Szukamy ciągu dalszego – Mam pewien niesmak do piłki
Bramkarz Piotr Mowlik jeszcze niedawno był nauczycielem.
Mówiono o nim „ten drugi”. Znakomity bramkarz. Niestety, przegrywał rywalizację o grę w reprezentacji z Janem Tomaszewskim. Srebrny medalista olimpijski z Montrealu w 1976 roku i brązowy na mistrzostwach świata w Hiszpanii w 1982. Dość długo występował w barwach Legii Warszawa, kojarzony jest jednak z poznańskim Lechem, gdzie rozegrał 153 mecze. Potem przez kilka lat grał w Ameryce. Po zakończeniu kariery był trenerem, a przez ostatnie ćwierć wieku pracował jako nauczyciel WF-u w jednej z podpoznańskich szkół.
Mieszka w okolicach Swarzędza. – Ze stolicy Wielkopolski wyprowadziłem się w latach 90. Pracowałem wtedy w Olimpii Poznań u Jurka Kopy. Kupiłem działkę z lasem i wybudowałem dom. Kiedy więc ktoś pyta, gdzie mieszkam, to odpowiadam, że w lesie.
Postanowiłem, że od września nie będę już pracował w szkole. Podczas lekcji nie preferował piłki nożnej, choć dzieci znały historię jego kariery. – Były chętne do gry. I o dziwo, głównie dziewczyny. Wypełnialiśmy jednak program lekcji WF-u. Tylko czasem po zajęciach graliśmy w piłkę nożną. Stałem na bramce. Zwłaszcza w meczach uczniowie – nauczyciele. Piłka nożna jest bliska mojemu sercu do dzisiaj.
Urodził się na Śląsku. Tam ukończył liceum ogólnokształcące. Zamiłowanie do sportu przejawiał od dziecka. – Dużo grałem na szkolnym boisku, później w lokalnym klubie LZS Orzepowice. Od początku na bramce. Gdy miałem dwanaście lat, pojechałem na trening do Rybnika. Namówili mnie koledzy ministranci, z którymi służyłem do mszy. Nowy trener wstawił mnie do bramki i szybko kazał mi przyjść na zajęcia starszej grupy.
Został powołany do narodowej kadry juniorów. Pojechał na obóz do Warszawy, na którym trenerami byli Ignacy Ordon i Kostek Pawlikaniec. – To był bardzo ważny moment w moim życiu, bo moje nazwisko znalazło się w notesie trenera Ordona. A potem z tego notesu korzystali ludzie z Legii Warszawa. W drużynie narodowej juniorów pod kierownictwem trenera Jerzego Słaboszowskiego rozegrał kilka spotkań. Nie myślał wtedy o studiach, bo w jego domu nie było lekko. Po maturze chciał pracować i wspierać rodzinę. – Cały czas trenowałem w ROW Rybnik. Już wtedy grałem w II lidze, dostałem więc przykaz, że dzień po maturze mam się stawić w kopalni. Tym samym zostałem górnikiem. Oczywiście formalnie, bo tak naprawdę trenowałem i grałem w piłkę. Po sezonie jeden z trenerów drugiego zespołu powiedział, żeby zawiesił buty na kołku i wziął się do innej roboty. – Było to przykre. Starałem się jednak nie zwracać uwagi na takie rzeczy. Miałem już wtedy indywidualne treningi.
Przetrwał w rezerwach ROW. – Pierwszy zespół awansował właśnie do ekstraklasy. Wezwał mnie wtedy dyrektor kopalni i powiedział, że przychodzi do nas zawodnik z Unii Racibórz i muszę iść za niego na wymianę. Kopalnia załatwiła zawodnikom odroczenie od służby wojskowej. – I gdzieś przez przypadek, przez te ruchy transferowe, mnie zgubili. Dostałem powołanie do armii. Jak zobaczyłem, oniemiałem. Podpisał je bowiem osobiście szef MON, gen. Wojciech Jaruzelski. Wojskowy, który odczytywał mi to powołanie, stanął na baczność (śmiech). To była już robota Legii i notesu trenera Ordona. Wylądowałem w jednostce w Ciechanowie. Dwa miesiące szkółki. Spotkałem tam wielu ciekawych żołnierzy, bardzo wybitnych sportowców, jak Staszek Szozda czy Roman Gotfryd.
Po kilku miesiącach trafił do Legii. – Grałem w drugim zespole. Potem przeniesiono mnie do pierwszej drużyny i wszedłem do szerokiej kadry. Zwolniło się miejsce po Władysławie Grotyńskim, ale w bramce grał Jan Tomaszewski. W Legii występował siedem lat. – Najpierw grzałem ławę. Ale na przykład podczas tournée po Ameryce Południowej grałem w większości meczów, gdyż Janek źle znosił występy na wysokościach. W bramce Legii stanął na stałe, gdy Tomaszewski odszedł do ŁKS. Swój debiut w stołecznej drużynie wspomina jako bardzo emocjonalny. – Od razu zagrałem w meczu pucharowym w Rumunii. Wszedłem na boisko za Jasia przy stanie 0:3. Przegraliśmy do czterech, ale od tej chwili coraz częściej wpuszczano mnie na bramkę. Dobrze pamięta też mecz pucharowy z AC Milan w Warszawie. – Tutaj było 1:1, a we Włoszech w dogrywce przegraliśmy dwa do jednego. I pojedynek z Górnikiem Zabrze, kiedy Włodzimierz Lubański zagrał pierwszy raz po kontuzji, a z boku w napadzie miał Andrzeja Szarmacha i Jana Banasia. – Strzelali jak najęci. A wygraliśmy 5:0. Broniłem wtedy wszystko. Miałem taki wspaniały dzień.
Trafił do kadry Kazimierza Górskiego i pojechał na igrzyska olimpijskie w Montrealu. – Wystąpiłem tylko w finale. Co prawda przegraliśmy 1:3 z drużyną NRD, ale medal zdobyłem. Niestety, tylko srebrny. W reprezentacji był etatowym rezerwowym. – To był akurat okres, kiedy w Polsce mieliśmy znakomitych bramkarzy. Trudno było się przebić. Nigdy jednak nie miałem poczucia krzywdy i niespełnienia. Cieszyłem się, że byłem w tej drużynie. W reprezentacji rozegrał 21 meczów. – Byłem na igrzyskach i na mistrzostwach świata w Hiszpanii, gdzie zajęliśmy trzecie miejsce. Nie miałem powodów do narzekania.
Przeszedł do Lecha Poznań. – Wcześniej miałem poważną kontuzję kolana. Jeden z lekarzy uznał, że kariery to ja już dalej nie zrobię. Akurat zgłosili się do mnie ludzie z Lecha, więc bez oporów przenosiłem się do stolicy Wielkopolski, zwłaszcza że uczuciowo związany już byłem z tym regionem, ze Słupcą. Legia dała mu wolną rękę. Kontuzję zaleczył, ale grał z opatrunkiem na kolanie. W Lechu występował w czasie, kiedy ta drużyna miała dobrą passę. – Łapaliśmy przepustki do pucharów, zdobyliśmy mistrzostwo kraju i Puchar Polski. Świetny okres. W poznańskim Kolejorzu grał też blisko siedem lat, do 1983 roku. Uznano go za najrówniej grającego piłkarza, nagradzając Złotymi Butami. – Kochałem stadion przy Bułgarskiej i poznańską publiczność. Ale wiedziałem, że muszę już odejść...
Wyjechał na cztery lata do USA. Występował w halowej lidze piłki nożnej. – Trzeba mieć do tego końskie zdrowie. Najpierw grałem w Pittsburghu i rok w Tacomie, blisko Seatle. Szkoda, że wyjechałem tam tak późno. W hali jest więcej sytuacji sam na sam – dla bramkarza to prawdziwe wyzwanie. Po roku byłem w trójce najlepszych golkiperów halowej ligi amerykańskiej. W Ameryce był z całą rodziną. Zarobił tyle, że mógł kupić działkę i wybudować dom. – Gdybym był sam, zarobiłbym dwa razy więcej. Dlaczego wróciłem? Nadszedł na to czas. Miałem już 37 lat.
To był koniec jego kariery jako zawodnika, bo z piłką się nie rozstał. – Ukończyłem studia na poznańskiej AWF, bo chciałem być trenerem. Od Jerzego Kopy z Olimpii Poznań dostałem ofertę pracy. Kiedy odszedł z klubu, zająłem się drugim zespołem. Potem był Sokół Pniewy i Chemik Bydgoszcz. Kiedy Warta Poznań weszła do I ligi, został szkoleniowcem bramkarzy. – Mieliśmy dobre wyniki, mnie podziękowano. Do dziś nie wiem, dlaczego. Postanowił zmienić profesję. – W 1994 zająłem się głównie pracą nauczycielską. Czasem trenowałem zespoły II i IV ligi. Było trochę sukcesów, awansów. Nigdy nie byłem w żadnych układach, wręcz przeciwnie, zawsze od tego uciekałem. Nikt nigdy nie rozmawiał ze mną o kupnie meczu, bo mnie znali, że nigdy na żadne układy nie pójdę. Dlatego był zaskoczony, kiedy w 2012 r. został zatrzymany przez funkcjonariuszy CBA. Postawiono mu zarzut korupcji podczas meczu Mieszko Gniezno – Lechia Gdańsk. – Od początku wszystkiemu zaprzeczałem. Niestety, sprawa się ciągnie do dziś. Jestem oskarżony. Wszystkiego bym się spodziewał, ale nie tego. To sprawiło, że mam pewien niesmak do piłki.
Ma trzech synów. – Starszy, Łukasz, był kierownikiem drużyny w poznańskim Lechu, pracował też w Wielkopolskim Związku Piłki Nożnej. Średni, Mariusz, także piłkarz, obrońca, występował w wielu klubach i w reprezentacji Polski. Po zakończeniu kariery był dyrektorem ds. sportowych w Miedzi Legnica. Potem zmienił branżę i dziś zajmuje się fitnessem. A najmłodszy, Tomek, skończył na UAM filologię germańską. Piotr Mowlik wybiera się na emeryturę. – Nie mam jeszcze pomysłu, co będę robił. Na pewno będę odpoczywał. Mam spore doświadczenie w pracy z młodzieżą. W tej chwili jednak nie mam ani chęci, ani sił, abym się tym zajął... Na razie mam tyle roboty w lesie, że nie będzie czasu na nudę.
Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.