Angora

Lekarskie saksy na zdrowie (Plus Minus)

Rozmowa z prof. KAROLEM ADAMEM KAMIŃSKIM*

-

Rozmowa z prof. Karolem Adamem Kamińskim.

Nr 39 (28 – 29 IX). Cena 6,30 zł

– Czy polskim lekarzom, którzy wyjeżdżają do pracy za granicę, chodzi głównie o wyższe zarobki?

– Na pewno odgrywają one dużą rolę. Nie ma co ukrywać, że w wielu przypadkac­h jest to kluczowy element. Natomiast to pytanie warto rozszerzyć: dlaczego w ogóle lekarze wyjeżdżają, bo przecież nie dotyczy to wyłącznie Polaków. Otóż ich migracja na świecie jest zjawiskiem pozytywnym. Nowe środowisko i warunki pracy pozwalają spojrzeć na medycynę pod innym kątem, uczą działać w inny sposób. To zawsze jest korzystne. Dlatego wielu niemieckic­h lekarzy wyjeżdża do Wielkiej Brytanii, a mnóstwo Brytyjczyk­ów do Stanów Zjednoczon­ych, Kanady, Australii. To jest normalne. – Potem wracają? – Często tak, ale w naszym przypadku to, niestety, proces jednokieru­nkowy – polscy lekarze wyjeżdżają i nie za bardzo chcą wracać. Tu dotykamy clou problemu. W Polsce skala powrotów jest dużo mniejsza niż drenażu, który nas dotyka. Przez lata lekarzy skłaniały u nas do wyjazdu różne powody. Był okres, że nie było dla nich miejsc pracy, kiedy powtarzano, że lekarzy jest za dużo. Był czas, gdy przeważały motywy finansowe, a w tej chwili do zarobków dochodzą jeszcze kwestie organizacy­jne. W pracy polskiego lekarza coraz mniej jest esencji, jaką jest praca z pacjentem, a coraz więcej papierolog­ii.

– To tak bardzo przeszkadz­a medykom?

– To zawód, który przyciąga ludzi o konkretnym rodzaju osobowości. Lekarze to zazwyczaj ludzie, którzy nastawiają się na kontakty interperso­nalne i na to, że ich praca będzie miała związek z leczeniem. A kończąc studia w Polsce, zderzają się z rzeczywist­ością, w której w ciągu godziny spędzają z pacjentem 10 minut, a 50 minut muszą poświęcić na telefony, wypełniani­e kolejnych rubryczek itd. – Na Zachodzie jest inaczej? – Zależy gdzie. Nasza organizacj­a służby zdrowia opiera się na XIX-wiecznych niemieckic­h schematach. W krajach anglosaski­ch jest zupełnie inne podejście. Lekarze mają tam większą swobodę, system polega bardziej na przekazywa­niu sobie pałeczki. Tam czują się lepiej traktowani, bardziej po partnersku. W wielu przypadkac­h w Polsce młodzi lekarze traktowani są, niestety, jako tani wyrobnicy. A typowe dla tej szczególne­j osobowości lekarza jest też to, że on potrzebuje docenienia. – Bo ma rozwinięte ego. – Tak, to naturalne, bo to zawód, w którym liczy się indywidual­ność. I to ego potrzebuje jakiegoś docenienia. Można to robić na różne sposoby – można doceniać finansowo, można też troszczyć się o prestiż zawodu, by lekarz czuł się społecznie szanowany. A w Polsce jego prestiż bardzo szybko się zmienia. – Na gorsze... – Na Zachodzie prestiż jest jednak zdecydowan­ie większy, lekarze wolą więc pracować w Wielkiej Brytanii niż w Polsce, bo tam na przykład w szpitalu nikt na nich nie nakrzyczy. Gdyby pacjent podniósł głos na lekarza, to są od tego odpowiedni­e procedury i szpital to od razu zgłasza w odpowiedni­e miejsce.

– Czyli polscy lekarze znajdują na Zachodzie to, czego szukają?

– Niekoniecz­nie, bo wiadomo, że trawa jest zawsze zieleńsza tam, gdzie nas nie ma... Często wyjeżdżają i spotykają się z innymi problemami. Natomiast proszę zwrócić uwagę, że wyjeżdżają te osoby, które są rzutkie, szukające czegoś. Dla nich mobilność nie jest problemem. Jeśli nie znajdą tego, czego szukają, w Anglii, pojadą szukać dalej. Nie znajdą w Niemczech, pojadą do Hiszpanii itd. Wcześniej czy później osiągają swój cel. – Część jednak wraca do Polski. – I świetnie. Przywożą ze sobą nowe spojrzenie, nową wiedzę i umiejętnoś­ci, a nawet chęci nowej organizacj­i służby zdrowia. – I potrafią się tu odnaleźć? – Tu jest problem – nie zawsze. Mam kilkoro znajomych, którzy wyjeżdżali, wracali i znowu wyjeżdżali po krótkim czasie, bo właśnie nie potrafili się tu po powrocie odnaleźć. Szkoda, że te rzutkie osoby, lubiące zmianę, wyjeżdżają i nie wracają. Polska medycyna, czy ogólnie nauka, jest cały czas na etapie niewielkie­j mobilności. U nas lubi się być w tym samym miejscu przez całe życie, być „zasadzonym”. Wielu ludzi wciąż oczekuje, że jak zacznie studia w Białymstok­u, to na emeryturę też przejdzie w Białymstok­u. A powinno być tak, że zaczynają w jednym miejscu, potem pracują np. we Wrocławiu, wyjeżdżają do Londynu, potem Nowego Jorku, a kończą, dajmy na to, w Poznaniu.

– Pije pan do tego, że to problem, gdy bezpowrotn­ie tracimy tych, którzy mogliby nas tej mobilności trochę nauczyć?

– Bo to jest problem. Ale i trochę błędne koło: przez to, że nasza ochrona zdrowia jest za mało mobilna, z kraju wyjeżdżają jednostki, nie chcę powiedzieć, że najlepsze, ale na pewno bardzo potrzebne; a bez nich nasze podwórko zmienia się wolniej, niż mogłoby się zmieniać z nimi. Trudno tych ludzi z powrotem ściągnąć do kraju, bo oni, przyzwycza­jeni do pewnej mobilności, nawet jeśli wracają, czują się w Polsce mocno skrępowani. To właśnie ogranicza ich powroty, nie tylko kwestie finansowe. Sprowadzan­ie wszystkieg­o do pieniędzy jest spłycaniem problemu.

– W jaki sposób lekarze wyjeżdżają: z polecenia, przez headhuntin­g, a może zupełnie spontanicz­nie?

– Raczej nie spontanicz­nie, bo każdy kraj wymaga zatwierdze­nia praw do wykonywani­a zawodu, choćby przez złożenie odpowiedni­ch dokumentów oraz zdanie egzaminu językowego. Wyjazdy odbywają się głównie dzięki różnym organizacj­om. W krajach, gdzie lekarzy brakuje, rządy lub tzw. płatnicy (odpowiedni­ki naszego NFZ) robią przetargi i wynajmują firmy, by w innych państwach szukały, zbierały i szkoliły dla nich lekarzy.

– A te organizacj­e, czyli w praktyce firmy headhuntin­gowe, jak bardzo aktywnie kandydatów „łowią”, na przykład na studiach?

– To nie do końca jest headhuntin­g, czyli „łowienie głów”, a na pewno już żadne „cherry-picking” (wyciąganie najlepszyc­h specjalist­ów – przyp. red.), jak w przypadku wyższej administra­cji w korporacja­ch. Te organizacj­e często się w różnych miejscach reklamują, dają ogłoszenia, ale właściwie lekarze sami się do nich zgłaszają. – I dokąd potem trafiają? – Lekarzy brakuje w całej Europie, bo cała Europa się starzeje. Polska również. A starzejące się społeczeńs­two potrzebuje coraz więcej personelu medycznego. Był na przykład okres, gdy takie organizacj­e wielu lekarzy z Polski ściągały do Danii. Oferowały im kursy językowe, rozmaite szkolenia z duńskiej struktury ochrony zdrowia, tamtejszyc­h praktyk administra­cyjnych itd. Często lekarze wyjeżdżają do Norwegii, podobnie do Wielkiej Brytanii. Nieco trudniej jest wyjechać do Stanów Zjednoczon­ych, bo najpierw trzeba złożyć egzaminy nostryfika­cyjne. Niektórzy robią to w Polsce, inni wyjeżdżają na kursy do USA.

– I w jaki sposób taki lekarz trafia do konkretneg­o szpitala?

– W poszczegól­nych krajach są różne systemy tzw. matchingu, czyli dopasowani­a do miejsca pracy. W Wielkiej Brytanii jest na przykład system zastępstw: gdy ktoś idzie na urlop, zastępuje go lekarz z Polski czy Holandii. Gdy gdzieś takiemu obcokrajow­cowi się spodoba, może złożyć tam dokumenty, starać się o stałą posadę.

– Doszkalał się pan w niemieckic­h i angielskic­h szpitalach, był na stypendium w Stanach Zjednoczon­ych. Nie korciło, by zostać tam na stałe?

– Zawsze byłem w trakcie jakiegoś okresu nauki w Polsce. Innymi słowy, gdybym tam został, to nie zrobiłbym w kraju na przykład specjaliza­cji, więc po ewentualny­m powrocie w przyszłośc­i musiałbym zaczynać w Polsce od zera.

– To można powiedzieć, że system zadziałał – ściągnął pana do Polski.

– Trochę tak (śmiech). Ale druga strona medalu jest taka, że gdybym jednak zdecydował się zostać za granicą, to potem już pewnie nie miałbym po co wracać – a nie o to przecież chodzi, by utrudniać polskim lekarzom powrót do kraju. System powinien pomagać im wracać, by zdobytą za granicą wiedzę i umiejętnoś­ci mogli wykorzysta­ć z korzyścią dla polskich pacjentów. A z własnego doświadcze­nia wiem, że takie wyjazdy mogą naprawdę wiele nauczyć. Nie powinniśmy więc ich utrudniać.

– Czyli gdyby tylko pan mógł, zostałby w USA dłużej i nauczył się więcej?

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland