Pokiełbaszeni
Niejeden się dziwił, widząc upadek prosperującego kiełbasianego imperium Henryka Kani. Wielki producent, masywna reklama, dobra marka, utrwalona renoma, sieć sklepów, niezłe wyroby i spektakularna plajta? I to przed wyborami, które kiełbasą stoją?
Przyjęło się, że zwrot „kiełbasa wyborcza” jest pejoratywny. Dlaczego? Kupowanie głosów to zabieg stary jak demokracja i intratny jak handel bronią. Już w czasach rzymskich otwarcie płacono za głosy wyborców pieniędzmi lub zbożem i niewiele się od tamtych czasów zmieniło. Każdy, kto sięgał po władzę, liczył się z kosztami igrzysk. Zwrot „kiełbasa wyborcza”, Wählwürst, pochodzi z XIX-wiecznej Galicji, ale zjawisko trwa w Polsce co najmniej od XIV wieku. I ma się dobrze. Zajęli się tym zjawiskiem badacze z warszawskiej Uczelni Łazarskiego Paweł Chmielnicki i Dobrochna Minich w obszernie udokumentowanej pracy „Gorzki smak kiełbasy wyborczej” (Wolters Kluwer, 2019), którzy zanalizowali, będące jeszcze w żywej pamięci lata 2015 – 2016 pod kątem wyborczej oferty „kiełbasianej”, zaoferowanej przez konkurujące partie. To pouczająca lektura, szczególnie w przededniu kolejnych wyborów, bo sumuje nie tylko główne obietnice, ale i pokazuje, którym z nich i w jaki sposób udało się osiągnąć kształt ustawy.
Zestawienie exposé Ewy Kopacz (PO), która u schyłku poprzedniej kadencji zastąpiła Donalda Tuska, już zarabiającego w Brukseli, z exposé Beaty Szydło (PiS), tworzy wyrazisty katalog obietnic, zaklęć i pobożnych życzeń, które według pierwszej miały poprowadzić do zwycięstwa, a według drugiej miały osiągnięte zwycięstwo ugruntować. W ruch poszły młynki z najpoważniejszymi obiecankami: mieszkania dla młodych, służba zdrowia, pomoc niepełnosprawnym, emerytury, ratowanie frankowiczów... Wyborcy bywają jednak wybredni, nie na każdą kiełbasę się połakomią, tym bardziej gdy zawiedzie smak, zapach i świeżość. A jak pamiętamy, kiszka, którą oferowała Platforma, apetyczna nie była, tym bardziej że konkurencja wpadła na dużo prostszy sposób. Zamiast kręcić tradycyjną kichę, obiecała ludowi kasę, by każdy mógł sobie kupić taką, na jaką miał ochotę. Co poskutkowało co najmniej na dwie kadencje.
Najcenniejszą „kiełbasą wyborczą” w dziejach III Rzeczypospolitej okazał się program Rodzina 500 plus. „Ikona obietnic wyborczych”, czytamy. „Ma szansę stać się uniwersalnym symbolem skutecznej kiełbasy wyborczej, która doprowadziła ugrupowanie polityczne do zwycięstwa”. To najkrótsza definicja zdobywania władzy. Nie tylko nad elektoratem, ale także nad konkurencją, bo na pomysł tego socjalnego programu nie wpadli na Nowogrodzkiej, ale uciekinierzy stamtąd, byli pisowcy, którzy w 2011 roku utworzyli kanapową efemerydę Polska Jest Najważniejsza. Co weselsze, prospołeczne obietnice PJN solidarnie obśmiali wtedy politycy PO, PSL oraz PiS. Ale gdy opadł kurz bitewny, ktoś mądrze pomyślał, że lepiej dać na kiełbasę niż kiełbasę wmuszać, zaś badania opinii społecznej rychło wskazały, że regiony o największym odsetku uprawnionych do pobierania 500 plus niemal idealnie pokrywają się z największym poparciem PiS-u w wyborach parlamentarnych w 2015 roku. Małopolska, Podkarpacie, Podlasie, część Lubelskiego... 500 plus pokazał więc dobitnie: wyborca nie chce obietnic, że się mu obniży podatek CIT lub PIT albo zmniejszy VAT. Chce mieć w garści parę stówek. A w 2015 roku nie tylko obiecali, ale i dali!
Oczywiście rozległ się krzyk: to przekupstwo! Przecież 500 plus, darmowe leki, niższy wiek emerytalny to łapówki wręczane wyborcom, piszą autorzy „Gorzkiego smaku...”. Pojawiły się głosy, że „upojono ekonomicznie społeczeństwo – wzorem zamroczenia umysłów galicyjskich chłopów – upito je publicznymi pieniędzmi”. Ale cytowani autorzy konkludują: gdyby korumpowanie wyborców było tak proste, wystarczyłoby przelicytować konkurenta, a wygrałby ten, kto zaoferowałby najwięcej! A tak się nie dzieje...
Sedno tkwi w prawidłowym odczytaniu buzujących wtedy emocji społecznych. Poczucia niesprawiedliwości i opuszczenia. Świadomości, że interes ekonomiczny pracownika przegrywa z interesem pracodawcy. Że ważniejszy jest rynek niż człowiek. „Kiełbasa wyborcza” PiS-u została świetnie dopasowana do oczekiwań dużej części społeczeństwa i naprawiała błędy PO. Tylko niektórzy uświadamiali sobie, że hojne – i doraźnie spełniane – obietnice władzy z 2015 roku są dawane na kredyt, a za bogatszą michę z kiełbasą, jaką nęci się wyborców dziś, płacić będzie co najmniej jeszcze kolejne pokolenie.
Niech jednak nikt się nie łudzi, przestrzegają autorzy, że o kształcie prawa, stanowiącego o 500 plus, wieku emerytalnym, mieszkaniach czy in vitro „przesądza prawo, interes państwa czy abstrakcyjna sprawiedliwość społeczna”. Decyduje zawsze interes partyjny. Tak było za SLD, za PO i tak jest obecnie. Tak jest zawsze, gdy interes własnej partii jest interesem nadrzędnym. Zdaniem szwedzkiego ekonomisty Gunnara Myrdala, którego cytują Chmielnicki z Minich, to cecha właściwa tzw. miękkim państwom, w których „poczucie przyzwoitości politycznej zastępuje się pragmatyzmem partyjnym, rozumianym jako dbanie o interesy swojej partii, partyjnych kolegów i zaprzyjaźnionych osób”.
O czym warto pamiętać, gdy od ich obietnic już nam się całkiem pokiełbasi w głowach.
henryk.martenka@angora.com.pl