Wypadek, zbrodnia czy samobójstwo?
Prokuratura oskarżyła 65-letniego mieszkańca Częstochowy o wypchnięcie syna przez okno, bo palił w mieszkaniu papierosy. Sąd uniewinnił go z zarzutu zabójstwa, uznając, że nie ma na to dostatecznych dowodów
Nie wiadomo, co tak naprawdę wydarzyło się w mieszkaniu na pierwszym piętrze częstochowskiej kamienicy. Na pewno ojciec z synem pili wspólnie wódkę i doszło między nimi do szarpaniny. Ponoć o papierosy.
Tak na początku mówiła matka 40-letniego Adama L. Powiedziała policjantom, że wcześniej doszło do bójki. Gdy próbowała rozdzielić mężczyzn, dostała pięścią w twarz od męża. A później usłyszała, jak Henryk L. straszył syna, że gdy zapali w pokoju papierosa, zostanie wyrzucony przez okno. Wyszła do kuchni, a gdy wróciła – syna nie było.
Promile u ojca, promile u syna...
Adam L. leżał na trawniku pod oknem. Żył i był przytomny, ale zmarł kilka godzin po przewiezieniu go do szpitala. Po przeprowadzeniu sekcji zwłok ustalono, że mężczyzna doznał między innymi urazowego pęknięcia wątroby, złamaniak ości twarzoczaszko wy chi żeber, obrzęku mózgu, a także stłuczenia płuc oraz nerki. Biegły lekarz ustalił kinetykę upadku i wykluczył możliwość przypadkowego wypadnięcia przez okno. Jednak, zdaniem biegłego, z uwagi na brak jednoznacznych informacji co do usytuowania ciała ofiary po upadku przyjąć można, że Adam L. wykonał skok samobójczy, ale mógł też zostać wypchnięty bądź wręcz wyrzucony. Prokuratura przyjęła drugi wariant, twierdząc, że po zebraniu materiałów dowodowych wersję samobójstwa należy wykluczyć. Nic bowiem nie wskazuje na to, że Adam L. miał taki zamiar. Dlatego prokurator przedstawił Henrykowi L. zarzut zabójstwa syna.
On sam podczas przesłuchań niewiele miał do powiedzenia. Twierdził, że nic nie pamięta, bo tego wieczoru był pijany. Istotnie, stwierdzono u niego we krwi 1,5 promila alkoholu – u syna zaś 2,5 promila i obecność leku przeciwbólowego.
– Coś kojarzę, że szarpaliśmy się, bo doszło do jakiejś kłótni. Nie potrafię jednak powiedzieć, o co poszło. Zupełnie też nie pamiętam, dlaczego syn wypadł przez okno. Dopiero jak przyjechała policja, zobaczyłem, że Adam leży pod blokiem. Nie jestem w stanie także odpowiedzieć na pytanie, czy syn miał wcześniej myśli samobójcze.
Z przeprowadzonego wywiadu środowiskowego wynika, że Henryk L. cieszy się bardzo dobrą opinią wśród sąsiadów. Postrzegany jest jako człowiek spokojny i ugodowy. Od 15 lat jest na rencie zdrowotnej, ale wcześniej cały czas pracował w hucie. Nie był nigdy karany. – Mąż zawsze był bardzo dobrym człowiekiem, dbał o rodzinę i dzieci – zapewniała jego żona.
Z kolei pokrzywdzony Adam L. od wielu lat nie pracował, był po rozwodzie i utrzymywali go rodzice. Nie był mu również obcy zakład karny.
Podczas badania psychologicznego Henryk L. również zapewniał, że nie ma pojęcia, dlaczego jego syn wypadł przez okno.
– Owszem, kupiłem butelkę wódki, wspólnie wypiliśmy i chyba się pokłóciliśmy. Nie przyjmuję jednak do siebie tego, że mógłbym wyrzucić Adama przez okno. Zresztą nie byłbym w stanie, bo syn był dużym i ciężkim mężczyzną.
Wszystko robiłem dla niego z sercem
Ponad rok po zdarzeniu Henryk L. stanął przed częstochowskim sądem. Nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Oświadczył tylko:
– Mogę jedynie dodać, że dla swojego syna robiłem wszystko z sercem. Jak Adam przebywał w zakładzie karnym, to jeździłem do niego na widzenia, a było bardzo daleko, pod rosyjską granicą. Starałem się jednak, wysyłałem mu też pieniądze na kantynę, bo wierzyłem, że jakoś nawróci się na dobrą drogę.
Żona oskarżonego odmówiła składania zeznań.
Przed sądem stanęła natomiast Agnieszka S., sąsiadka. Pamięta, że bezpośrednio przed tym zdarzeniem nie słyszała odgłosów żadnej awantury ani krzyków w mieszkaniu obok. Jednak za jakiś czas spojrzała przez okno i zobaczyła leżącego na trawniku Adama L.
Gdy sąd pytał świadka, czy wie, jak to się stało, Agnieszka S. milczała. Po kilkukrotnym zadaniu tego samego pytania, odpowiedziała:
– Moim zdaniem został wypchnięty, ale właściwie to nie wiem, co się stało.
– Czy widziała pani, jak Adam L. wypadał przez okno? – Nie widziałam. – Dlaczego więc pani sądzi, że pokrzywdzony został wypchnięty?
– Przecież to jest niemożliwe, że sobie, ot tak, wyszedł przez okno. Przecież był po operacji kręgosłupa i w ogóle miał kłopoty z chodzeniem.
Żaden z zeznających przed sądem sąsiadów nie widział momentu wypadania przez okno Adama L. Z relacji świadków nie udało się też ustalić ułożenia pokrzywdzonego na trawniku. Nikt nie słyszał też od Adama L. o okolicznościach jego upadku.
Świadek Norbert B. to policjant, dzielnicowy. Pamięta, że gdy dotarł na miejsce tragedii, rozmawiał z żoną oskarżonego.
– Z tej rozmowy wynikało, że mogło dojść do jakiejś bójki w mieszkaniu. Żona oskarżonego mówiła, że mąż z synem pili alkohol, a później była sprzeczka. Podobno szarpali się, ale bardziej agresywny był jej mąż. Twierdziła, że syn był raczej bierny i nie dążył do eskalacji tej awantury. Chciała rozdzielić mężczyzn, ale dostała pięścią w twarz od męża i wyszła z pokoju.
Świadek przypomina sobie, że żona oskarżonego mówiła także, że panowie za jakiś czas ochłonęli i wtedy jej syn postanowił zapalić papierosa w pokoju. Wówczas Henryk L. miał mu powiedzieć: „Zapalisz w tym mieszkaniu, to wyrzucę cię przez okno”. Podobno bardzo często kłócili się o papierosy.
Norbertowi B. zapadła też w pamięć obojętność oskarżonego wobec tego nieszczęścia. Ponoć nie okazywał żadnych emocji. – Czy mógł być w szoku? – pytał sąd. – Nie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć, bo nie potrafiłbym tego rozpoznać, proszę wysokiego sądu. Świadek Krystian C., policjant: – Oskarżony nie odpowiadał na żadne moje pytania, a właściwie to nic
nie mówił. Chociaż wydaje mi się, że powiedział tylko, że on nic złego nie zrobił.
– Pytał pan oskarżonego o obrażenia na twarzy, które miał? Skąd się wzięły?
– Pytałem, ale też nic mi nie odpowiedział.
Pacjent bardzo pobudzony
Świadek Jacek A. to ratownik medyczny, który miał bezpośredni kontakt z pokrzywdzonym.
– Pamiętam, że ten mężczyzna leżał pod klatką schodową. Skarżył się głównie na ból kręgosłupa, był mocno pobudzony. Trochę przypominało to agresję czy coś w tym rodzaju.
– Czym się to przejawiało? – pytała sędzia Urszula Adamik.
– Miał jakieś takie nieskoordynowane ruchy, nie chciał się zapiąć pasami na desce ortopedycznej, rzucał się.
– Czy mówił, co się stało w mieszkaniu?
– Gdy go o to pytałem, odpowiadał, że nie pamięta. Był bardzo zdziwiony, gdy powiedziałem mu, że wypadł przez okno. Jego matka pokazywała mi też dokumentację medyczną, z której wynikało, że niedawno przeszedł operację kręgosłupa.
Podobne zeznania złożył Piotr Sz., również ratownik medyczny. Potwierdził, że pokrzywdzony był przytomny także w karetce w drodze do szpitala. – Rozmawiał pan z nim? – Zawsze rozmawiam z pacjentami, jak mogę nawiązać z nimi kontakt słowny. Ale tylko domyślam się, że z nim rozmawiałem, bo nie pamiętam przebiegu tej rozmowy. Jestem jednak pewien, że gdyby ten człowiek powiedział mi, jak to się stało, że znalazł się na chodniku pod oknem na pewno powiedziałbym to na pierwszym przesłuchaniu.
O okolicznościach wypadnięcia przez okno Adam L. nie mówił też lekarzowi w szpitalu. Bartosz B. zeznał w sądzie:
– Przypominam sobie, że pacjent był pod wpływem alkoholu. Z relacji ratowników wynikało, że podejrzewają uraz kręgosłupa lędźwiowego. Mówili też, że była jakaś domowa awantura, że został wypchnięty albo wypadł przez okno. Sam też o to pytałem tego człowieka, ale w ogóle nie współpracował. Był bardzo pobudzony, nie dał się zbadać, próbował wstać, ale nie miał siły. Chyba były też z jego strony jakieś wyzwiska.
Złamana zasada domniemanej niewinności
Henryk L. został uniewinniony. Zdaniem sądu prokurator postawił oskarżonemu zarzut zabójstwa pomimo braku dowodów potwierdzających, że dopuścił się tej zbrodni. Tymczasem jedną z podstawowych zasad zagwarantowanych przez konstytucję jest domniemanie niewinności.
– To obowiązkiem oskarżyciela jest wyjaśnienie stanu faktycznego na podstawie zgromadzonych dowodów. Niedopuszczalne jest natomiast typowanie na sprawcę przestępstwa osoby pozostającej w kręgu podejrzanych jedynie na podstawie domniemań i formułowanie zarzutów niemających realnego potwierdzenia. Natomiast według aktu oskarżenia podstawowy zarzut oparty jest wyłącznie na domniemaniach – uzasadniała wyrok sędzia Urszula Adamik, przewodnicząca składu orzekającego.
Sąd zwrócił też uwagę, że Henryk L. nie przyznał się do zarzutu, jego żona skorzystała z prawa do odmowy zeznań, a przesłuchani w charakterze świadków sąsiedzi, policjanci, ratownicy medyczni i lekarz nie mieli żadnej wiedzy na temat okoliczności zdarzenia.
– Żaden ze świadków nie widział momentu wypadania pokrzywdzonego przez okno; istotnych okoliczności nie wniosły też eksperymenty przeprowadzone przez biegłych oraz badanie śladów zabezpieczonych w mieszkaniu i materiałów genetycznych pobranych od oskarżonego i pokrzywdzonego. Dlatego nie sposób jest ustalić, który z podanych wariantów jest najbardziej wiarygodny. Biegli przeanalizowali wszystkie możliwe sytuacje i ostatecznie stwierdzili, że Adam L. mógł zarówno być wyrzucony lub wypchnięty, jak i mógł popełnić samobójstwo – mówiła sędzia Urszula Adamik.
Prokuratura przyjęła też tezę, że pokrzywdzony nie miał racjonalnych powodów do targnięcia się na swoje życie, choć nie zostało to podparte żadnym dowodem. Zwłaszcza że Adam L. w momencie zdarzenia był pijany i najwyraźniej nie dbał o swoje zdrowie po przebytej niedawno poważnej operacji.
Od wyroku odwołała się prokuratura. Oskarżyciel zarzuca sądowi I instancji, że niezbyt wnikliwie podszedł do zeznań świadków. Zdaniem prokuratora, z przeprowadzonego postępowania nie wynika, że pokrzywdzony mógł targnąć się na własne życie. Wprost przeciwnie – oczekiwał ratunku. Tymczasem z zeznań jednego ze świadków wynika, że oskarżony nie był zainteresowany udzieleniem pomocy synowi. Prokurator zwrócił też uwagę w apelacji, że sąd pominął fakt ograniczonych możliwości samodzielnego poruszania się Adama L. w związku z przebytym zabiegiem chirurgicznym. Ponadto – jak napisał w uzasadnieniu apelacji prokurator – sąd, mając zarówno protokół oględzin ciała oskarżonego, jak i dokumentację fotograficzną, powinien powołać biegłego z zakresu chirurgii urazowej. Pozwoliłoby to ustalić mechanizm powstania obrażeń, a w szczególności czy mogły powstać w wyniku szarpaniny z pokrzywdzonym.
Prokurator uznał, że zaistniał tak zwany błąd „braku” i błąd „dowolności”. Tymczasem w sprawach zawiłych sąd powinien wziąć pod uwagę każdy dowód, który może wnieść dodatkowy element przybliżający wyjaśnienie rzeczywistego przebiegu zdarzenia.
Sprawę będzie teraz rozpatrywał Sąd Apelacyjny w Katowicach.