Herosi biznesu
18 lat temu nikt w Polsce nie słyszał o domowych browarach. Bartek Szołajski dowiedział się o nich od kolegi, który wrócił z USA. – Nie chciało mi się wierzyć, więc spróbowałem i... warzenie piwa spodobało mi się nawet bardziej niż samo jego picie. Ale co to za piwo bez nazwy? – Pomyślałem, że pięknie byłoby stworzyć coś w klimacie Juliusza Verne’a – nazwa piwa powinna nawiązywać do niepoprawnie optymistycznych, nieco naiwnych przygód, podróży, pojazdów, odkryć. Opowiedziałem o tym swojej żonie (...), zapytałem, jaką takie piwo mogłoby mieć nazwę, a Justyna chwilę się zastanowiła i powiedziała – Wehikuł. Kolejnym etapem były naklejki na butelki. Kolega grafik, Grzegorz Święcicki, przyniósł stare projekty studenckie swojej żony, inspirowane powieściami Verne’a. – Bartek zaraził mnie pasją do piwa 13 lat temu, kiedy urodziła się moja najmłodsza córka Mona – opowiada Święcicki. –Z tej okazji dostałem od niego skrzynkę domowego piwa. To było coś wspaniałego. Od tamtej pory działaliśmy już razem jako domowi piwowarzy amatorzy, aż do dziś, kiedy staliśmy się rzemieślnikami. Warzą w piwnicy i garażu w domu Grzegorza w Milanówku. Jeżdżą po piwnych festiwalach, szukając inspiracji. – To jest tak jak z jedzeniem. Idziesz do restauracji, próbujesz dania, myślisz sobie – ciekawe, może spróbuję to zrobić po swojemu (...). Nas cieszy szukanie własnych interpretacji dobrych klasycznych stylów. Najpierw obdarowywali piwem rodzinę i przyjaciół. W 2013 założyli spółkę, choć sprzedaż ruszyła dopiero w 2018. – Urzędnicy byli bardzo życzliwi, ale procedury są procedurami. A poza tym do założenia browaru trzeba było jeszcze zebrać odpowiednie środki. Gdy browar wyposażono, ruszyła weekendowa produkcja, bo Grzegorz i Bartek nadal pracują na etatach, a biznes jest jeszcze jednym hobby, obok nart, szermierki, biegów w maratonach, fotografowania i projektowania okładek książek. – Zastanawialiśmy się, czy nie zaprosić do wspólnego tworzenia browaru jeszcze innych znajomych, ale kiedy pytali, a ile można na tym zarobić, rezygnowaliśmy. Ani ja, ani Grzegorz nie zadajemy sobie takich pytań. Tu chodzi raczej o zaspokojenie apetytu na przygodę i odkrywanie nowych lądów. Ich wyroby mają już grono wielbicieli. „– panApka” jest bardzo lubiany, więc przychodzą następne zamówienia. A w kolejce czekają już zimowy stout i mocniejsze piwa w stylu belgijskim oraz kooperacja z zakolegowanym browarem kontraktowym. Wybrała i oprac. E.W.