Zamęcz mnie
MICHAŁ OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
Czytam wszystko i piszę przed poznaniem wyników wyborów, które większość z analiz, spekulacji i teorii unieważnią. Mówiąc szczerze, najlepiej by było, gdyby unieważniły je wszystkie: prognozy tak są generalnie zniechęcające, że najlepiej, gdyby nie ziściła się żadna możliwa. Ale tym bardziej nie może się chyba ziścić niemożliwa, co do której nie wiemy nawet, jaka by to mogła być. Wychodzi na to, że lepiej, aby przyszłość nie przyszła.
Jedno, co rzuca się w oczy: jak bardzo wszyscy kandydaci do władzy są od swoich wyborców wymagający. Niby wszystko robią tylko dla nich: wyrywają sobie pieniądze, które chcą wyborcom wręczać i podwajać stawki; kadzą im, jakby w kampanii wyborczej byli ciągle w kościele itd., ale równocześnie są wobec nich surowi i pełni pretensji.
PiS-owski tygodnik Sieci wytyka swoim wyborcom, że nie są zdeterminowani. „Mniej niż 40 proc. wyborców PiS-u czuje się bardzo zdeterminowanych, by oddać głos w najbliższych wyborach parlamentarnych” – zawstydza swoich odbiorców, stawiając im za przykład wyborców Konfederacji i lewicy, którzy są o wiele bardziej zdyscyplinowani. Tymczasem wyborcom PiS-u „nie chce się ruszyć do punktu wyborczego”.
Zdaniem Sieci „społeczeństwo PiS-u chce, ale nie wiadomo czy na tyle mocno, by w niedzielę zagłosować”. Pretensja o niewdzięczność społeczeństwa jest więcej niż czytelna: wzięli chyba za coś te pieniądze, a teraz nie chcą za to nic zrobić. Za taką kasę PiS zwycięstwo powinien mieć w kieszeni, a tu zapłać człowieku i nic z tego nie miej.
Socjolog Radosław Markowski dokłada do tego w Polityce, mówiąc o niegłosującej połowie społeczeństwa, „której klientystyczne wysiłki PiS-u nie są w stanie nawet wyciągnąć do urn”.
Pretensje do wyborców innych partii dotyczą naturalnie tego, że – choć wierni – to tak ich mało! Kiedyś Gazeta Polska apelowała do swych za mało licznych zwolenników, aby kupowali po dwa egzemplarze, czy najbardziej zawzięci wyborcy nie mogliby iść do lokalu wyborczego dwa razy?
Elektorat ogólnie oceniany jest jako leniwy. W żadnej partii nie ma refleksji, że oni swój elektorat zajeździli. Że nawet ci, co ich jakoś tam popierają, to resztką sił, a tak naprawdę mają ich dosyć.
Newsweek przynosi ciekawe badania nad ogólnym zmęczeniem Polaków. Okazuje się, że 11 mln naszych rodaków można zakwalifikować do kategorii TATT – „tired all the time” – czyli „zmęczonych cały czas”. To określenie medyczne na zespół chronicznego zmęczenia, objawiający się bezsennością, apatią, brakiem chęci do życia. Jeśli rzeczywiście ma to 11 mln Polaków, to oznacza, że są to wszyscy pracujący, czyli my wszyscy. Oprócz tego Newsweek wylicza bowiem 5 mln Polaków, którzy „nie mają zatrudnienia i go nie szukają” i tylko oni nie są chronicznie zmęczeni, chociaż kto wie.
Okazuje się więc, że jedni męczą się o wiele za bardzo, a inni o wiele za słabo; jednym dnia nie starcza na ich męczarnie, a inni w tym czasie nie wiedzą, co ze swoimi zrobić.
Przekładając to na realia wyborcze: ci zmęczeni, którzy wszystko w kraju robią, jeszcze lecą w niedzielę na wybory, a ci, którzy niczego nie szukają – pewnie nie, bo nawet wychodzić z domu to dla nich za dużo. Jednocześnie propozycje wyborcze kierowane są właśnie pod ich adresem i ich mają zwabić, zachęcając ich do dalszego nicnierobienia, a nawet jego zintensyfikowania, do czego kolejne zasiłki ich tylko mają zmotywować.
Doszło do tego, że na wybory chodzą ci zmęczeni, którzy wszystko robią w kraju, w interesie tych, którzy się z zasady nie męczą, by nawet tego już nie musieli robić. Rozbudowując system zasiłków, nie tylko dokłada się zmęczenia zmęczonym i odciąża niezmęczonych, ale jeszcze rękami zmęczonych trzeba to robić, no bo czyimi? Zmęczeni muszą głosować za siebie i za pozostałych, a nawet – sądząc po wynikach wyborów – bardziej za pozostałych niż za siebie.
Tygodnik Wprost proponuje nawet dla zmęczonych stosowanie specjalnej diety, co powoduje, że będą się oni jeszcze bardziej męczyć przy zakupach. Mają np. szukać kurkumy, której niejedzenie zmęczenie ponoć potęguje, ale przynajmniej nie jest się zmęczonym jej poszukiwaniem. Wprost poleca też ashawagandhę, która „wycisza, ale nie otumania”; to ostatnie może się nie spodobać komitetom wyborczym.
„Osoby z objawami lękowymi lub depresyjnymi miały niższy poziom kalcydiolu” – ustaliło Wprost, powołując się na badania przeprowadzone w Czechach. W Polsce w ogóle nie stwierdzono u nikogo w ostatnim czasie kalcydiolu i coś wydaje się, że nie tylko dlatego, że go nie badano.
Wydaje się, że szczególnie w okresie wyborczym są u nas dużo poważniejsze powody ogólnego wypalenia i zmęczenia niż niejedzenie kurkumy.
To zresztą kolejny fenomen: wybory, które mają być dopiero początkiem jakiegoś wysiłku i zaledwie startem, tak nas wykańczają, że czujemy się rozłożeni od razu. Dotyczy to w tym samym stopniu i kandydatów, którzy po wygranej (ale i przegranej) kampanii zaraz biorą urlop i jadą wypocząć, choć jeszcze nic nie zrobili, jak i wyborców. Wszyscy są skonani samym wstępem.
Komentatorzy zastanawiają się, czy potężny PiS – niezależnie od tego, czy będzie triumfująco zwycięski, czy tylko z lekka wygrany – rzuci się dalej zawłaszczać całe państwo, czy i u niego odezwą się oznaki wypalenia. Może zresztą byłoby to bardziej korzystne dla kraju i obywateli, gdyby kandydaci ograniczali się do wygrania wyborów, skoro ich tak osłabiają, i żeby przez następne cztery lata nie byli już zdolni ruszyć ręką ani nogą, no bo o ruszanie przez nich głową się nie boimy.