Jesienne kryminały
„Angora” na salonach warszawki.
Mimozami jesień się zaczyna – prawie każdy zna ten refren, a mało kto wie, że to jedno wielkie oszustwo. Żadne tam mimozy, kruche i tak delikatne, że ich kwiaty dosłownie kulą się przy jakiejkolwiek próbie dotknięcia, tylko nawłoć – pospolity, choć efektowny badyl, który w dużych ilościach kwitnie teraz żółto w naszym kraju.
Może Jan Tuwim nie wiedział, a może tak po prostu układały się rymy w głowie naszego poety, tak czy inaczej – kolejne pokolenia wierzą, że pojawienie się jesieni w Polsce zwiastują mimozy. Guzik prawda. Mimozy w naszym klimacie nie rosną, da się je wyhodować jedynie w szklarni, a w naturze kwitną wiosną i latem. Są roślinami tropikalnymi i najłatwiej natknąć się na nie w Ameryce Południowej. To żółte i pierzaste, co zapewne widział poeta, o czym przepięknie zaśpiewał potem Czesław Niemen, a przez wielu w naszym kraju nazywane jest mimozą, to rozpowszechniona w Polsce nawłoć. Jak to by jednak brzmiało: „Nawłociami jesień się zaczyna...”? Zamiast szczerze wzruszać się, płakalibyśmy ze śmiechu – Tuwim wiedział, co robi. O jesieni zaśpiewano niejedną piękną piosenkę, bo ta pora roku jak żadna inna nastraja sentymentalnie i refleksyjnie. To teraz liście mają najpiękniejsze kolory, a z drzew lecą kasztany. Tak, tak – dobrze się państwu kojarzy. O spadających z drzew kasztanach i miłości, która przeminęła, zaśpiewała ponad sześćdziesiąt lat temu Natasza Zylska, a jakiś czas temu przypomniała tę piękną piosenkę Edyta Górniak (46 l.). „Kasztanowy ludzik” to debiut pisarski Sørena Sveistrupa (51 l.), duńskiego scenarzysty, autora popularnego serialu „Dochodzenie” (w oryginale „The Killing”). Przyjemnie kojarzący się tytuł skrywa mroczną kryminalną historię, a książką Duńczyka zachwycili się już recenzenci światowi. Teraz opinię o niej mogą sobie wyrobić polscy czytelnicy. Z okazji premiery książki w Warszawie przy ulicy Marszałkowskiej stanęła tajemnicza konstrukcja z wizerunkiem tytułowego bohatera. Przed warszawiakami teraz poważne zadanie: muszą cały szklany pojemnik zapełnić własnoręcznie zebranymi kasztanami. Jeśli uda się to zrobić do 12 października, to aż tysiąc bibliotek w całym kraju dostanie w prezencie thrillery i kryminały z oferty wydawnictwa W.A.B. Do jesiennych spacerów i zbierania kasztanów zaprasza w mediach społecznościowych aktor Piotr Stramowski (32 l.). Miejmy nadzieję, że mieszkańcy Warszawy dadzą się wciągnąć w tę znakomitą zabawę i zrobią coś pożytecznego dla siebie, spacerując po warszawskich parkach, a także dla mieszkańców małych miast i wsi w całej Polsce. Tam trudniej o dostęp do książek, bo wydatki na kulturę są zawsze na końcu listy potrzeb. Weekendowy bilet do kina może kosztować tyle co książka, więc jeśli trzeba wybierać, decyzja bywa trudna. Na naszych ekranach co chwila pojawiają się nowe premiery – przed kilkoma dniami swoją kolejną produkcję pokazał Janusz Majewski (88 l.). „Czarny mercedes” to kryminał z czasów drugiej wojny światowej wyreżyserowany w starym stylu – równie dobrze mógłby powstać trzydzieści, czterdzieści lat temu i gdyby nie aktorzy, nikt by się nie zorientował. Opowieść toczy się leniwie, dialogi wypowiadane są niemal teatralnie, kamera pracuje klasycznie, bez żadnych zaskoczeń i operatorskich popisów. Film jest za długi, bo niektóre wątki i postaci w ogóle nie posuwają narracji naprzód. Zupełnie niepotrzebne są roznegliżowane sceny łóżkowe czy ujęcia, w których możemy oglądać główną bohaterkę graną przez Marię Dębską (28 l.), nagusieńką jak ją Pan Bóg stworzył. Tak robiło się kino w PRL-u, kiedy państwo cenzurowało nawet sferę obyczajów obywateli, więc każdy kawałek gołej piersi lub pośladka na ekranie od razu przechodził do historii polskiej filmografii. Scenariusz, który mógłby posłużyć do naprawdę interesującego nakreślenia postaci, zdaje się tylko po nich prześlizgiwać, koncentrując się na powierzchownych i stereotypowych skojarzeniach. Miejmy nadzieję, że Janusz Majewski rozwinie te wątki podczas powstającej właśnie teraz dla telewizji publicznej serialu „Czarny mercedes”. Ponieważ rzecz dzieje się podczas drugiej wojny w Warszawie, to reżyser zabiera nas też parę razy do getta. I tu na uwagę zasługuje obsadzenie w jednej z ról dziennikarza i felietonisty Daniela Passenta (81 l.), a nawet znanego dobrze starszemu pokoleniu pisarza Józefa Hena (95 l.), który wciela się w postać jednego z gości żydowskiej restauracji. Na ekranie pojawiają się też na moment ukraiński artysta skrzypiec Wadim Brodski (69 l.), reżyser Feliks Falk (74 l.) i pisarz Paweł Huelle (62 l.). Reżyserowi udało się przenieść ich do świata, którego dawno nie ma, a także dodać scenom za ich sprawą zaskakującej autentyczności i ducha dawnych czasów. Na premierze stawiła się pełna obsada aktorska, wśród niej Danuta Stenka (57 l.), którą w filmie oglądamy krótko, ale za to znacząco, więc pozostańmy przy tym stwierdzeniu, żeby nie psuć przyjemności tym, którzy wybiorą się do kina. Grający młodego esesmana Aleksandar Milićević (28 l.) tak bardzo wczuł się w rolę, że podobnie jak jego bohater przyszedł na premierę z opaską na jednym oku. Może młody aktor doszedł do wniosku, że w przeciwnym razie umknie uwadze nieznających jeszcze jego twarzy fotoreporterów. Zupełnie niepotrzebnie, jest bowiem bardzo przystojny i na pewno po czasach pracy głównie w dubbingu otwiera się przed nim właśnie pudełko pełne czekoladek, czyli coraz ciekawszych ról filmowych.