Gdy pracownik rządzi pracodawcą
Piszę ten list zainspirowany tym, co się dzieje w naszym kraju i wypowiedzią Czytelnika w ANGORZE nr 31 „Nieomylność – choroba nieuleczalna”, jak i innymi listami. Nie zamierzam wdawać się w polemikę z autorami, według mnie każdy z nich ma swoje racje i poglądy, które należy uszanować. Chcę jedynie podzielić się moimi przemyśleniami dotyczącymi kwestii „na kogo głosować?”.
Moim zdaniem ciężko jest dokonać wyboru i większość kieruje się logiczną zasadą, że lepiej wybrać zło mniejsze niż większe. Dlaczego tak jest? Ano dlatego, że system wybierania jest taki, że promuje kandydatów umieszczonych w czołówce list wyborczych. Kandydat X zajmujący odległe miejsce na liście, który zdobywa zaufanie większej liczby głosujących, nie zostaje wybrany, a przechodzi kandydat Y, tylko dlatego, że zajmuje jedno z pierwszych miejsc, a partia uzyskała większe poparcie, między innymi dzięki... kandydatowi X. To tak w dużym uproszczeniu. Dlatego też do Sejmu i Senatu dostaną się przede wszystkim „tłuste kocury” i „starzy gracze”, którzy już tam są od wielu lat i w sumie niewiele robią. Mają swoje apanaże, przywileje i jest im z tym dobrze.
Według mnie system wyborczy powinien być taki: z każdego okręgu wyborczego może wejść określona liczba posłów i senatorów; kandydaci obligatoryjnie reprezentują regiony, w których mieszkają i żyją; wyborcy głosują na konkretne osoby; Polacy mieszkający na stałe poza granicami kraju nie powinni mieć prawa wybierania, a tym samym decydowania, kto rządzi w Polsce; przechodzą kandydaci według rankingu miejsc ustalonych pod względem zebranych głosów (bez względu na partię, z której się wywodzą lub z którą sympatyzują). Po jakimś czasie, np. po 6 miesiącach, następuje weryfikacja posła bądź senatora w przypisanym mu okręgu (referendum?) w oparciu o jego działalność (obecność na posiedzeniach izb, działalność w komisjach, realizacja obietnic wyborczych, nadużywanie przywilejów itd.). W razie utraty zaufania społeczności, która parlamentarzystę wybrała, dany poseł lub senator zostaje odwołany z parlamentu, a na jego miejsce wchodzi kolejny kandydat z rankingu wyborczego; immunitet parlamentarny chroni parlamentarzystę je
dynie wówczas, gdy wykonuje on stricte obowiązki posła lub senatora; parlamentarzyści powinni przechodzić na emeryturę po osiągnięciu wieku emerytalnego.
Zdaję sobie sprawę, że moja wizja nie jest doskonała, szczegółowa, ale dzięki temu tzw. suweren może mieć jakąś kontrolę nad osobami, które wybrał, a i wybrani nie będą czuli się bezkarni i „nie do ruszenia”. W tej chwili bowiem wybieramy naszych przedstawicieli, których jako obywatele de facto zatrudniamy (przecież wiadomo, że państwo nie ma swoich pieniędzy, tylko pieniądze obywateli). Wychodzi na to, że pracownik rządzi pracodawcą, a pracodawca nie może go zwolnić co najmniej przez 4 lata. I to jest właśnie paradoks tego systemu.