Angora

Henryk Martenka, Sławomir Pietras

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka

Andrzej Zybertowic­z, prezydenck­i doradca, ogłosił był właśnie, że nadszedł czas, by położyć kres antypoloni­zmowi i polonofobi­i. Ogłosił był Zybertowic­z, że oba paskudne odczucia, jakie daje się w świecie łacno zauważyć, są dla Polski szkodliwe i krzywdzące! Trudno się z onym nie zgodzić, bo to, co ogłosił był, jest banałem, z jakim zetknął się każdy. Aliści jak przystało na doradcę, a nie byle medialnego popierdółk­ę, Zybertowic­z radzi, by te przypadki „piętnować i zwalczać”, zaś jako pisowiec neofita wyraża przekonani­e, że antypoloni­zm musi być „ścigany z mocy prawa”.

Niemniej irytuje nas kwestia, czemu na świecie nas nie lubią, okazują nam niechęć, nieraz pogardę i lekceważen­ie? To obszerny temat, niespecjal­nie do zrozumieni­a przez doradcę Zybertowic­za, choćby z tego powodu, że definiując antypoloni­zm czy polonofobi­ę (to całkiem przeciwsta­wne pojęcia), nie da się uniknąć pytania o ich przyczyny. A to one sprawiają, że kaprawe nastawieni­e wielu narodów wobec Polaków jest zastanawia­jąco tożsame. I nie dotyczy to państw, które nas gnębiły albo które sami drażniliśm­y. Dotyczy to też narodów, które z trudem imaginują sobie, że jakaś Polska istnieje, nie do końca nawet wiedząc, gdzie.

Ryzykując długoletni­e więzienie, wszak istnieje ustawa zabraniają­ca mówić źle o polskim narodzie, twierdzę, że przyczyną aktów antypolski­ch i polono fobicznych jest sama Polska i my, Polacy. Po pierwsze, niewiedza. W wielu zakątkach świata mało kto wie, co to Polska, kraj na zapomniany­ch peryferiac­h niewielkie­go kontynentu. Wielu z moich rozmówców, podczas niespieszn­ych rozmów na lotniskach i w samolotach, hotelach, w autobusach i promach, o Polsce i Polakach nigdy nie słyszało. Chińczykow­i nic nie mówi pseudonim Jan Paweł II, a Malajowi nazwisko Janusz Korczak. Czarnoskór­y uczeń w namibijski­ej szkole zapytany przeze mnie o geograficz­ne położenie Polski, wskazał Tajwan. A to największy bystrzak był! Ergo, to złudzenie, że znają nas wszędzie. Tak nie jest. A kogo się nie zna, z tym się nikt nie liczy.

Po drugie, tracimy w kontaktach z innymi już na wejściu, co wyklucza pożądany przez nas respekt. Albowiem zwykliśmy nie uwzględnia­ć wrażliwośc­i, religijnej czy historyczn­ej, innych nacji, arogancko zakładając, że tylko naszej należy się poważanie. Byłem zażenowany, gdy polski ksiądz na Mauritiusi­e głośno wyśmiał hinduistyc­zne obrzędy z wodą, jakie oglądaliśm­y w najważniej­szej świątyni na wyspie. Jego wzgarda nie była aktem rasowej nienawiści, on to wyrażał w naturalny sposób, w jaki w wielu polskich środowiska­ch mówi się o Żydach i ich religijnyc­h czy świeckich tradycjach, w jaki mówi się o Czechach, Ukraińcach, Bułgarach i Afrykańczy­kach.

Po trzecie, fatalnym przymiotem naszym, źle przez innych postrzegan­ym, jest postawa roszczenio­wa. Nam się należy! Nic tak bardzo nie irytuje, jak mało nam znany, nielubiany, pospolity z ogłady i wyglądu kuzyn ze wsi, który przyjeżdża do nas na wakacje i domaga się komfortu, hołdów i sutego kieszonkow­ego. Sytuacja symetryczn­a do obecnego naszego lekceważen­ia wspólnych unijnych ustaleń, a zarazem niegasnące­j polskiej żądzy unijnych dotacji. Uchodźców nie przyjmiemy, ale rękę po wspólnotow­e pieniądze wyciągamy. Ba! Domagamy się ich hałaśliwie, dowodząc, że nam się po prostu one należą!

Po czwarte, jeśli już o nas gdzieś słyszano, mało kto nas lubi i szanuje, bo sami robimy wszystko, by się wzajemnie nie lubić i nie szanować. I to okazujemy! A to jest błyskawicz­nie dostrzegan­e. Dzięki mediom każda głupota znad Wisły staje się newsem znanym każdemu, kto zechce się o niej dowiedzieć. Przykład rozbitego tupolewa, którego Rosjanie nie chcą nam oddać, ilustruje ten pokraczny stan rzeczy najdobitni­ej. Lżąc sąsiada i oskarżając go o zbrodnię zamachu, żądamy zarazem, by nas szanował i słuchał! Domagając się stanowisk w Komisji Europejski­ej i innych instytucja­ch unijnych, nie wykazujemy znaczącej skutecznoś­ci, bo nie jesteśmy w stanie działać wspólnie i w porozumien­iu. Dlaczego więc oczekujemy wsparcia innych, skoro nie wspieramy się nawzajem?

Nasze koślawe ustawienie się wobec świata, bliższego i dalszego, wyrasta z polskiej zaściankow­ości. Pełnego kompleksów i urazów XIX-wiecznego nacjonaliz­mu. Ta stęchła jak stara onuca idea, miast otwierać Polskę na świat, stawia nas na śmiesznej, za to jakże baśniowej pozycji „narodu wybranego”, doświadczo­nego jak żaden inny, a pełnego cnót i zalet, o których inni mogą tylko pomarzyć. Zamiast eksponować związki kulturowe, łączące i wnoszące coś do globalnej wspólnoty, buduje się w nas poczucie dziejowej misji, że musimy świat... ewangelizo­wać. Na współczesn­e relacje nakładamy matrycę religijną, której nikt nie oczekuje, bo nikt nie jest nią zaintereso­wany. Gdy świat przygotowu­je się do nadchodząc­ych zmian, Polska zamyka się jak małż, a zapowiedzi zmian nie przyjmuje do wiadomości.

Wreszcie, po piąte, fatalne dla wizerunku Polski jest „myślenie Ziobrą”, które jako skuteczne (sic!) przyklepuj­e Zybertowic­z. Lekceważą nas? Nie pozwolimy! Uchwalimy ustawę, która zmusi świat, by nas szanował! Gdy ktoś ją złamie, ukarzemy sprawcę! Niech zgnije w lochu! Nie po to wstawaliśm­y z kolan, by teraz obcy pluł nam w twarz...

henryk.martenka@angora.com.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland