Elita Noblem piętnowana
Jeśli ktoś dotąd uważał Jarosława Kaczyńskiego tylko za zakompleksionego, niekiedy zabawnego staruszka uwielbiającego władzę i przeżywającego dni swej chwały, to po deklaracji sosnowieckiej czas opinię o wodzu Prawa i Sprawiedliwości zmienić. Bawiąc tamże, Kaczyński oświadczył, ni z gruchy, ni z pietruchy, że: – Nowa polska elita władzy, także elita kulturalna, nie pracuje już dla naszych wrogów. A ci, którzy pracują, są napiętnowani i będą piętnowani dalej. Zabrzmiało nie tylko głupio. Zabrzmiało groźnie.
Wiemy z dobrze poinformowanych źródeł, że gdy Bóg chce kogoś ukarać, to mu rozum odbiera. Bywa też, że Bóg sierdzi się mocniej. Tak było i teraz, więc jako antidotum na bezsprzeczny idiotyzm słów Kaczyńskiego Bóg stanął po stronie elit idących po rozżarzonym żelazem wypalane piętno i sprawił, że Literackiego Nobla otrzymała pisarka Olga Tokarczuk, której przez głowę nie przeszłaby myśl, by aplikować do elit pana Jarosława. To ta sama autorka, o której minister kultury Piotr Gliński, guru pisowskiej elity, mówił z nieskrywaną nutą niesmaku i lekceważenia, że owszem, coś tam czytał, ale nigdy nie dał rady ukończyć żadnej jej książki.
Nie będziemy zajmowali się wrogimi uczuciami Kaczyńskiego wobec elit, gdyż ten im i tak nie wybaczy faktu, że do nich nie przystaje, a raczej od nich odstaje. To dlatego elity – sędziowie, lekarze, pisarze, uczeni, artyści – są od zawsze u Kaczyńskiego na cenzurowanym. To inni ludzie są, osobni, dziwni, do tego on sam nie robi na nich wrażenia. Ideą wodza PiS-u stało się więc wykreowanie nowych elit, które nie będą miały twarzy Agnieszki Holland, Jerzego Stuhra czy Wilhelma Sasnala, będą za to jaśniały konterfektami Krzysztofa Jurgiela, Jacka Sasina i Marka Suskiego. Nie będą miały fizjonomii Pawła Pawlikowskiego, lecz fizys Jacka Kurskiego. Do tego celu Kaczyński wytrwale zmierza, co już widać, słychać i czuć.
Czerń partyjna bezbłędnie wyczuwa intencje przywódcy... Kto nie z nami, ten do piachu! Jeńców nie bierzemy! Niejaki, nomen omen, Świrski, partyjny wojownik z Reduty Dobrego Imienia, nazwał Olgę Tokarczuk „słabą na umyśle”. Uważany za człowieka po nieodwracalnych przejściach senator Bonkowski zaapelował o pozbawienie pisarki zaszczytu Honorowej Obywatelki Nowej Rudy, a jakaś wierna prezesowi liniowa towarzyszka w Kłodzku, prawa ręka reprezentanta nowej elity ministra Michała Dworczyka, oskarżyła Tokarczuk o antypolskość i zakłamywanie historii. Postulowała gorliwie, by autorkę „Ksiąg Jakubowych” wydać na żer organów ścigania. Inne dyżurne mendy, nieznane z czegokolwiek wartościowego, a żyjące w okolicach, gdzie mieszka Tokarczuk, też aplikujące do nowej elity Kaczyńskiego, obrzuciły w internecie laureatkę nagród Nike, Bookera, Lindego, Reymonta i dziesiątków innych plugawymi obelgami i groźbami karalnymi. Wyzwały od „żydowskich szmat” i „ukraińskich kurew”. Tak, Kaczyński ma rację: swoją elitę już ma! Już ma kto głosić wartości, które są solą Prawa i Sprawiedliwości.
Kaczyński, chlubiąc się nową i swoją elitą, myli się boleśnie. Elity nie można zadekretować. Elity nie można mianować czy wyznaczyć. Przekonali się o tym komuniści w 1945 roku i później, gdy wycięli w pień elity przedwojenne i uchwalili nowe, własne. A to niemożliwe, czego dowodem jest sam Kaczyński, człowiek z doktoratem, nieodrodny syn PRL-u, a czy przedstawiciel jakiejś elity? Śmiem wątpić. Jednak stąd płynie prostacki osąd, bo jak napisał Mariusz Szczygieł: „Rządzący establishment, ta cieniusieńka warstwa inteligencji skupiona wokół PiS-u nie ma żadnej znaczącej reprezentacji w sztuce czy literaturze. Poza Jarosławem Markiem Rymkiewiczem i Waldemarem Łysiakiem nikt wybitny z nimi nie trzyma”.
Joanna Tokarska-Bakir, profesor antropologii Uniwersytetu Warszawskiego, twierdzi, że źródłem pojęcia napiętnowanie jest rzeczownik discriminatio, zatem nie tylko dyskryminowanie, ale piętnowanie i wykluczanie. „Tych dwóch znaczeń nie da się traktować osobno”, uważa uczona. Czy można więc durną wypowiedź na wyborczym wiecu zinterpretować jako głos człowieka, który deklaruje katolicyzm, wolę łączenia ludzi, piewcę pokoju i dobrostanu narodu? Czy można coś zbudować, piętnując i wykluczając?
Próbą interpretacji fatalnej, bo bezmyślnej wypowiedzi są słowa eksperta od wizerunku, dr. Mirosława Oczkosia: – Wypowiedzi tego typu – zrecenzował Oczkoś Kaczyńskiego – świadczą o pewnego rodzaju błędzie poznawczym. Pan prezes wszedł do jakiejś sali i zobaczył na ścianach wykrzywione twarze. Doszedł więc do wniosku, że to, co zobaczył, mu się nie podoba, jednak nie uwzględnił tego, że znalazł się w gabinecie luster.
Starszy, samotny i życiowo przegrany przywódca polityczny, któremu spełnił się sen o potędze, chce piętnem deprecjonować tych, którzy jego mitowi nie ulegają. A co znaczy piętno? To znamię odbite, pisze Władysław Kopaliński, znamię własnościowe, wypalone zwierzęciu na nodze, człowiekowi na czole, policzku lub plecach. Wypalone piętno od wieków oznaczało zbrodniarza, katorżnika, prostytutkę. Kogoś winnego. A może dziś wystarczyłaby tylko opaska na rękawie albo ogolona głowa? Czy Kaczyński naprawdę domaga się, by tak stygmatyzować przeciwników? A może od razu piętnować ich Noblem?
henryk.martenka@angora.com.pl