Zdecyduje nowa patologia?
Prawie każdemu z nas zdarzyło się uczestniczyć w obmawianiu jakiejś rodziny i usłyszeć określenie: „A, to patologia”, kojarzące się z czymś negatywnym i nagannym. Słownik PWN określa: „Patologia – grec. pathos – cierpienie, logia – przyrostek tworzący rzeczowniki oznaczające dziedziny nauki – nauka będąca dziedziną medycyny, zajmującą się badaniem przyczyn, mechanizmów powstawania i rozwoju, a także skutków chorób ludzi, zwierząt, roślin”. Tyle definicja, ale „Słownik języka polskiego” PWN określa również, że patologia to „nauka o chorobach”, „stan choroby organizmu”, „oddział w szpitalu ginekologicznym przeznaczony dla kobiet z powikłaniami w przebiegu ciąży” oraz... „nieprawidłowe zjawiska występujące w życiu społecznym”.
Skupię się na tym ostatnim, kusząc się na zdefiniowanie nowego rodzaju patologii, jaka moim zdaniem wyłoniła się w czasie 30 lat po transformacji ustrojowej. Nazywam ją patologią obywatelską.
Patologia obywatelska – okresowe zjawisko indywidualnego zachowania się obywatela posiadającego prawo wyborcze, pozostające w sprzeczności z wartościami i zasadami tych obywateli, którzy chodzą na wybory bez względu na okoliczności zewnętrzne (sytuacja w kraju) oraz wewnętrzne (rodzina), bo leży im na sercu dobro wspólne wszystkich bez względu na poglądy polityczne i wyznanie.
A że nie jestem żadnym tam „logiem”, tylko wiernym Kartezjuszowemu „Cogito ergo sum” i powyższa definicja może być niejasna, wyjaśnię, o jaką grupę wyborców tu idzie. Są to, według mnie, wszyscy ci obywatele mojej Ojczyzny, którzy od 1990 r. nie byli na ŻADNYCH wyborach, jakie dotąd mieliśmy. Ile takich osób jest? Tego nie jest w stanie nikt określić. Ja oceniam ich na kilka milionów.
Jednak jest coś, co mnie, człowieka u schyłku życia, bardzo niepokoi, od kiedy po każdych wyborach publikowane są wskaźniki udziału ludzi w wyborach z podziałem na grupy wiekowe. W grupie wyborców w wieku do 30 lat po ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego było to około... 9 procent. A ilu w tej grupie nie poszło wcale na wybory? „Procentowo najwięcej” – jak napisał jeden z dzienników. Kto temu winien, że wśród młodych wyborców jest mała frekwencja? Po trosze rodzina, szkoły, no i media rozpowszechniające nieprawdziwe informacje ze świadomością, że młodzi odbiorcy są nieodporni na głoszone kłamstwa. No cóż. Takie mamy czasy.
Tegoroczne jesienne wybory 13 października porównuję do tych z 4 czerwca 1989 r., a o ich wyniku może zdecydować ta „patologia obywatelska”, o której głosy powinny starać się wszystkie partie startujące w wyborach do Sejmu i Senatu – szczególnie o młodych. Jak na razie wychodzi im to beznadziejnie.
Zatem tym, którzy poczuli się urażeni, że nazwałem ich patologią obywatelską bez względu na wiek – a szczególnie młodym – przypomnę, że te wybory mają podobieństwo do tych z 1989 r. w dwóch aspektach. Pierwsza możliwość – wybieramy model państwa sprzed 1989 r., który z demokracją i trójpodziałem władzy jako jej podstawą nie ma nic wspólnego. Potwierdził to prezes PiS 7.09 na konwencji wyborczej w Lublinie, mówiąc, że „ustrój trybunalski z demokracją nie ma nic wspólnego”, więc będziemy żyli w izolacyjnym monopartyjnym kokonie przez kolejne kilkadziesiąt lat. Druga – za
czynamy wszystko od nowa jak wtedy – mozolnie, ale z poszanowaniem praw wszystkich, łącznie z wydobywaniem z umysłowej ciemnoty i zacofania patologii obywatelskiej nastawionej tylko konsumpcyjnie i roszczeniowo. I to jest już, niestety, wybór na „być albo nie być” mojej Ojczyzny.