Leczyć, nie zarządzać
Rozmowa z ADAMEM SANDAUEREM, założycielem i honorowym przewodniczącym Stowarzyszenia Pacjentów „Primum Non Nocere”
– Zawsze przed wyborami sprawy związane ze służbą zdrowia są wykorzystywane w kampanii przez wszystkie ugrupowania. Czy dziś opieka medyczna wygląda lepiej niż przed czterema lub ośmioma laty?
– To źle postawione pytanie. Mamy postęp w medycynie, więc leczy się coraz więcej chorób. Wydajemy coraz większe środki na leczenie, ale dostęp do lekarzy się nie poprawia, a niezadowolenie społeczne cały czas jest na tym samym wysokim poziomie. Nie jest ani lepiej, ani gorzej. Jest tak jak od lat, czyli źle.
– Wszyscy zgodnie twierdzą, że wydajemy za mało na ochronę zdrowia.
– W wielu krajach świata do wydatków na ochronę zdrowia są włączane zasiłki chorobowe, które stanowią 2 – 3 proc. PKB. Jeżeli więc do obecnych 4,8 proc., jakie wydajemy ze środków publicznych, dodamy 2,5 proc. wydawane z naszych prywatnych kieszeni oraz wspomniane 2 – 3 proc., to już mamy około 10 proc. PKB. Ale w liczbach bezwzględnych tych pieniędzy z pewnością powinno być więcej.
– Niektórzy eksperci upatrują przyczyn kłopotów służby zdrowia w wyjeździe za granicę ponad 20 tys. lekarzy.
– Tak mówi premier, powołując się na izby lekarskie, ale nie ma na to żadnych dowodów. To, że lekarze pobrali zaświadczenia upoważniające do pracy
za granicą, jeszcze o niczym nie świadczy.
Po marcu 1968 r. z Polski wyjechało 12 tys. Żydów i było ich widać i słychać w wielu krajach świata. Teraz niby wyjechało prawie dwa razy więcej lekarzy, ale jakoś nikt poza Polską o nich nie słyszy. To, że ktoś ma międzynarodowe prawo jazdy, nie oznacza, że mieszka w innym kraju.
– Lekarze cały czas narzekają na płace. Ale gdy jest się specjalistą drugiego stopnia i chce się brać dyżury, to zarobienie 30 tys. zł miesięcznie nie jest żadnym problemem.
– Nie znam nikogo, kto uważa, że zarabia wystarczająco dużo. W ostatnich kilkunastu latach większość podwyżek nakładów na ochronę publicznej służby zdrowia została wydana na płace lekarzy. Chyba żadna grupa zawodowa nie zanotowała takiej progresji.
– Od 1999 r. rządzący zaczęli dopuszczać możliwość upadłości szpitali. Szczególnie było to widoczne w latach 2007 – 2015.
– Państwo ma wobec obywateli obowiązki wynikające z konstytucji. W służbie zdrowia nie można stosować praw rynkowych. Szpital to nie fabryka.
– W gospodarce, resortach siłowych, kulturze bywały lepsze i gorsze czasy. W służbie zdrowia jest źle od zawsze i nie radzili sobie z kierowaniem tym resortem nawet tak wybitni lekarze jak profesorowie Religa i Zembala.
– Lekarze są od leczenia, nie zarządzania. To może specjalistom od zarządzania dajmy skalpel i wyślijmy ich na salę operacyjną?! Pamiętajmy też, że lekarz minister kiedyś przestanie kierować resortem i wróci do swojego szpitala, instytutu, kliniki i uczelni. Jest więc oczywiste, że nie będzie chciał się narazić swoim kolegom.
– Po 1989 r. nie widział pan żadnego dobrego ministra zdrowia?
– Właściwie żaden nie radził sobie na miarę naszych oczekiwań. Chyba najwyżej oceniłbym śp. Franciszkę Cegielską, która jako jedyna nie była lekarzem, tylko inżynierem, i może dlatego dobrze sobie radziła. Ale żeby być uczciwym, trzeba przypomnieć, że ze względu na jej chorobę środowisko lekarskie wstrzymało się od organizowania protestów. Od lat postuluję połączenie Ministerstwa Zdrowia z Ministerstwem Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, gdyż wydatki obu resortów są naczyniami połączonymi. Jeżeli oszczędzamy na zdrowiu, opóźniając przez lata wszczepienie endoprotezy stawu biodrowego czy operację zaćmy, to jednocześnie wydajemy o wiele większe pieniądze na zasiłek chorobowy czy rentę, nie mówiąc już o stratach, jakie wynikają z tego, że ktoś, zwłaszcza gdy jest wysokiej klasy specjalistą, wypada z rynku pracy.
– Samorząd lekarski ma gigantyczne, praktycznie niczym nieograniczone prawa i ogromny wpływ na funkcjonowanie całego systemu. Można więc powiedzieć, że jest sędzią we własnej sprawie.
– Artykuł 17 konstytucji mówi, że w drodze ustawy można tworzyć samorządy zawodowe, reprezentujące osoby wykonujące zawody zaufania publicznego i sprawujące pieczę nad należytym wykonywaniem tych zawodów w granicach interesu publicznego i dla jego ochrony. Moim zdaniem ten zapis trzeba zmienić, ale to wymagałoby zmiany konstytucji. Daliśmy korporacji lekarskiej zbyt dużą władzę i społeczeństwo, czyli suweren, nie ma nad tym żadnej kontroli.
– Czy można złamać ten monopol bez zmiany konstytucji?
– Powinno powstać kilka niezależnych od siebie samorządów lekarskich.
– PiS przed czterema laty zapowiadał, że poprawi funkcjonowanie publicznej służby zdrowia, ale w tej kadencji się to nie udało.
– Przed czterema laty prezes Jarosław Kaczyński mówił, że najlepszym zabezpieczeniem dla ochrony zdrowia jest budżet państwa. Zapowiadał likwidację NFZ-u i finansowanie budżetowe. Kadencja mija i nic z tego nie zostało zrealizowane. Tymczasem dziś numerem jeden na PiS-owskiej liście w Olsztynie jest Wojciech Maksymowicz, który, gdy w latach dziewięćdziesiątych był ministrem zdrowia, wprowadzał Kasy Chorych, a więc system niepełnego zabezpieczenia ubezpieczeń zdrowotnych. W tym roku Maksymowicz został zastępcą Gowina w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a teraz słyszymy plotki, że po wygraniu PiS-u zostanie nowym ministrem zdrowia. Niech więc władza wreszcie się zdecyduje, w jakim kierunku ma iść system ochrony zdrowia, bo na razie widać, że miota się od ściany do ściany.