Synod Panamazoński to początek lawiny
KSIĄDZ W CYWILU
„Koniec celibatu księży zaczyna się w Amazonii” – takim tytułem opatrzono jeden z artykułów, w którym autorzy relacjonują przygotowania do Synodu panamazońskiego, zapowiedzianego przez Ojca Świętego w lutym tego roku.
Każdego roku w różnych częściach świata odbywają się podobne, można by określić, regionalne zjazdy kościelnych hierarchów zbierających się po to, by na bieżąco ustalać zasady duszpasterskiej aktywności w powierzonym ich władzy wycinku Kościoła powszechnego. Synod Panamazoński jest jednak inny, bo choć duchowni i na nim mieliby zajmować się wymiarem lokalnym Kościoła powszechnego, to jednak sprawa, którą uznano za najważniejszą, a dotyczącą braku robotników do Winnicy Pańskiej, czyli używając języka współczesnego – kryzysu powołań kapłańskich, wywołała temat kapłańskiego celibatu.
Biskupi z rejonu Ameryki Południowej właśnie w zniesieniu (choćby tylko na ograniczonym terenie, gdzie najbardziej brakuje kapłanów) celibatu i dopuszczeniu do święceń żonatych mężczyzn widzą szansę na większą liczbę powołań. Aby nieco „przypudrować” tę śmiałą propozycję, hierarchowie co prawda dodają, że do sprawowania kapłańskich posług nie każdy mógłby być delegowany i uściślając, dodali, że należałoby ściśle monitorować żonatych kandydatów do posługi ołtarza. Viri probati – co w wolnym tłumaczeniu znaczy: dla sprawdzonych mężczyzn – to kolejny zaułek labiryntu wieloznaczności, od których Kościół jest uzależniony od wieków. Papież Franciszek jest jednak świadomy tego, że jego głos aprobujący takie rozwiązanie dla „dzikiej” Amazonii spowoduje lawinę żądań ze strony hierarchów reprezentujących bardziej „cywilizowane” części Kościoła powszechnego, bo kryzys powołań dotknął i te, niegdyś będące filarami potęgi wiary katolickiej, regiony.
Biskupi niemieccy już otwarcie zajęli stanowisko, że w przypadku akceptacji przez Franciszka panamazońskiego pomysłu na braki kadrowe wśród duchownych, oni także zażądają takiego rozwiązania dla swoich diecezji. Nietrudno się domyślić, że i kolejni lokalni purpuraci pójdą w ich ślady, no i katastrofa gotowa, czego zresztą nie omieszkują przewidywać kościelni konserwatyści, którzy przemierzając watykańskie korytarze, zachodzą w głowę, jak by uratować to, czego uratować się już nie da. Owszem, przy okazji rozważań nad zniesieniem (choćby tylko w ograniczonym zakresie) celibatu, kościelni dostojnicy skwapliwie dodają, że tenże jest niezaprzeczalną wartością Kościoła, i na potwierdzenie tego twierdzenia powołują się na bezżenność samego Chrystusa i zaraz potem dodają, że od najwcześniejszych wieków taki stan (bezżenny) także zalecali Ojcowie Kościoła, kiedy to kandydatom do kapłaństwa zalecali unikanie uciech cielesnych i życie w czystości.
Gdyby ktoś miał gwałtowny charakter, to pewnie skwitowałby takie wywody krótko – hipokryzja, zaraz potem stawiając pytanie: a jak to wszystko ma się do pouczeń, które św. Paweł w listach do Tymoteusza i Tytusa jasno precyzuje: „Biskup (1Tm 3,2), prezbiter (Tt 1,6) i diakon (1Tm 3,12) – powinien być mężem jednej żony”?
W jednym z minionych artykułów „Księdza w cywilu” pisałem o celibacie jako zatrutym owocu Kościoła, który od wieków niszczy tę instytucję. Po tamtej publikacji wielu czytelników w obszernej korespondencji także wyraziło swoje zdanie w tej kwestii i choć nieliczni obstawali za tym, że bezżenność księży jest czymś dobrym, to jednak w przeważającej większości głos czytelników wyrażał poparcie dla mojego stanowiska. A może by tak hierarchowie zapytali wiernych, jakiego rozwiązania oczekują w tej kwestii? I nie chodzi tu tylko o braki kadrowe, które wymuszają na kościelnych dostojnikach rozważanie takowego rozwiązania.
Może kapłan mający rodzinę: żonę, dzieci, byłby skutecznym duszpasterzem dla innych rodzin, stanowiących rdzeń każdej parafialnej wspólnoty?