Plácido Domingo, addio
„Weinstein opery” znalazł się w potrzasku własnej przeszłości, i to nie tylko tej sprzed dekad, prawnie przedawnionej. W rezultacie kilka godzin przed premierą w Metropolitan Operze musiał wycofać się z udziału w spektaklu. Z powodu oskarżeń o molestowanie w Ameryce jest spalony. Pod znakiem zapytania stanął też jego występ na olimpiadzie w Tokio. A co będzie w Europie, w Zurychu, gdzie na „Nabucco” z jego udziałem wyprzedano komplet biletów? Czy Kraków przyjmie go owacjami jak Salzburg?
Ameryka nie lekceważy kobiet, które uprzytomniły sobie, że nie muszą ulegać mistrzowi, aby śpiewać lub tańczyć z nim na jednej scenie. Wraz z ujawnieniem skandalu molestowania śpiewaczek także w operze nastała epoka #MeToo. Oficjalnie zaczęła się walka, żeby do zdominowanego przez mężczyzn – niekoniecznie hetero – świata opery można było sobie utorować drogę „strunami głosowymi, a nie naciąganiem struny”. The Philadelphia Orchestra Association wycofało się z zaproszenia najsłynniejszego tenora-barytona na galę otwarcia sezonu, z repertuaru pozbyły się go również opery w San Francisco i Dallas. Bezkompromisowe decyzje tych instytucji kultury podyktowane były założeniem, że profil ich działalności szczególnie zobowiązuje do przestrzegania najwyższych standardów polityki przeciwdziałania molestowaniu seksualnemu i do wysiłków tworzenia bezpiecznego środowiska, w którym każdy może skupić się na swojej pracy, sztuce i być traktowany z szacunkiem i godnością.
Za oceanem w kazusie Dominga nie kładzie się nacisku na sądową zasadę domniemania niewinności, ani tym bardziej na wyjaśnienia śpiewaka, że wszystko odbywało się za o b o p ó l n ą zgodą (a co z konsensem żony Marty?). Ze zgodą czy bez, oskarżany sam przyznał, że wchodził w relacje z diwami. To wyznanie – dotyczące w oczywisty sposób sfery pracy, w której był silniejszą stroną, decydującą o angażach – jest kluczowe. Szczegóły zdarzeń to łamigłówki dla prokuratury i sądu, raczej nieistotne dla najważniejszych teatrów operowych, które do zerwania współpracy artystycznej skłonił fakt, że dziennikarze Associated Press dotarli do artystek – w liczbie niedającej się zignorować – twierdzących, że bożyszcze melomanów stosowało wobec nich prymitywną taktykę roli za łóżko, a zatem zostały pogwałcone wzorce profesjonalnego zachowania.
I tyle. Amerykanie mają zdrowe wyczucie politycznej poprawności, popychające ich w kierunku solidarności z wykorzystanymi. Nie chcą się narażać na wizerunkowy trąd neutralnością czy wspieraniem kogoś oskarżanego o molestowanie. Dlatego MET, chociaż najpierw miała oczekiwać na wyniki wewnętrznego śledztwa LA Opera, z którą Domingo był najmocniej związany, tuż po próbie generalnej Makbeta zwolniła dotychczasową legendę opery z obowiązku dotrzymania warunków kontraktu. I – żeby dobitniej zaznaczyć swoją pozycję – zawiesiła też inną gwiazdę, tenora (zdeklarowanego seksoholika), który w trakcie końcowych ukłonów na Fauście wystawianym przez Royal Opera House w Japonii obmacał chórzystkę. Za ten eksces 42-letni Vittorio Grigolo, „Pavarottino”, jest już na indeksie ROH.
Jednym z niewyeksponowanych (PR!) motywów odcięcia się teatrów i agencji od molestatorów są względy organizacyjne: chęć wyprzedzenia ewentualności, że zakontraktowany artysta zostanie aresztowany i nigdzie nie dotrze. Nie wiedzieć czemu, w Europie pierwsze reakcje na odsłonięcie skandalu molestowania w operze były jakby nieuchwytne. Na Festiwalu Salzburskim potraktowano Dominga tak, jak zwykle traktuje się Opernstar, nie szczędząc mu ciepłego przyjęcia, wręcz z empatią. Czy tak zostanie? W internecie ciągle można kupić bilety na koncerty, których gwiazdą ma być hiszpański król opery. Jeszcze w tym roku Gdańsk kusi jego występem andrzejkowym z przyjaciółmi (kupbilecik.pl), Kraków ariami na żywo, podczas gdy w Mediolanie ma być fetowana 50. rocznica jego debiutu w La Scali. (ANS)