Tradycja zobowiązuje
W Nakomiadach na Mazurach działa manufaktura ceramiki.
Na Mazurach w manufakturze zlokalizowanej przy osiemnastowiecznym pałacu powstaje unikalna ceramika.
Nakomiady, dawne niemieckie Eichmedien, to położona niedaleko Kętrzyna wieś, która może pochwalić się ekscytującą historią. W XIV wieku znajdowała się tu niewielka warownia i od tego czasu o północy w okolicy można podobno zobaczyć krzyżackiego rycerza z psem bez głowy. Z czasem wybudowano pałac, który ma swoją białą damę – ofiarę nieszczęśliwej miłości. Jednak o wiele bardziej interesująca jest prawda historyczna.
Kiedyś była to rodowa siedziba Jana von Hoverbecka. Nazwisko niewiele mówi przeciętnemu Polakowi, mimo że miliony znają tę postać z serialu „Czarne chmury”. To filmowy von Hollstein, pruski dyplomata, zawzięty wróg antyelektorskiego opozycjonisty pułkownika Kalksteina-Stolińskiego (filmowy pułkownik Dowgird), który z rozkazu księcia elektora został porwany w Warszawie i ścięty w Kłajpedzie. Od von Hoverbecków majątek kupili von Redeckerowie. Po dawnych właścicielach pozostał liczący 314 lat okazały pałac, który w czasach PRL-u i pierwszych latach III RP popadł w ruinę, zaś stacjonujący tu po wojnie żołnierze Armii Czerwonej pozostawili po sobie 800 butelek radzieckiego szampana.
– W latach dziewięćdziesiątych pracowałem jako programista, a potem na kierowniczych stanowiskach w firmach teleinformatycznych – wspomina Piotr Ciszek. – Zarabiałem duże pieniądze, ale z czasem zacząłem mieć dosyć nie tylko korporacji, ale także Warszawy. Postanowiłem kupić dom na Mazurach. Z początku myślałem o przerobieniu starej ceglanej obory. Odwiedziłem około 50 miejsc. Wszystkie dwory, pałace i dawne budynki gospodarcze znajdowały się w fatalnym stanie. Wreszcie zobaczyłem pałac w Nakomiadach i mimo że nie było w nim okien, podłóg i części dachu, od razu się zauroczyłem. W 1998 r. za cenę dwóch dwupokojowych mieszkań w Warszawie kupiłem pałac mający ponad 2 tysiące metrów kwadratowych z 5 hektarami przylegającego do niego dawnego parku i ogrodu.
Przez 12 lat pan Piotr, pod okiem konserwatora, tak wyremontował zabytek (udało się zachować więźbę dachową, najstarszą w obiektach świeckich na całych Mazurach), że dziś jest on w lepszym stanie, niż był kiedykolwiek w przeszłości. Z czasem dokupił też 200 hektarów ziemi, która ze względu na słabą klasę nadaje się tylko pod uprawę trawy, ale tę właściciel sprzedaje okolicznym rolnikom.
Pałac jest dziś hotelem. Każdy z ośmiu gościnnych pokoi, a właściwie komnat (z łazienką), można wynająć za 580 zł za dobę (ze śniadaniem), a 80-metrowy apartament jest o 100 zł droższy. Sezon turystyczny trwa tylko pięć miesięcy. 80 proc. gości to cudzoziemcy, przede wszystkim Szwajcarzy, Holendrzy, Niemcy i Austriacy.
– To nie jest klasyczny hotel – wyjaśnia właściciel. – To także mój dom. Nie mam recepcji, kucharzy, a jedynie dwie osoby do pomocy. Osobiście obsługuję gości i staram się stworzyć rodzinną atmosferę.
Nakomiady regularnie odwiedzają też von Redeckerowie. Już przed wojną rodzina popadła w kłopoty finansowe. Majątek zlicytowano, a dawni właściciele pozostali jego zarządcami. Nestor rodu Eberhard von Redecker (żył prawie 100 lat) przyjeżdżał tu co roku, a jego ostatnim życzeniem było spocząć na miejscowym cmentarzu.
Biznes na trzech nogach
Ziemia i pałac to dwie nogi biznesu Piotra Ciszka. Jednak największą, przynoszącą około połowy przychodów, jest utworzona w 2001 r. manufaktura ceramiczna.
– Gdy rozpocząłem remont pałacu, pojawiła się kwestia stylowych XVIII-wiecznych pieców kaflowych, które kiedyś tu stały – wyjaśnia pan Piotr. – Kupienie oryginalnych było nierealne. Nie znalazłem też nikogo, kto byłby w stanie zrobić ich repliki. I tak narodził się pomysł uruchomienia manufaktury. Przez pierwsze dwa lata zajmowałem się poznawaniem technologii, robieniem form, modeli. Chociaż nigdy wcześniej nie zajmowałem się rzemiosłem ani plastyką, to okazało się, że wszystko jest dla ludzi i można się tego nauczyć.
W dawnych manufakturach zazwyczaj wykorzystywano okoliczną glinę. Teraz stawia się przede wszystkim na jakość, więc właściciel sprowadza najlepsze mieszanki mas fajansowych oraz szkliwo z Niemiec. Korzysta także z nowoczesnych elektrycznych pieców, gdzie wypala się ceramikę w temperaturze 1080 stopni. Poza tym proces produkcji wygląda tak jak przed 100 czy 200 laty.
Każdy element najpierw musi zostać wyrzeźbiony w gipsie. Potem na podstawie tych modeli robione są formy. Większość kafli jest pokrywana szkliwem i ręcznie malowana, co wymaga specjalistycznych farb i podwójnego wypalania. Niekiedy kafle są zdobione czystym złotem i wówczas trzeci raz muszą trafić do pieca.
Szczególnie skomplikowana jest ceramika, w której szkliwo błyszczące łączy się z matowym, co wykorzystywane jest jednak tylko we współczesnych wzorach.
Wizytówką firmy są repliki dawnych pieców. Przeważają modele z północnej części I Rzeczypospolitej oraz dawnych Prus. Model „kantor” bazuje na pochodzącym z XVIII wieku piecu znajdującym się w tzw. Domu Uphagena (jedna z najbardziej wpływowych gdańskich rodzin od XVI do XIX wieku), który ogrzewał znajdujący się na parterze kamienicy kantor handlowy. Kolejnym modelem jest piec z jadalni Uphagena. Są też piece szwedzkie, elbląskie, wiejskie (z Mazur), „bęsia” (ta nazwa pochodzi od pałacu w Bęsi, niestety, oryginał został ukradziony), „reliefowy”, „biblioteka”, „cylindryczny” i „gruszka” (ten zbudowany jest tylko z 16 wielkich elementów).
Gdy wszystko jest już gotowe, do pracy przystępuje zdun. W zależności od życzenia klienta piece mogą być opalane drewnem, węglem, gazem lub elektrycznością.
Duża, wysoka na trzy metry, ręcznie malowana, gotowa do grzania replika kosztuje 50 tys. zł, w tym cena samej „skorupy”, czyli samych kafli, wynosi 38 tys. Wykonanie takiej pracy zajmuje 8 tygodni, a dodatkowy tydzień potrzebny jest na złożenie pieca przez zduna.
Firma produkuje również portale kominkowe i kafelki do położenia na ściany. Jak to bywa w manufakturze, gdzie większość prac wykonywana jest ręcznie, wyroby nie są tanie. Malowany kafelek ścienny o wymiarach 20 x 20 cm kosztuje około 80 zł.
Wielu klientów szczególnie ceni te wzorowane na słynnych na całym świecie holenderskich kaflach z Delftu, których charakterystyczną cechą jest intensywny niebieski kolor.
Prócz tego produkowana jest tu także ceramiczna galanteria: lampki, tabliczki ogrodowe, ramki do kontaktów, filiżanki, jajka typu Fabergé i świeczniki będące miniaturkami „dorosłych” pieców, do których dołączana jest historia oryginału.
Jak przystało na manufakturę w Nakomiadach większość wzorów produkuje się w niewielkich ilościach. Pewien klient zamówił jedną niewielką płytkę (15 x 15 cm) ze swoim herbem, za co zapłacił zaledwie 100 zł.
Pałace, hotele, rezydencje
Repliki zabytkowych pieców przeważnie kupują bogaci polscy i zagraniczni przedsiębiorcy. Ale często trafiają one także do obiektów muzealnych.
Jeden stoi w kancelarii wojennej księcia Józefa Poniatowskiego w warszawskim Pałacu pod Blachą. Kilka w pałacach w Meklemburgii, kolejny w pałacu w Nekli (Wielkopolska).
Można je podziwiać w rezydencjach na granicy szwajcarsko-francuskiej, a pojedyncze sztuki także w Stanach Zjednoczonych.
Kafle z Nakomiadów zdobią nie tylko prywatne domy, ale także Hotel Krasicki, który w 2012 r. został uznany za najlepszy na świecie w kategorii Best New Hotel Construction & Design czy znajdujący się na gdańskiej Wyspie Spichrzów Hotel Puro. Coraz częściej klientami manufaktury są wspólnoty mieszkaniowe, które kupują ceramikę do ozdobienia klatek schodowych w stylowych kamienicach z początku XX wieku.
Jedną z największych prac było zamówienie z Hotelu Hyatt w Soczi, gdzie kaflami przedstawiającymi magnolie, na których siedzą ptaki, ozdobiono trzy ściany restauracji (37,5 metra kwadratowego).
W manufakturze pracuje zaledwie 7 fachowców, ale w przypadku tak niszowej produkcji to na razie wystarcza. Właściciel nie zdradza wyników finansowych, przyznaje jednak, że rentowność wynosi od 30 do 50 proc.
– To trudny biznes. Niby w Europie i Ameryce następuje renesans rękodzieła, a jednocześnie podczas ostatniego światowego kryzysu upadły lub ogłosiły niewypłacalność trzy najsłynniejsze światowe ceramiczne manufaktury, z których najstarsza miała 250 lat. Ale jestem optymistą. Robię to, co lubię, jestem ceniony za jakość, mam coraz więcej odbiorców i żeby tak było chociaż przez następne 250 lat – śmieje się Piotr Ciszek.