Reklamowe cuda
Czy można wyleczyć miażdżycę w trzy tygodnie, a bólu migrenowego pozbyć się zaledwie w kilka minut i to bez żadnych lekarstw? Ponoć tak, o czym przekonuje lektura prasowych reklam zalewających głównie kolorowe pisma.
W tygodniku telewizyjnym wyczytałem, że „grupa nowozelandzkich naukowców na czele z profesorem Lewisem Hamptonem z Medical Analyze Center of Wellington postanowiła wytoczyć wojnę miażdżycy”, bez operacji oraz drogich i szkodliwych leków. Opracowane przez nich cudowne tabletki składają się ze „specjalnie wyselekcjonowanych biostymulujących substancji aktywnych”. Nie dowiemy się jednak, o jakie substancje chodzi. Wyczytamy zaś, że po zażyciu 90 tabletek (nie wiadomo, czy jednorazowo?) po miażdżycy nie ma śladu. Można by zapytać, dlaczego dotychczas profesor Hampton nie otrzymał za swe epokowe odkrycie Nagrody Nobla? Odpowiedź wydaje się prosta – bo taki profesor, podobnie jak Medical Analyze Center of Wellington, po prostu nie istnieje! Nie przeszkadza to jednak wymyślonemu profesorowi oferować polskim klientom swego cudownego produktu w niezwykle atrakcyjnej cenie. Cóż za wspaniały człowiek!
W gronie brytyjskich naukowców nie znajdziemy z kolei profesora Daniela Chapmana, który ponoć opracował nowatorską metodę zwalczania problemów skóry. Tak przynajmniej przedstawia tę wymyśloną postać dystrybutor specyfiku opartego na oleju z konopi siewnej, mającego łagodzić stany zapalne wywołane łuszczycą, atopowym zapaleniem skóry czy grzybicą. Wspomniany preparat ma zwalczać również przewlekłe stany zapalne skóry, z którymi osoby chore zmagały się nawet przez 15 lat. Czyż to nie cudowne? I to zaledwie za kilkadziesiąt złotych. Kto chce, niech wierzy...
W kilku kolorowych magazynach znalazłem też reklamy plastrów i bransolet biomagnetycznych, mających pomagać m.in. w przypadku artrozy, bezsenności, chorób układu nerwowego, miażdżycy, migreny, nadciśnienia, reumatyzmu czy zapalenia stawów. I ponownie reklamy te wspierane są wypowiedziami naukowców, którzy nie istnieją. Chyba że ktoś zna wybitnego fizjoterapeutę, prof. Tomasza Stachowiaka? Jeśli tak, to gotów jestem odszczekać wszystko, co tutaj napisałem.
Oczywiście, nikt nie kwestionuje terapii polem magnetycznym, ale łączenie jej z jakimiś biomagnesami ukrytymi w bransoletce jest co najmniej nadużyciem. Firma namawiająca do zakupu takich cudownych gadżetów informuje, że oferują one moc „1500 GS”. Konia z rzędem temu, kto bez „googlowania” wie, co to znaczy. Skrót GS kojarzy się większości bardziej z gminną spółdzielnią niż z jednostką indukcji magnetycznej o nazwie Gaus (prawidłowy skrót to zresztą Gs lub G, a nie GS).
Podałem zaledwie kilka przykładów reklam produktów, których wiarygodność jest co najmniej wątpliwa. Zastanawia mnie tylko, że problemu nie widzi np. Rada Reklamy, której zadaniem jest określanie, co jest dopuszczalne, a co nieetyczne w przekazie reklamowym. A sprawa jest poważna – na wspomniane reklamy najczęściej nabierają się osoby starsze i gorzej sytuowane. A.M.