Wszystkie jaja w jednym koszyku
Polska jest jak jedno wielkie rykowisko, po którym roznoszą się tylko nawoływania jeleni, startujących do Sejmu i Senatu. Pisałem już, że z „Polski w ruinie” w poprzedniej kampanii wyborczej zmieniła się w „Polskę w rui”: teraz odczuwa się chorobliwe pobudzenie i niezaspokojony popęd.
Nie da się ukryć (i wcale tego nie chcą), że jest ono udziałem głównie partii rządzącej: widać tylko jej kampanię wyborczą. Niechętna rządzącym Polityka ocenia, że kampania przebiega w proporcjach 80 do 20 dla PiS. Trudno, aby taka krzycząca nierównowaga nie robiła wrażenia jakiegoś przytłoczenia: podczas takiego rykowiska wszystkie pozostałe stworzenia w lesie wolą się schować i udawać, że ich nie ma, przez co wszędzie są tylko nawołujący kandydaci.
Być może zresztą tylko im samym wydaje się, że są jak sarny, bo np. w Sieci można przeczytać, jak kandydatce Lichockiej chodzącej po targu w Pabianicach (wszędzie trzeba uważać!) jedna pani powiedziała, że są jak pluskwy i wszystko oblezą. Tyle że pluskwy byłyby chociaż cicho.
Tymczasem to hałas jest nieodzowną częścią tego rykowiska, z którego kampania wyborcza się składa. Polityka poświęca uwagę ludziom, którzy – poza samymi kandydatami, choć i tu można mieć wątpliwości – czerpią z tego jakąś przyjemność. „Spędzają po kilka godzin na klaskaniu i skandowaniu, by utwierdzić się w pozytywnym wizerunku swojej partii, a więc w gruncie rzeczy samych siebie”.
Autorka Ewa Wilk odkrywa tu ciekawą i wewnętrznie sprzeczną – a przynajmniej porąbaną – zależność: wybierani i wyborcy, mając gęby pełne Polski i narodu, popierają tak naprawdę tylko samych siebie. To pozwala im tak oddać się idei, że są nią dla nich oni sami.
Taka też jest diagnoza Newsweeka: „Wyborcy już nie myślą o Polsce, tylko o sobie. Wreszcie nie muszą myśleć o Polsce”, ale mało tego: nie robiąc tego, nie muszą się tego wstydzić. Sami uznali się za Polskę i wobec tego zaspokajanie swoich potrzeb i żądań uznają za najwyższej szlachetności działanie patriotyczne. Nie przeszkadza im też – pisze dalej Newsweek – żyć niechęcią do elit, entuzjastycznie popierając elity rządzące. Jakimś przedziwnym sposobem obecną elitę, której wielkopańskie nawyki już co i rusz wychodzą na jaw, uważają jeszcze za lud.
„35 procent wyborców PiS nie widzi świata poza PiS” – ocenia socjolog w Newsweeku. „To de facto działacze partyjni, którzy chodzą na spotkania z politykami i wiece” – właściwie nie wiadomo po co, bo przecież one niczemu nie służą: to tylko spektakle propagandowe.
Z pewnością nie tam rekrutuje się ewentualnych nowych wyborców: ich może to tylko zrazić. Takie „konwencje partyjne” mają wzbudzić w uczestnikach poczucie siły, ale wszystkich innych wykluczyć. Właściwie są coraz bardziej bez sensu, zważywszy, że „główne partie już nie pozyskują wyborców, bo po prostu nie ma ich już skąd brać”. Opinię tę podzielają nawet Sieci, wyjątkowo mocno zaangażowane w pozyskiwanie dla PiS jego przekonanych zwolenników.
Pewnie w ogóle można by przestać prowadzić wyborczą agitację. Po co przekonywać wyborców, że wygra PiS, skoro oni sami tak uważają? „Liczba ludzi, którzy sądzą, że PiS wygra te wybory, znacznie przewyższa liczbę skłonnych głosować na tę partię” – zauważa Klaus Bachman w Tygodniku Powszechnym i więcej już ich być nie może. Hałaśliwa kampania może w takim układzie jedynie wzbudzić u ludzi wątpliwości, że wcale tak dobrze nie jest, skoro działacze partyjni desperacko walczą o rzecz, wydawałoby się, przesądzoną. Gorączkowa gorliwość robi tylko wrażenie, że oni sami wcale nie są o tym tak przekonani, jak wyborcy.
Wydawałoby się, że PiS – mając taką pozycję – może spokojnie i z godnością czekać potwierdzenia tego, czego wszyscy się spodziewają, a nie musi się aż tak spinać i skręcać i jak klaun wyciągać jednocześnie tylu królików z kapelusza.
A paradoksalnie tak właśnie zachowuje się opozycja: jakby to ona miała wygraną w kieszeni, tak jak jej nie ma. Wyborcy opozycji głosują na nią wbrew temu, jak ich do siebie (nie) przekonuje. Głosują na partie opozycyjne raczej pomimo to, jakie są. To nawet dość wygodna dla partii sytuacja: nie móc zrazić do siebie jeszcze bardziej, bo już się to zrobiło wcześniej.
Jeżeli coś, to raczej propaganda rządowa nadaje im ważność, strasząc tą opozycją dzieci.
W tym układzie fakt, że wyniki są dość wyrównane, wróżąc w sondażach jednej i drugiej stronie mniej więcej po tyle samo procent poparcia, partie opozycyjne powinny uznawać za swój wielki (i niezasłużony) sukces.
Co powoduje, że – mimo wszystko – tylu ludzi na nie głosuje, a chętnie zrobiłoby to jeszcze więcej, gdyby tylko dały im większą szansę? (Zdaniem Polityki „przekonanie opozycyjne jest znacznie silniejsze i mocniej ugruntowane niż poparcie dla partii opozycyjnych”).
Wynika to tylko z mądrej ostrożności. Kardynalna zasada obowiązująca finansistów na giełdzie to „nie wkładaj wszystkich jaj do jednego koszyka”. Ryzyko, że się zbiją wszystkie naraz, jest wtedy znacznie większe. Zawsze trzeba je na wszelki wypadek podzielić i tą zasadą warto się kierować wszędzie.
A „nie wkładać wszystkich jaj do jednego koszyka” – oznacza również, żeby robić sobie jaja równo ze wszystkich.