Udany przelot nad kanałem
Sukces Franky’ego Zapaty.
4 sierpnia Franky Zapata podjął drugą próbę przelotu nad kanałem La Manche na swym Flyboard Air. Tym razem przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem, a Zapata już zapowiada kolejne wyzwania. I wynalazki.
„Latający człowiek” po raz pierwszy próbował przelecieć nad kanałem La Manche 25 lipca, w 110. rocznicę wyczynu Louisa Blériota, pierwszego, któremu udało się pokonać samolotem dystans dzielący Francję i Anglię. Niestety, ze względu na problemy techniczne pierwsza próba Zapaty się nie powiodła. Przy próbie lądowania na platformie, gdzie miał uzupełnić paliwo, awiator wpadł do wody. Jednak już tego samego dnia zapowiedział podjęcie kolejnej próby przelotu nad kanałem.
Okazało się, że Flyboard Air został uszkodzony przy pierwszej nieudanej próbie i niezbędna była naprawa. Zapata wyjaśnił, że on i jego ekipa pracowali po 15 godzin na dobę, aby przygotować maszynę do kolejnego lotu. I choć udało im się przywrócić jej sprawność, konstruktor przyznał przed lotem, że obawiał się problemów, gdyż „normalnie sprzęt testuje się przez wiele tygodni przed ważnymi wydarzeniami. A tutaj to trochę stresujące, że mam maszynę, którą dopiero co ponownie zmontowano”. Jednocześnie Zapata analizował, co poszło nie tak przy pierwszej próbie, i pracował nad planem lotu, który pozwoliłby uniknąć tych problemów. W efekcie zadecydował o międzylądowaniu na większym statku, innym ustawieniu go pod względem fal i innym podejściu do lądowania. Jak podsumował w rozmowie z FranceInfo: „Wyciągnęliśmy wnioski z naszych błędów”.
Sukces!
Zgodnie z zapowiedziami, Zapata wystartował nieco ponad tydzień później po pierwszej próbie, 4 sierpnia, z tej samej plaży w Sangatte. Lot miał potrwać około 20 minut, w trakcie których „latający człowiek” planował pokonać 35 km dzielących francuską plażę od brytyjskiej Saint Margaret’s Bay koło Dover. Zapata wyruszył o godz. 8.17, ponownie żegnany przez ekipę – w tym żonę, również uczestniczącą w projekcie, i syna – dziennikarzy i ciekawskich. Jak się okazało, tym razem konstruktor do międzylądowania wybrał nie tylko większy statek, ale także miejsce, gdzie go oczekiwał, jeszcze na wodach terytorialnych Francji. Potwierdzałoby to więc lepszą organizację wydarzenia – przy pierwszym locie Zapata próbował lądować na wodach brytyjskich, nie
mając zezwolenia na wykonanie takiego manewru we Francji. Francuska prefektura morska odpierała wówczas zarzuty, mówiąc, że Zapata o taką zgodę nie występował, a on sam przyznał na konferencji prasowej po nieudanym locie, że w przyszłości konieczna będzie bardziej skuteczna współpraca z administracją.
Międzylądowanie po stronie francuskiej okazało się sukcesem. Po ok. 10 minutach lotu i pokonaniu połowy dystansu Zapata wylądował na czekającym statku i nie tyle „zatankował”, co wymienił plecak, w którym znajduje się zbiornik z naftą napędzającą odrzutowe silniki Flyboard Air. Tym razem również nie obyło się bez problemów. Jak przyznał Zapata, manewr „był skomplikowany. Wszystko się mocno ruszało i pierwsze podejście mi nie wyszło, dopiero za drugim razem udało mi się wylądować”. Konstruktor wyciągnął więc wnioski z nieudanej próby z 25 lipca, a umiejscowienie statku po stronie francuskiej sprawiło, że miał większy zapas paliwa, a więc i większy margines błędu, zatem mógł sobie pozwolić na wykonanie kolejnego podejścia do lądowania. O 8.36 osoby oczekujące na drugim brzegu kanału dostrzegły lecącą postać. Trzy minuty później Zapata pokonał ostatni odcinek drogi, w tym wysoki na 30 metrów klif, i wylądował bezpiecznie na przygotowanej platformie po brytyjskiej stronie. Tym samym zapisał się – podobnie jak Blériot w 1909 roku – w historii lotnictwa, choć dalekosiężne efekty jego przedsięwzięcia są jeszcze trudne do ocenienia. Zapata podsumował na konferencji prasowej: „To dopiero początek. Samolot Blériota też nie miał nic wspólnego z A380”.
W ciągu 20 minut lotu na wysokości 15 – 20 metrów nad lustrem wody Flyboard Air zużył 58 litrów nafty (zbiornik w plecaku mieści 35 litrów, a konstruktor powiedział, że przy lądowaniu miał jeszcze 12 litrów zapasu) i pokonał niemal cały dystans, lecąc z prędkością 160 – 170 km/godz. Międzylądowanie, choć ryzykowne, było więc konieczne. Co więcej, wydaje się, że było niezbędne także ze względów fizycznych, dając „latającemu człowiekowi” chwilę oddechu. – Lot był ogromnym wysiłkiem fizycznym – powiedział dziennikarzom po wylądowaniu. – Widziałem zbliżającą się Anglię i chciałem cieszyć się chwilą, żeby nie myśleć o bólu. Tak mnie piekły mięśnie nóg! Na późniejszej konfrencji już we Francji, przyznał z kolei: – Myślę, że byłem blisko mojej granicy wytrzymałości. I zapowiedział, że jest wyczerpany i potrzebuje wakacji, ale już myśli o kolejnych wyzwaniach.
Flyboard Air, na którym Zapata pokonał kanał La Manche, czyli latająca „deska” poruszająca się dzięki pięciu silnikom odrzutowym napędzanym naftą – jest tymczasem najsłynniejszym wynalazkiem byłego mistrza świata w wyścigach na skuterach wodnych. Obecnie maszyna jest w stanie rozwinąć prędkość do 200 km/godz. (rekord wynosi 203 km/godz.) i ma 10-minutową samowystarczalność. Jednak Zapata już zapowiada kolejne ulepszenia – eksperymentuje np. z biopaliwami – i wyzwania, m.in. pobicie nowego rekordu wysokości przelotu: – Chcę polecieć na wysokości 2000 metrów, polecieć nad chmurami. To następny etap! Ale przede wszystkim Zapata zapowiedział już premierę kolejnego, jeszcze bardziej spektakularnego wynalazku: latającego samochodu. Jeszcze przed drugą próbą przelotu nad kanałem La Manche, Zapata wyjaśniał: – Jeśli się uda, mamy mnóstwo innych wyzwań. Mamy sprzedane już projekty do ukończenia, ale nasze najważniejsze wyzwanie to latający samochód, który chcielibyśmy pokazać przed końcem roku. Myślę, że to będzie nasze główne zajęcie do Bożego Narodzenia.
Po udanym locie na Flyboard Air, na konferencji prasowej w Sangatte konstruktor wyjaśnił, że samochód ma bazować na tej samej technologii co Flyboard, jeśli chodzi o napęd i stabilizację lotu. Sama konstrukcja w wersji z czterema silnikami została już przetestowana i lata, a obecnie trwają prace nad wersją 10-silnikową, karoserią i przede wszystkim nad uzyskaniem zgody na lot. Prezentacja Jet-Racera, bo taką nazwę ma nosić szaro-czerwony, autonomiczny latający pojazd, ma się odbyć pod koniec roku na Hawajach. Zapata podsumował kolejne etapy realizacji swojego marzenia o lataniu: – Czekaliśmy na 2015 rok i hoverboard Marty’ego McFlya jak w „Powrocie do przyszłości”. Nie było go, więc go zrobiliśmy. W 2015 czekaliśmy też na latające samochody jak w „Piątym elemencie”. Nie ma ich, no to je zrobimy!