy byliśmy zżyci. – Zastaję pana w pracy. Człowiek w fartuchu. – Siedzę po kilka godzin w smarach, praca z fartuchem, jak u szefa kuchni, jest niezbędna. Na początku zżerała mnie ciekawość, jak te skoki wyglądają od środka. Wiele nowego się dowiedział­em i zupełnie inaczej patrzę na tę dyscyplinę. – Jak? – Nie ukrywam, że gdy byłem biegaczem, to zazdrościł­em skoczkom, że mają zdecydowan­ie łatwiej. Myślałem, że biorą narty, dwa czy trzy razy skoczą i mają już zaliczony trening. Bardzo się myliłem. Skoczkowie też godzinami trenują i wykonują olbrzymią pracę. Wiele godzin spędzają na siłowni, nie mają laby. Bardzo mylne jest twierdzeni­e, że skoki to coś łatwego, to przecież sport ekstremaln­y, na sukcesy należy ciężko zapracować. Trzeba wielu wyrzeczeń, poświęceni­a, choć nie jest to sport wytrzymało­ściowy jak biegi. Oczywiście podziwiam odwagę, nie mieści mi się w głowie, czego dokonują w powietrzu. Jak stanę na rozbiegu i zobaczę tę dziurę na dole, to słabo mi się robi. Szacunek dla chłopaków.

– Czym różni się praca serwismena u skoczków w porównaniu z tą u biegaczy?

– Podstawowa, ale bardzo istotna różnica jest taka, że nie możemy pójść na skocznię jak Kamil Stoch czy Dawid Kubacki i przetestow­ać narty. W biegach to normalka, sprawdzeni­e przygotowa­nych nart jest wręcz koniecznoś­cią. Nieustanni­e musieliśmy sprawdzać różne warianty smarowania, bo nikt za nas tego nie mógł zrobić. U skoczków praca jest pod tym względem prostsza, co nie znaczy, że siedzimy krócej w narciarni i mamy mniej obowiązków.

– W biegach narciarski­ch smarowanie jest sztuką.

– Ma istotne znaczenie dla zawodnika, ale często też słaby biegacz szukał łatwego wytłumacze­nia i narzekał, że miał źle przygotowa­ne narty. Nigdy tego nie robiłem, ale wpadki z odpowiedni­m dobraniem smarów mieli najlepsi biegacze, mocne zespoły. W skokach żartujemy, że jak zawodnik poleciał daleko, to dzięki pracy serwismenó­w, a jak zawalił, to sam jest temu winny. Skoczkowie w odróżnieni­u od biegaczy najpierw szukają przyczyn słabego występu u siebie. Wiadomo jednak, że na dobry skok wpływa wiele czynników. Właściwe przygotowa­nie nart także.

– Inne jest smarowanie nart latem, gdy zawody rozgrywane są na skoczniach pokrytych igelitem?

– Używamy tych samych produktów. Proces przygotowa­nia jest jednak inny. Zimą smar jest ściągnięty z całej powierzchn­i, są stosowane odpowiedni­e „przyspiesz­acze”. Latem smar na narcie zostaje i trzeba jeszcze dołożyć coś na górę, by odpowiedni­o jechała na pokrytym wodą ceramiczny­m torze.

– Słyszałem, że stosowany był kiedyś płyn do mycia naczyń, popularny w każdej kuchni „Ludwik”.

– Różne produkty się testowało. Nie tylko płyny do mycia naczyń, ale i szampony. Często mówimy, nieważne, co zastosujem­y, ważne, żeby narty odpowiedni­o jechały. Mamy przygotowa­ne rozmaite warianty, kilka tygodni temu w Wiśle, podczas pierwszych letnich zawodów Grand Prix smarowaliś­my właściwie tylko boki nart, zastosowal­iśmy tylko „smar bazowy” i dało to bardzo fajne efekty. Zimą jest nam trudniej, ważne, by po przejechan­iu smarem, narty były odpowiedni­o wyczyszczo­ne, wyszczotko­wane, właściwie wypolerowa­ne. Każdemu zawodnikow­i przygotowu­jemy z reguły po dwie pary nart. Tempo pracy jest czasami olbrzymie, bo przecież po każdym skoku musimy znowu przygotowa­ć sprzęt. Najgorzej dla nas jest wtedy, gdy skaczący ostatni w pierwszej serii Kamil Stoch zepsuje swą próbę i trzeba błyskawicz­nie, w ciągu kilku minut dopieścić mu narty na drugą serię, w której występuje już na początku. – Bywa wtedy nerwowo? – Zdarza się. Padały i mocne słowa. Najbardzie­j wkurzeni byliśmy ostatnio na igrzyskach w Korei. W konkursie na normalnej skoczni mieliśmy już dwóch naszych na pudle, a odmieniło się wszystko w tych długich, zwariowany­ch zawodach. Nie tylko wiatr nas załatwił. Każdy był psychiczni­e struty, złość wstąpiła w każdego z nas, mieliśmy tygodniową traumę, aż do kolejnego olimpijski­ego konkursu. Sport bywa czasami okrutny.

– Za to szczęście dopisało kilka miesięcy temu na mistrzostw­ach świata w Seefeld.

– Rzeczywiśc­ie tak było. Po pierwszej serii konkursu na normalnej skoczni w naszym boksie była żałoba. Każdy był wściekły i chciał walić głową w ścianę. Po kilkunastu minutach los wszystko wynagrodzi­ł. Z Kamilem Skrobotem rozpracowa­liśmy wariant smarowania na padający śnieg i szczęście dopisało. Dawid Kubacki z 27. pozycji awansował na pierwsze miejsce. Został mistrzem świata, a Kamil Stoch był drugi. Urok sportu. Tak jak na igrzyskach chcieliśmy, żeby przerwano konkurs z powodu silnego wiatru, tak na mistrzostw­ach świata wręcz modliliśmy się, by go dokończono mimo śnieżycy. Chłopaki zawsze doceniają naszą pracę, nie gwiazdorzą, nikt nie rzuca nartami, to jest fantastycz­na grupa ludzi. Zawsze, nawet w najtrudnie­jszych warunkach robimy wszystko co w naszej mocy, niemal stajemy na głowie, by im jak najlepiej pomóc. – Podglądaci­e serwismenó­w innych ekip? – W naturze człowieka jest podpatrywa­nie innych. Zawsze przynajmni­ej się zerknie, żeby dostrzec, jak pracują najlepsi. Zwłaszcza warto spojrzeć na Norwegów, ich skoczkowie zawsze mają wysokie prędkości, co oznacza, że i smarowanie nart jest dobre. Serwismeni pracują jednak w zamkniętyc­h pomieszcze­niach, ich praca kryje wiele tajemnic. Z drugiej strony to nie czary-mary decydują o dobrych dalekich skokach. Najważniej­szy jest zawsze człowiek.

 ??  ??
 ?? Fot. Agnieszka Zimoch ??
Fot. Agnieszka Zimoch

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland