Poczucie humoru mam po ojcu
(...) – Można powiedzieć, że to przygoda z „Dziadami” Kazimierza Dejmka bardzo mocno zaważyła na pańskiej karierze?
– Myślę, że można to tak określić. Okres w Teatrze Narodowym, kiedy dyrektorował tam Kazimierz Dejmek, był bardzo szczęśliwy w moim zawodowym życiu. Grałem wtedy dużo znaczących i ważnych ról. Nie tylko w reżyserii Dejmka, ale też innych wielkich reżyserów. Potem to się wszystko załamało.
– Po wyrzuceniu Dejmka z Narodowego spora część zespołu w geście solidarności postanowiła odejść razem z nim. Władza jednak zabroniła pozostałym dyrekcjom teatrów warszawskich was zatrudnić na etatach.
– To był bardzo trudny okres. Dejmek był nie tylko świetnym reżyserem, ale też bardzo dobrym dyrektorem. Dbał o aktorów i teatr jako instytucję. Był chodzącą encyklopedią, nie tylko niesłychanie światłym, ale też prawym człowiekiem. Odejście wraz z nim z Narodowego wydawało się więc nam czymś naturalnym.
– I wtedy spotkało pana gorzkie doświadczenie.
– Tym bardziej gorzkie, że szukając pracy, dzwoniłem do dyrektorów stołecznych scen, których uważałem wcześniej co najmniej za dobrych znajomych. Na początku się zgadzali, a potem, kilka dni przed umówionym spotkaniem przepraszali, że jednak nie mogą mi pomóc. Byliśmy po prostu na czarnej liście. Wtedy rękę podał mi August Kowalczyk, dzięki któremu wróciłem na krótko do Teatru Polskiego (...).
– Nie żałuje pan, że córka nie poszła w pana ślady?
– Taki był jej wybór, wybrała konserwację dzieł sztuki na ASP i dziś jest cenionym konserwatorem w prestiżowym muzeum (...).
– Kilka lat temu na Jasnej Górze wraz z żoną Hanną Zembrzuską świętował pan 50-lecie małżeństwa. To rzadkie w waszym zawodzie.
– Poznaliśmy się jeszcze w szkole teatralnej. Ja byłem na drugim roku, Hania na pierwszym. Już wtedy zwróciłem na nią uwagę. Rzeczywiście przeżyliśmy ze sobą teraz już ponad pół wieku. – Jest na to jakaś recepta? – Hania pytana o receptę na udany związek odpowiedziała, że oprócz miłości ważna jest też tolerancja i cierpliwość. Ja dodałem, że ważne są też dzieci, bo one spajają każde małżeństwo, a potem wnuki, które już można bezkarnie rozpieszczać. Przeżyliśmy wiele pięknych chwil i szybko przekonaliśmy się, że jesteśmy jak papużki nierozłączki. Kiedy jednemu coś dolega, drugie staje się nie do życia. Stąd właśnie byliśmy i jesteśmy dla siebie wielkim wsparciem, zwłaszcza w trudnych chwilach takich jak choroba.
– W takich trudnych chwilach pomaga też wiara...
– Nawet bardzo. Jestem człowiekiem wierzącym. I mam świadomość, że ktoś nade mną czuwa. Zawsze wspominam słowa mamy: „Pamiętaj, modlę się o bojaźń boską i przyjaźń ludzką dla ciebie” (...).