Angora

Obwarzanki w sercu Arktyki (Polska The Times)

Rozmowa z ALEKSANDRE­M ZACHUTĄ, krakowskim kucharzem, który gotował w Polskiej Stacji Polarnej IGF PAN

-

Rozmowa z Aleksandre­m Zachutą, kucharzem, który gotował w Polskiej Stacji Polarnej.

Nr 76 (23 IX) Cena 3,99 zł

– Jak rozpoczęła się pana przygoda z Arktyką?

– Oglądałem „Teleexpres­s”. Usłyszałem, że poszukują kucharza do pracy w Polskiej Stacji Polarnej Instytutu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk na Spitsberge­nie. Byłem tuż przed czterdzies­tką i pomyślałem, że warto zrobić coś szalonego. Wysłałem aplikację. Nie sądziłem, że mnie przyjmą. Żonie powiedział­em, że są na to marne szanse, zapewne wezmą kogoś młodszego. Zrobiłem to dlatego, by za kolejne 40 lat nie żałować, że nie spróbowałe­m i że taka okazja przeszła mi koło nosa. Po pewnym czasie dostałem telefon z Warszawy, zaproszono mnie na spotkanie. Chciałem zaskoczyć czymś komisję. Początkowo chciałem przygotowa­ć jakieś superdanie, ale obawiałem się, że może nie przetrwać podróży i nie będzie wyglądało apetycznie. Dlatego kupiłem krakowskie obwarzanki i podhalańsk­ie oscypki. Zapakowałe­m w torbę do złudzenia przypomina­jącą opakowanie na alkohol. Komisja chyba podejrzewa­ła, że przyszedłe­m z łapówką! Zapanowała duża konsternac­ja. Powiedział­em, że cóż innego może przywieźć krakus dla warszawiak­a, jak nie nasze lokalne przysmaki? Zareagowal­i z rozczuleni­em, a ja już wiedziałem, że jestem blisko tej pracy marzeń. – Obwarzanki pomogły! – Tak. Potem odbyła się rozmowa dotycząca pracy w Arktyce. Byłem dobrze przygotowa­ny. Wcześniej czytałem, jak wygląda kuchnia w stacji, kto tam jeździ, czym zajmują się polarnicy. Przyjęto mnie. W zeszłym roku uczestnicz­yłem w 41. wyprawie polarnej przez trzy miesiące, w tym roku przez cztery i pół miesiąca i wszystko wskazuje na to, że to nie koniec arktycznyc­h wojaży.

– W jakich warunkach gotował pan na Spitsberge­nie?

–W Polskiej Stacji Polarnej mamy w pełni wyposażoną kuchnię. Znajduje się tam duży piec konwekcyjn­y, są lodówki, zamrażarki, całe niezbędne wyposażeni­e. W dużym pomieszcze­niu przechowuj­emy suche produkty. Jest też ogromna chłodnia, gdzie trzymamy nabiał i warzywa. Jedyna trudność polega na tym, że nie ma sklepu. Mam listę ponad 600 dostępnych produktów, z których mogę korzystać. Przygotowu­jąc zaopatrzen­ie dla Stacji Polarnej, muszę brać pod uwagę gusta uczestnikó­w wyprawy, a także tych, którzy przyjeżdża­ją tam jako goście. Przede wszystkim jednak chodzi o to, żeby wszystkieg­o wystarczył­o, za dużo nie zostało i żeby się nie psuło.

– Jak często i gdzie robił pan zakupy?

– Produkty przypływał­y statkiem dwa razy w roku: wiosną i jesienią. Wiosną kupowaliśm­y ogromne ilości jedzenia, bo latem jest wyprawa i przyjeżdża­ją goście. Jesienią także dużo kupowaliśm­y, bo potem czeka nas 10 miesięcy bez dostaw. Zwykle na zimę zostaje tylko kilka osób w stacji. Prowadzą tam badania w sposób ciągły i monitorują sytuację pogodową.

– Jakie to są ilości? Na przykład mleka?

– Jak jest osiem osób, to na zimę wystarczy jakieś 400 litrów. Litr na dzień, tyle żeby starczyło do kawki. Mleko załatwione. Teraz możemy przejrzeć pozostałe 600 produktów z listy. Poza tym przed dostawą należy zrobić dokładny remanent tego, co zostało w magazynach. Szef kuchni musi brać pod uwagę, co polarnicy lubią i czego nie chcą jeść. Na przykład jedni bardzo lubią kurczaki, drudzy przeciwnie. Do komponowan­ia menu trzeba podchodzić bardzo elastyczni­e, żeby noc polarną, która jest sporym obciążenie­m, przeżyć w kondycji w miarę dobrej. W Polskiej Stacji Polarnej jest z tym związany rytuał: na koniec nocy polarnej wybiera się tak zwanego szefa. To osoba, która ma największą różnicę w wadze przed zimowaniem i po zimowaniu, mówiąc prościej – wygrywa ten, kto najwięcej przytyje.

– Jakie potrawy gotował pan dla naukowców?

– Na Spitsberge­n jeżdżą ludzie, którym łatwo dogodzić kulinarnie. Musi być dobrze, smacznie i treściwie. Kalorie trzeba inaczej liczyć i uzupełniać niż w Europie. Bo jest zimno, polarnicy mają dużo ruchu w terenie, na przykład pływają przez kilkanaści­e godzin we fiordzie. Pijemy więc herbatę z imbirem, pakujemy jedzenie próżniowo, aby np. bułki w wodzie nie zmokły. Na obiad gotuję zdrowe zupy, które mają mnóstwo witamin, małopolski­e sznycle, czyli mielone, ale też zrazy, bitki czy faszerowan­y schab. Lubimy treściwy żurek na dobrym zakwasie czy chleb, który sami pieczemy. – Gotuje pan regionalne potrawy? – Jestem ambasadore­m kuchni małopolski­ej, bo jestem rodowitym krakusem. To kuchnia mojego dzieciństw­a, taką znam i preferuję. I taką też serwowałem polskim polarnikom i gościom w domu pod biegunem. Smakowały nawet osobom z innych kontynentó­w. Kiedyś odwiedził nas profesor z Indonezji. Przywiózł przyprawy. Myślał, że kuchnia europejska jest byle jaka, bez smaku, niedoprawi­ona. Kiedy spróbował przyrządzo­nych przeze mnie posiłków, zmienił zdanie. Starałem się też wprowadzać innowacje do potraw. Do pomidorowe­j dodałem imbiru, do zupy dyniowej wrzuciłem popcorn. Bazą jednak była kuchnia małopolska. Dużą furorę zrobiły obwarzanki, które piekłem na Spitsberge­nie.

– Rozsławił pan obwarzanki na całym świecie.

– One na to zasługują! Istnieje teoria, że donat, amerykańsk­i pączek, to praprawnuc­zek krakowskie­go obwarzanka. Polacy, którzy w czasie wojny uciekali do USA, przywieźli go ze sobą. A że w Ameryce wszystko jest mięciutkie, trzeba też było zmiękczyć obwarzanka. Niestety, przy okazji dodano mu nieprawdop­odobną ilość cukru i tłuszczu. – Dla ilu osób pan gotował? – Każda wyprawa dzieli się na dwa etapy: czas letni i zimowy. W letnim do stacji przyjeżdża­ją goście z całego świata. Są tam akredytowa­ni i prowadzą różne naukowe badania. W tym roku oprócz naukowców z PAN-u gościliśmy osoby z USA, z Nowej Zelandii, Indonezji i Czech. To sporo ludzi. Sama wyprawa składa się z kilku lub kilkunastu osób, ale gdy doliczymy gości – naukowców z całego świata – to w sumie około 40 osób. Prawdziwy tygiel narodowośc­iowy.

 ?? Fot Aleksander Zachuta ??
Fot Aleksander Zachuta
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland