Nie będę malowanym premierem
Rozmowa z MAŁGORZATĄ KIDAWĄ-BŁOŃSKĄ, wicemarszałkiem Sejmu, kandydatem Koalicji Obywatelskiej na urząd premiera
– Gdy Boris Johnson został przewodniczącym Partii Konserwatywnej i pojawił się w pałacu Buckingham, żeby z rąk królowej otrzymać stanowisko szefa rządu, Elżbieta II zażartowała: nie przypuszczałam, że w naszym kraju są jeszcze chętni na objęcie urzędu premiera. Widać w Polsce jest lepiej, gdyż pani, tak jak Mateusz Morawiecki, chce sprawować to stanowisko.
– Królowa Elżbieta II rozumie skalę trudności, z jakimi mierzą się kolejni premierzy Zjednoczonego Królestwa po referendum w 2016 r. Ja zdecydowałam się na kandydowanie na funkcję premiera właśnie z poczucia odpowiedzialności za przyszłość Polski. Chcę zatrzymać pasmo psucia naszego kraju przez Prawo i Sprawiedliwość.
– Grzegorz Schetyna ma duży elektorat negatywny, co potwierdziły badania wielu, także zagranicznych ekspertów. Dlatego chyba nie miał wyjścia i musiał zrezygnować z ubiegania się o ten urząd, mimo że swego czasu zarzucał Jarosławowi Kaczyńskiemu, iż ten nie chce brać odpowiedzialności za państwo.
– Grzegorz Schetyna to polityk kierujący się kategoriami dobra kraju i naszej formacji. Wysokość zaufania społecznego do polityka to ważny kapitał i element politycznych decyzji, który spowodował, że mnie powierzono rolę kandydatki na premiera.
– Żeby zostać premierem, trzeba wygrać wybory, a jak twierdzi przewodniczący SLD, Grzegorz Schetyna nie chce ich wygrać.
– Nie wiem, na jakiej podstawie przewodniczący SLD to wywnioskował. Wszyscy w Koalicji Obywatelskiej chcemy zwycięstwa.
– Sondaże nie pozostawiają wątpliwości, że PiS wygra te wybory.
– Pamiętam wybory w przeszłości i poprzedzające je sondaże. W 2007 r. tuż przed wyborami mieliśmy 7 punktów straty, a zdecydowanie wygraliśmy. Z kolei w 2010 r. w wyborach prezydenckich początkowe sondaże nie dawały szans Bronisławowi Komorowskiemu, a jednak wygrał. Tak więc nie emocjonujmy się za bardzo sondażami, bo wszystko stanie się jasne już wkrótce, 13 października.
– Jest możliwe, że PiS wygra, ale nie będzie w stanie stworzyć większościowej koalicji. Czy w takiej sytuacji zdecydowałaby się pani kierować rządem, w którego skład prócz Platformy wchodziliby politycy lewicy, PSL i Kukiz’15?
– Myślę, że porozumielibyśmy się wokół wielu wspólnych punktów programowych. Mamy dobre doświadczenia z okresu koalicji z PSL. Oczywiście, utworzenie rządu w takiej konfiguracji nie byłoby proste i wymagałoby trudnych negocjacji. Wierzę jednak w szansę na porozumienie, jeśli zależy nam na zatrzymaniu postępującej dewastacji państwa dokonywanej przez PiS.
– Opozycja mówi, że jest pani „zastępczym” kandydatem. To pani nie przeszkadza?
– To próba przypięcia mi łatki przez Prawo i Sprawiedliwość. Oni lubią to robić. Jestem w polityce od prawie 20 lat i bardzo cenię pracę zespołową. Nie pozwalam sobie jednak wejść nikomu na głowę i narzucać działań, do których nie jestem przekonana. Nikomu nie muszę udowadniać, że jestem niezależna.
– A więc po ewentualnym zwycięstwie nie będzie pani malowanym premierem jak Jerzy Buzek?
– Nie zgodzę się, że prof. Buzek był malowanym premierem. – I tu się różnimy. – Proszę pamiętać, że jego rząd przeprowadził cztery fundamentalne reformy, które wymagały zdecydowania i determinacji. Zwracam też uwagę na to, jakim dziś poparciem cieszy się Jerzy Buzek. W wyborach do PE uzyskał ponad 420 tys. głosów.
– Reforma emerytalna omal nie doprowadziła Polski do ruiny, generując dług w wysokości 300 mld zł.
– Pamiętamy, w jakich warunkach te reformy były wprowadzane. Upadek rządu premiera Buzka w 2001 r. nie pozwolił na ich pełne dokończenie. Z kolei reforma samorządowa okazała się sukcesem i przynosi nam korzyści do dziś.
– Największa batalia zawsze ma miejsce w Warszawie, gdzie otwiera pani, co zupełnie zrozumiałe, listę Koalicji Obywatelskiej. Ale dopiero na szóstym miejscu znalazła się Katarzyna Piekarska, do niedawna związana z SLD. Czy tak niska pozycja to odpowiednia zapłata za ten głośny polityczny transfer?
– To niefortunne określenie. Katarzyna Piekarska jest bardzo doświadczonym politykiem i doszła do wniosku, że lewica reprezentowana przez obecne kierownictwo SLD nie jest jej formacją. Nie martwiłabym się o zbyt odległe miejsce, bo mamy nadzieję zdobyć co najmniej 11 mandatów w stolicy.
– Widzę, że nie opuszcza pani optymizm.
– Swój pierwszy mandat uzyskałam, startując z 11. miejsca. Znam posłów, którzy dostali się do Sejmu z dalszych miejsc. Moim zdaniem poza „jedynką” wszyscy kandydaci mają zbliżone szanse. Decydować będzie ich pracowitość i zaangażowanie w kampanię. To ma znaczenie, bo znam przypadki, gdy nie wchodziły osoby z drugiej pozycji, a udawało się tym z końca listy. A wracając do Katarzyny Piekarskiej, to moim zdaniem nie będzie miała kłopotów z uzyskaniem mandatu.
– Tak samo jak wasz „harcownik” Michał Szczerba, który jest jeszcze dalej?
– Michał pierwszy raz wszedł do Sejmu z 26. miejsca. Teraz jest siódmy i jestem pewna, że ponownie mu się uda, zwłaszcza że jest posłem pracowitym i rozpoznawalnym. Współpracuje m.in. z seniorami warszawskimi.
– A jak wytłumaczyć, że Klaudia Jachira, której kampania przekracza granice dobrego smaku, znajduje się na 13. pozycji, gdy Krzysztof Luft, były minister, na 21., a Tadeusz Ross, były europoseł, na 35.?
– Układaniu list towarzyszą wielkie emocje. Jest wielu kandydatów, którzy chcieliby się na nich znaleźć. Osiągnięcie kompromisu w tej sprawie jest zawsze trudne. Ja nie od dziś apeluję do wszystkich o ważenie słów i nieobrażanie osób o innych poglądach. Żyjemy w jednym kraju, musimy się szanować.
– Dlaczego startujecie do wyborów jako Koalicja Obywatelska, skoro nie ma w niej PSL-u ani lewicy, a Zieloni, Nowoczesna czy ugrupowanie pani Nowackiej to niszowe partie kanapowe?
– Nasi wyborcy chcieli, żeby opozycja się zjednoczyła. Udało nam się to w wyborach europejskich i potwierdzeniem dobrego ruchu był wynik prawie 40 proc. głosów. Osiągnęliśmy wiele w obecnym układzie politycznym, naszymi koalicjantami są dziś Nowoczesna, Inicjatywa Polska i Zieloni.
– Jest pani postrzegana jako polityk umiarkowanie konserwatywny. Dlaczego więc godzi się pani na zalegalizowanie związków partnerskich?
– Z jednej strony słyszę, że jestem konserwatywna, z drugiej, że stoję po lewej stronie. Dla mnie największe znaczenie ma wolność człowieka w demokratycznym państwie i równe traktowanie. Nie może być tak, że z powodu nieuzasadnionych lęków część obywateli jest wykluczana lub ma ograniczone prawa. A przecież tu chodzi o prawo do opieki, dziedziczenia, prawo do wiedzy o stanie zdrowia partnera. Dziś w Polsce rośnie akceptacja dla związków partnerskich.
– Rafał Grupiński, polityk w PO bardzo wpływowy, powiedział o pomyśle adopcji dzieci przez pary homoseksualne: My na pewno w tej sprawie będziemy działać progresywnie (...). Musimy każdy głos zebrać z prowincji, żeby wygrać (...). Stąd też dzisiaj nie eksponujemy tego za bardzo.
– Nie łączmy tych dwóch tematów. W naszym programie mówimy o uregulowaniu związków partnerskich. Chciałabym, by w tych sprawach prowadzona była rzetelna rozmowa, by nie była oparta na straszeniu i dezinformacji. Na temat adopcji nie prowadzimy dyskusji. Co do jednego nie mam żadnych wątpliwości – że dobro i bezpieczeństwo dzieci jest najważniejsze.
– Od początku istnienia Platformy toczyła się w niej ostra walka frakcyjna. Mieliśmy „spółdzielnię” kierowaną przez Cezarego Grabarczyka, schetynowców, konserwatystów
Jarosława Gowina, który dziś jest związany z PiS-em, oraz „dwór”, czyli najbardziej zaufanych ludzi Donalda Tuska. – To już przeszłość. – Dawni liderzy stracili polityczne ambicje czy może Grzegorz Schetyna, jakby to kiedyś zrobił generał Jaruzelski: dokonał cięcia po skrzydłach?
– Koalicja Obywatelska jest partią mocno zakotwiczoną w centrum, ale pluralistyczną. Są wśród nas także politycy o bardziej lewicowych i bardziej prawicowych poglądach. Ale działamy w jednej partii, w której nie ma frakcji dążących do przejęcia władzy. Powstrzymanie PiS-u, jeżeli ma być skuteczne, wymaga jedności, nadrzędnej wspólnoty celów.
– A jednak nawet przychylne wam media co jakiś czas donoszą o tym, że Borys Budka (wiceprzewodniczący partii) i Agnieszka Pomaska (członek Zarządu Krajowego) podważają przywództwo Grzegorza Schetyny.
– Agnieszka i Borys to skuteczni posłowie młodszej generacji, którzy z czasem będą zastępować obecnych liderów. Nie można jednak mówić o żadnych wewnętrznych walkach, a wręcz przeciwnie – o pełnej współpracy. Mamy wspólny cel walki w tych wyborach.
– Nie żal pani, że kilku waszych byłych posłów o bardziej konserwatywnych poglądach odeszło z Platformy, a Marek Biernacki, kiedyś jeden z najważniejszych ministrów, teraz kandyduje z listy PSL-u?
– Marek Biernacki wyłamał się w ważnym dla nas głosowaniu, kiedy wcześniej, na posiedzeniu Klubu Parlamentarnego, uzgodniliśmy nasze poparcie dla dalszego procedowania ustawy (głosował za niekierowaniem projektu liberalizacji aborcji do dalszych prac – przyp. autora). Polityka to działanie zespołowe i jeśli się na coś umawiamy, to należy tego przestrzegać.
– Po niedawno zakończonych wyborach w Izraelu, które nie przyniosły rozstrzygnięcia, premier Beniamin Netanjahu zaproponował utworzenie wspólnego rządu liderowi opozycji Beniemu Gancowi, mimo że do tej pory obaj panowie nie wypowiadali się na swój temat zbyt pochlebnie. Gdyby w październiku PiS i opozycja zdobyły podobną liczbę mandatów, wyobraża pani sobie kolejną próbę utworzenia PO-PiS-u?
– Trudno wyobrazić sobie sytuację, która mogłaby doprowadzić do takiej ostateczności. W 2005 r., gdy byłam radną Warszawy, toczyły się negocjacje związane z powołaniem rządu PO-PiS. Nie wróżyłam wówczas temu projektowi niczego dobrego, widząc, jak wielkie różnice dzielą te dwie partie w spojrzeniu na Polskę i świat.
– Gdy w 2007 r. zaczynaliście sprawować władzę, nawet wśród waszych przeciwników panowała opinia, że Platforma jest sprawną partią. Dziś, poza Tuskiem, Zdrojewskim i Drzewieckim, pozostali w niej ci sami liderzy, a efekty są mizerne. Staliście się ugrupowaniem, które przeżywa wyraźny kryzys ideowy i organizacyjny.
– Działamy obecnie w zupełnie innych warunkach. Teraz, gdy jesteśmy w opozycji, za przeciwnika mamy formację, która nie respektuje żadnych reguł, robi, co jej się żywnie podoba, gwałci przepisy prawa, regulaminy i wszelkie demokratyczne obyczaje. Z takim przeciwnikiem nie sposób jest konkurować na zasadach fair play. Będziemy jednak wytrwale walczyć ze świadomością, że mamy na sercu kształt przyszłości Polski.
– Przez osiem lat sprawowania władzy też nie byliście święci, a wasi liderzy permanentnie nie dotrzymywali składanych publicznie obietnic.
– Nie szukajmy świętych w polityce. Wszystkim nam zdarza się popełnić błąd, ale najważniejsze jest, żeby wyciągać wnioski i więcej ich nie popełniać.
– Walka polityczna ma swoje prawa, czy jednak jest dobrym obyczajem, żeby partia opozycyjna użalała się na polski rząd przed przywódcami obcego państwa? Wasze spotkanie z kanclerz Merkel niektóre media, i to nie tylko sympatyzujące z PiS-em, porównywały do wizyt polskich magnatów na dworze Katarzyny II.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy się przed kimkolwiek użalali. W Unii widzą, co dzieje się w Polsce. CDU i PO należą do tej samej frakcji w Parlamencie Europejskim i jest naturalne, że partnerzy ze sobą rozmawiają. Byłoby zadziwiające, gdybyśmy się ze sobą nie spotykali i nie prowadzili wspólnych rozmów.
– „Szóstka Schetyny” to chyba nie jest program, który porwie miliony Polaków?
– Ten program został już znacznie rozszerzony o propozycje przeze mnie zaprezentowane, m.in. pakiet dla seniorów, darmowy internet dla młodych, rozwiązania dla kultury. W naszym programie jest wszystko to, o czym rozmawialiśmy na spotkaniach z Polakami, a więc: zdrowie, edukacja, ekologia, szacunek dla ludzi pracy. Wiemy, jak wprowadzić założenia naszego programu w życie, wiemy, jak je sfinansować. Przypomnę, że w 2015 r. zostawiliśmy naszym następcom budżet w bardzo dobrej kondycji.
– Gdyby było tak dobrze, to nie przegralibyście zdecydowanie wyborów, a co do budżetu, to Mateusz Morawiecki zapowiada, że w przyszłym roku po raz pierwszy od 30 lat nie będzie w nim deficytu.
– Okaże się, czy nie będzie deficytu, bo przecież do projektu budżetu nie wpisano wielu obietnic PiS. Czy podobnie jak w tej kadencji inwestycje będą na tak niskim poziomie? Nie można wszystkiego zabetonować.
– Ponad 4 proc. wzrostu PKB to jest zabetonowanie?
– W ciągu ostatnich czterech lat nie wykorzystano dobrze światowej koniunktury gospodarczej. Rządowy program zakładający zwiększenie inwestycji w gospodarce to porażka.
– Nie widzi pani w obecnym rządzie żadnych jasnych punktów?
– Nie ma już minister Rafalskiej, a przyznaję, że potrafiła zaplanować i zrealizować swoje zamierzenia. Ale jasnych punktów nie widzę. Wręcz przeciwnie, raczej czarny obraz tego, co jeszcze może się stać, jeśli PiS będzie rządzić przez kolejne cztery lata.
– Wie pani, z kim chciałaby pracować w waszym przyszłym rządzie?
– Tak, mam to już ułożone, choć to nie miejsce i czas, by o tym mówić. Należy też wziąć pod uwagę ewentualne negocjacje z naszymi przyszłymi koalicjantami.
– Co by się stało z Platformą, gdyby PiS rządził kolejne cztery lata?
– Tu nie chodzi o to, co by się stało z Platformą, ale z Polską. Przecież prezes Kaczyński zapowiedział, że chce przebudowy państwa. Chce, by Polacy żyli tak, jak nakazuje władza, bo słyszeliśmy przecież, jaka jest według prezesa definicja rodziny. Dziś PiS nie proponuje nic, aby naprawić służbę zdrowia, a to przecież teraz najważniejszy dla Polaków problem. Jest też zapowiedź zawłaszczania kolejnych sfer życia, m.in. centralnego definiowania tego, kto może być aktorem czy dziennikarzem. PiS planuje wprowadzić politykę tam, gdzie jej nie powinno być.
– Ale skoro PiS ma tak duże poparcie, to znaczy, że Polacy chcą PiS-owskiej wizji kraju.
– Wielu Polaków może nie mieć jeszcze pełnej świadomości negatywnych skutków, jakie niesie polityka prowadzona przez PiS. Wszystko jednak rozegra się 13 października, poczekajmy na wybory. Ja jestem optymistką.
–W lutym odbędą się wybory w Platformie Obywatelskiej. Będzie pani ubiegać się o stanowisko przewodniczącego?
– Dziś nie odpowiem na to pytanie, bo wszystkie siły skierowane są na kampanię przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi. Ale jak to w polityce, niczego nie można wykluczyć. Do lutego jest jeszcze dużo czasu.
–W przyszłym roku mamy też wybory prezydenckie. Czy opozycja będzie miała wspólnego kandydata? – Jest na to duża szansa. – Kto nim będzie? – Najpierw wygrajmy najbliższe wybory, a potem będziemy się zastanawiać.
–A gdyby pani zaproponowano zostanie kandydatem całej opozycji?
– Gdyby rzeczywiście złożono mi taką propozycję, uznałabym ją za wyraz pokładanej we mnie nadziei. I podjęłabym się tego zadania.