Uciszanie za pomocą łopaty
Pięciu oskarżonych w sprawie zamordowania byłego policjanta.
Przez trzy lata nie było wiadomo, co się dzieje z Zenonem K. Miał po awanturze wyjść z domu i nigdy już do niego nie wrócić. Taką wersję usłyszeli sąsiedzi oraz rodzina zaginionego byłego policjanta. W pewnym sensie była wiarygodna, bo mężczyzna znany był we wsi ze swojego pijaństwa i porywczego charakteru.
Zenon K. był emerytowanym policjantem. Od dziesięciu lat mieszkał na Dolnym Śląsku w Witostowicach ze swoją konkubiną, czwórką jej dzieci i ich wspólnym synem. Utrzymywał dom, pracując dorywczo na budowach, ale nie wylewał za kołnierz. Pod wpływem alkoholu bywał bardzo agresywny, potrafił też zmuszać swoją partnerkę do seksu.
Odszukaniem Zenona K. najbardziej zainteresowana była jego siostra. Prowadziła własne śledztwo, wynajęła detektywa i jasnowidza, a po kilku miesiącach zawiadomiła prokuraturę o popełnieniu przestępstwa. Brakowało jednak dowodów na to, że mężczyzna został zamordowany. Zwłaszcza że nie odnaleziono jego ciała. Najpierw śledztwo zostało umorzone, ale za jakiś czas sprawą zajęli się specjaliści z dolnośląskiego „Archiwum X”. Ponad dwa lata od zaginięcia byłego policjanta odnaleziono jego szczątki i ustalono, że został zamordowany. Ponownie przesłuchano konkubinę Zenona K. oraz jej córkę, która opowiedziała o awanturze, do której doszło kilka lat temu. Kluczowe zaznania złożył mężczyzna, który wiedział o zbrodni. Wtedy można już było zatrzymać Marcina K., któremu postawiono zarzut zabójstwa. Jak ustalono w śledztwie, przyjechał on do domu Zenona K. na prośbę jego konkubiny i miał uciszyć pijanego mężczyznę. Zrobił to bardzo brutalnie: najpierw za pomocą pałki teleskopowej, a później uderzał go łopatą w głowę.
Podejrzany na początku milczał, a później przyznał się tylko do tego, że pobił Zenona K. Na kolejnym przesłuchaniu wyjaśniał, że Urszula D. – konkubina ofiary – namawiała go do zabójstwa, a gdy odmówił – sama uderzyła swojego partnera kilka razy łopatą w głowę.
Przebojowość i agresja
Marcin K. poddany został badaniom psychiatryczno-psychologicznym. Biegli uznali, że nie jest chory psychicznie ani upośledzony umysłowo. Nadużywa natomiast alkoholu i marihuany. Ma intelekt powyżej przeciętnej, ale nie ma wykształconej uczuciowości wyższej. Zdaniem biegłych jest energiczny, przebojowy, pełen inicjatywy i dominuje w relacjach z innymi. Biegli stwierdzili zaburzenia osobowości przejawiające się skłonnością do kłamstw, impulsywnością, łatwością popadania w gniew i agresję oraz brakiem odpowiedzialności i obojętnością wobec aktów przemocy popełnianych przez innych i racjonalizowaniu tego. Biegli zwrócili też uwagę, że Marcin K. jest człowiekiem egocentrycznym z bardzo silną potrzebą zwracania na siebie uwagi i okazywania mu oznak podziwu i szacunku.
Prokuratura nie miała wątpliwości, że to on zabił Zenona K. i skierowała przeciwko niemu akt oskarżenia. Cztery inne osoby: byłą partnerkę ofiary, jej córkę oraz dwóch kolegów Marcina K. oskarżono m.in. o zacieranie śladów przestępstwa i niepowiadomienie o zbrodni organów ścigania.
Przed sądem Marcin K. w zasadzie powtórzył swoją wersję ze śledztwa. Potwierdził, że Urszula D. skontaktowała się z nim telefonicznie i poprosiła go o pomoc w uspokojeniu awanturującego się partnera. Miał tam pojechać z Tomaszem M., z którym wcześniej byli na rybach.
– Szarpałem się z Zenkiem, a Urszula stała za mną i podjudzała mnie. Chyba uderzyłem go parę razy, ale w pewnym momencie wkroczył Tomek, który nas rozdzielił, a później odjechał. Uspokoiłem się i zabrałem Zenka do łazienki, żeby się obmył z krwi, bo miał rozciętą wargę. Urszula nadal mnie namawiała, żebym z nim skończył, bo miała go dosyć. Powiedziałem, że mogę go co najwyżej nastraszyć, żeby się opamiętał i dał jej wreszcie spokój.
– I jak pan wystraszył pokrzywdzonego? – pyta sąd.
– Wyprowadziłem go z domu, kopnąłem ze dwa, trzy razy po nogach i wróciłem do mieszkania, bo w kuchni zostawiłem swoje piwo. W pewnym momencie zobaczyłem przez okno, jak Urszula uderza Zenona łopatą w głowę. Wybiegłem na podwórko i krzyczałem, czy zdaje sobie sprawę z tego, co zrobiła.
Oskarżony zapamiętał, że Zenon K. leżał na ziemi i się nie ruszał.
– Podszedłem do niego, sprawdziłem tętno i go nie wyczułem. Krzyczałem do Urszuli: „W co ty nas wpakowałaś!”. Wtedy zaczęła płakać. Mówiła, że dłużej już tak nie mogła żyć, a teraz prosi, żebym jej pomógł w ukryciu tej zbrodni. Wpadłem w panikę – byłem tak zestresowany, że się zgodziłem. Próbowałem zadzwonić do Tomka i drugiego kolegi – Grześka, ale nie odbierali telefonów. Za jakiś czas do domu wróciła Agata, córka oskarżonej i pomagała mamie sprzątać.
Marcin K., jak wynika z jego wyjaśnień, wrócił do wiejskiej świetlicy i wypił tam piwo. Nad ranem miał do niego oddzwonić Tomasz M.
– Powiedziałem mu, że musimy się koniecznie spotkać. Na początku wymsknęło mi się, że Urszula zabiła Zenona. – Jak to rozumieć? – pyta sąd. – Tak powiedziałem, ale pomyślałem, że Tomek wezwie policję. Dlatego poprawiłem się i przyznałem, że to ja zabiłem. Tomek nie chciał mi jednak pomóc i odjechał. Wróciłem do domu i oddzwonił Grzesiek. Powiedziałem mu, że jestem w podbramkowej sytuacji i musi mi pomóc. Zgodził się. Pojechaliśmy do domu oskarżonej i zapakowaliśmy zwłoki Zenona do bagażnika, a później ukryliśmy je w miejscu, w którym zostały później odnalezione. Po tym wszystkim ustaliliśmy, że nie będziemy o tym nigdy rozmawiać.
Prokurator Blankę Uracz interesowało, dlaczego oskarżony nie powiadomił policji o tym zdarzeniu.
– Po prostu jak zobaczyłem, co zrobiła Urszula, wpadłem w panikę. W końcu byłem w to wszystko zamieszany.
Szloch i płacz w sądzie
Oskarżony Grzegorz L. nie może powstrzymać w sądzie łez.
– W niedzielę około ósmej rano rozmawiałem przez telefon z Marcinem i dowiedziałem się, że był na jakiejś imprezie i muszę go gdzieś zawieźć. Nie byłem zdziwiony tą prośbą, bo zawsze w takich przypadkach pełniłem rolę kierowcy. Pojechaliśmy do Witostowic, Marcin gdzieś odszedł i jak poszedłem za nim, to zobaczyłem pana z rozwaloną głową. Był cały czerwony od krwi. W ogóle nie znałem tego człowieka. Krzyknąłem: „Ja pierd... coś ty zrobił!”. I że ja spierd... A on odpowiedział: „Musisz mi pomóc”. Szarpaliśmy się, chciałem odjechać, ale Marcin postraszył mnie, że też mnie zabije i spali moje auto. Kazał mi otworzyć bagażnik. Nie chciałem mu pomagać, ale się go bałem – szlocha Grzegorz L.
– Odwróciłem się, bo nie mogłem na to patrzeć. I jak już Marcin wrzucił ciało do bagażnika, pojechaliśmy we wskazane przez niego miejsce nad jakąś skarpę. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić, cały czas wycierałem twarz chusteczką...
– Dlaczego nie zgłosił pan tego policji? – docieka sąd.
– Miałem złe doświadczenia z policją i bałem się, że zostanę źle zrozumiany. Poza tym bałem się, że dowiedzą się o tym moi rodzice, że on coś złego zrobi mnie i mojej rodzinie. Oskarżony nie przestaje płakać. – Marcin zniszczył mi życie, bo miałem swoje plany i pasje. A teraz to wszystko legło w gruzach. Napisałem do niego, że nie chcę go już nigdy widzieć, że nawet w tych samych sklepach co on nie będę kupował. Napisałem też o tym wszystkim pamiętnik, który przekazałem teraz policji. Napisałem też tekst do „Detektywa”, ale go nie wysłałem. A teraz chcę, żeby to wszystko ze mnie zeszło, bo cały czas biorę leki, jak nie mogę spać. Przecież ta historia nie była moją bajką, to nie był mój świat. Zostałem w to wszystko strasznie wplątany...
Wcześniej nie było rękoczynów
Oskarżona Urszula D. stanowczo zaprzecza, że tego dnia, kiedy doszło do zabójstwa Zenona K., namawiała do tego kogokolwiek.
– Ani ja, ani nikt z mojej rodziny nie wypowiedział żadnych słów, które mogłyby sugerować, w jaki sposób Marcin K. miałby się zachować wobec mojego ówczesnego partnera.
– Słyszała pani wersję oskarżonego Marcina K.? – pyta sąd.
– On kłamie. Mówiłam już wcześniej pani prokurator, że jak byliśmy doprowadzani na konfrontację, to Marcin K. powiedział, że celowo mnie obciążał, aby uniknąć odpowiedzialności karnej. Przekonywał, że sąd weźmie pod uwagę negatywne zachowania Zenka wobec mnie. – A jak się zachowywał? – docieka sąd. – Jak był pijany, to stosował wobec mnie i moich dzieci przemoc fizyczną i psychiczną. A pijany był bardzo często. – Nie zgłaszała pani tego policji? – Nie, bo Zenon zawsze mi powtarzał, że jest byłym policjantem i zrobi tak, że mi naszego syna zabiorą, a pozostałe moje dzieci pójdą do domu dziecka. Tuż przed tym zdarzeniem chciałam od niego odejść, ale groził mi, że mnie zabije.
– Często zwracała się pani o pomoc do Marcina K., gdy pani partner się awanturował?
– Zdarzały się takie sytuacje, ale wcześniej oskarżony przyjeżdżał, rozmawiał z nim i było już spokojnie. Nie dochodziło do żadnych rękoczynów.
Pytana przez prokurator, czy nie widziała potrzeby udzielenia pomocy pokrzywdzonemu po tym, jak został pobity, oskarżona odpowiedziała:
– Nie widziałam takiej potrzeby. Może gdyby to był inny człowiek, tobym taką potrzebę widziała.
Swoista egzekucja
Sąd nie dał wiary wyjaśnieniom Marcina K. i uznał, że dopuścił się zabójstwa ze skutkiem bezpośrednim. Nie chodziło bowiem tylko o pobicie i postraszenie pokrzywdzonego, ale pozbawienie go życia. Świadczyć ma o tym fakt, że po dotkliwych uderzeniach pałką teleskopową wyprowadził krwawiącego Zenona K. z domu, zabierając ze sobą łopatę, którą zadał mu później kilka ciosów w głowę – w jedno z najbardziej newralgicznych miejsc.
Marcin K. został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Na wymiar kary miało wpływ wiele okoliczności obciążających oskarżonego, między innymi brutalność działania i determinacja w dążeniu do celu. Sąd zwrócił też uwagę na bezwzględność oskarżonego, brak u niego jakichkolwiek uczuć oraz demonstrację pogardy wobec drugiego człowieka, traktowanego jak nic nieznaczącego zwierzęcego szkodnika, którego – w jego mniemaniu – można w ten sposób uśmiercić.
– Oskarżony pozbawił życia człowieka, który mu osobiście w niczym nie zawinił. Jedyną „winą”, która – w oczach oskarżonego – zasługiwała na ukaranie go w ten sposób, był fakt, że pokrzywdzony niezbyt dobrze prowadził się w swoim życiu i źle postępował ze swoją konkubiną i jej dziećmi. Nie wystarczyło mu jednak tylko pobicie, bo dokonał na swojej ofierze swoistej egzekucji. Prowadził pokrzywdzonego niczym osobę skazaną wcześniej na śmierć, a tym samym zadał mu nie tylko cierpienie fizyczne, ale też psychiczne. Zenon K. musiał bowiem doskonale zdawać sobie sprawę, co go czeka, że jest prowadzony na miejsce swojej kaźni. Można to wręcz nazwać pastwieniem się nad ofiarą – uzasadniał wyrok sędzia Tomasz Białek.
Sąd zwrócił też uwagę na zachowanie się Marcina K. już po zbrodni. Na to, że bezwzględnie wplątał w swoje przestępcze działanie znajomego – Grzegorza L.
– Bez wahania wykorzystał jego uległość i nie zważając na to, jaką krzywdę mu tym wyrządza, wpłynął destrukcyjnie na jego psychikę, burząc mu przy okazji dotychczasowe życie – mówił sędzia.
Grzegorz L. usłyszał wyrok: 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu, podobnie jak Agata B. Z kolei na 8 miesięcy bezwzględnego więzienia skazani zostali Urszula D. oraz Tomasz M.
Apelację złożyła zarówno prokuratura, jak i obrona – sprawę będzie teraz rozpatrywał sąd wyższej instancji.