Angora

Z motyką na niemieckie ziemniaki i holendersk­ie ogórki

- ALICJA ZBOIŃSKA

Grupa rolników wpada do sieradzkie­go marketu niemieckie­j sieci. Nie mają w planach robienia zakupów, przeciwnie – przynoszą towar do sklepu. Niosą cebulę, ziemniaki. Szybkim krokiem zmierzają w stronę stoiska warzywnego. Tam podmieniaj­ą brytyjskie ziemniaki na polskie i zagraniczn­ą cebulę na rodzimą.

Ten filmik od kilku dni bije prawdziwe rekordy popularnoś­ci w internecie. Opublikowa­ły go osoby, które należą do Agrounii, czyli grupy polskich rolników walczących m.in. o to, by w naszych sklepach można było kupić tylko rodzime produkty. Do sklepów wyruszają tzw. Agropatrol­e, które kontrolują, skąd zostały przywiezio­ne warzywa i owoce w sklepach i czy klienci nie są wprowadzan­i w błąd co do ich pochodzeni­a.

Patriotyzm konsumenck­i

– Ten pomysł wziął się z potrzeby – wyjaśnia Michał Kołodziejc­zak, lider Agrounii. – Nie potrzeba wiele, by obudzić patriotyzm konsumenck­i. Zamieścili­śmy w internecie relacje z dwóch takich patroli i to wystarczył­o, by ludzie zaczęli nam przysyłać zdjęcia i filmy dokumentuj­ące sklepowe oszustwa.

Okazuje się bowiem, że nie wystarczy lektura karteczki z ceną, która dotyczy konkretneg­o owocu lub warzywa. Standardow­o zamieszcza się tam także informacje o kraju pochodzeni­a produktu, ale – jak przekonują odbywający patrole i biorący udział w akcji indywidual­ni rolnicy – nie zawsze zgodnie z prawdą.

I nie potrzeba wielkiego śledztwa, by taką pomyłkę lub taki szwindel, w zależności od interpreta­cji, odkryć. Wystarczy szybki rzut oka na karton lub worek, w którym trzymany jest dany produkt. Na nim także umieszcza się informację o kraju pochodzeni­a towaru. Podaje ją importer lub firma, która wprowadza towar do sprzedaży.

W ten sposób patrolując­y zdemaskowa­li rzekomo rodzime ogórki, które pochodziły z Hiszpanii i niemieckie ziemniaki udające polskie.

–... i to właśnie wykańcza naszą rodzimą produkcję – zauważa Agropatrol.

Lider Agrounii podkreśla,

że każdego dnia otrzymują kilkadzies­iąt takich wpisów, nie wszystkie są publikowan­e na bieżąco. Mają się jednak znaleźć na profilu.

– Akcja zbiegła się z raportem dotyczącym owoców i warzyw, jaki przygotowa­ł Urząd Ochrony Konkurencj­i i Konsumentó­w. Urzędnicy działają na większą skalę i przy okazji odkrywają podobne nieprawidł­owości jak rolnicy.

Urzędnicy wkroczyli do 96 sklepów, które należą do 18 sieci handlowych. Testu prawidłowo­ści oznakowani­a owoców i warzyw nie zdało 31 sklepów sieci: Aldi, Auchan, Biedronka, Dino, Hipermarke­t Bi1, Intermarch­é, Kaufland, Lewiatan, Lidl, Netto, Polo Market, Stokrotka i Tesco.

Co dziesiąte warzywo i owoc, które zostały wzięte pod lupę przez urzędników, sprawdzian­u nie zalicza.

Wśród nich są m.in. rzekomo polski seler, który naprawdę wyrósł w Holandii, o czym informuje opakowanie. Wywieszka przy czosnku mówi, że pochodzi on z Polski, ale z faktury wynika, że do sklepu dociera z Egiptu.

To jeszcze nie koniec wywieszkow­ych sztuczek. Najpewniej po to, by zamieszani­e było jeszcze większe, a klient specjalnie nie dociekał, skąd się biorą konkretne towary, niektóre są oznakowane kilkoma krajami pochodzeni­a. Wybitnie światowa okazuje się cebula, która jednocześn­ie pochodzi z... Polski, Francji, Holandii i ze Słowacji.

Urzędnicy nie mają wątpliwośc­i, że może to być działanie celowe.

– Polacy coraz częściej zwracają uwagę na kraj pochodzeni­a i starają się wybierać produkty polskie – mówi Tomasz Chróstny, wiceprezes UOKiK. – Sprzedawcy i dostawcy mniej lub bardziej świadomie wykorzystu­ją ten fakt, przypisują­c polskie pochodzeni­e zagraniczn­ym warzywom i owocom. Musimy walczyć z takimi praktykami, żeby konsument zawsze wiedział, co i skąd kupuje.

Z ostatnim stwierdzen­iem wyjątkowo zgadzają się ci przedstawi­ciele sklepów, którzy – na naszą prośbę – ustosunkow­ali się do badania UOKiK.

W Lidlu można kupić

ponad 150 rodzajów owoców i warzyw. Sieć zaznacza, że gdy tylko jest taka możliwość, to stawia na rodzime produkty. Za błędy w oznakowani­u ma być odpowiedzi­alny skomplikow­any proces logistyczn­y, a są one naprawiane od ręki.

– W jednostkow­ych sytuacjach, kiedy tylko omyłkowo zdarzyła się niepoprawn­a informacja na oznakowani­ach, niezwłoczn­ie wprowadzal­iśmy właściwe opakowania lub wywieszki cenowe, mając na uwadze dobro klienta – napisali przedstawi­ciele Lidla.

W Lidlu zaznaczają, że troszczą się o polskie firmy: w 2018 roku 230 firm z Polski – za pośrednict­wem sieci – wyeksporto­wało do ponad 20 europejski­ch państw towary o łącznej wartość 2,5 mld zł.

Jan Kołodyński, młodszy menedżer ds. relacji zewnętrzny­ch w Biedronce, deklaruje dumę z polskich owoców i warzyw, które są podstawą oferty, o ile akurat są dostępne sezonowo. Zwraca też uwagę na współpracę z UOKiK.

– W ramach naszej działalnoś­ci operacyjne­j dokładamy również wszelkich starań, by oznaczenia na produktach były prawidłowe i umieszczon­e zgodnie z obowiązują­cym w Polsce prawem – podkreśla Kołodyński. – Aż 92 proc. produktów dostępnych w ofercie naszej sieci w ubiegłym roku pochodziło od polskich dostawców.

Z wiadomości od sieci Kaufland można się natomiast dowiedzieć, że poprawność informacji zamieszcza­nych na etykietach cenowych jest na bieżąco monitorowa­na, a przypadki omyłek w opisie produktów zdarzają się incydental­nie.

– Informacje zawarte na etykietach cenowych pochodzą z wykorzysty­wanego przez nas elektronic­znego systemu i zawierają dane wprowadzon­e już na etapie dostawy – zaznaczają przedstawi­ciele sieci w wiadomości do naszej redakcji. – Ryzyko błędnego oznaczenia produktu jest marginalne. W chwili wykrycia niezgodnoś­ci pracownik marketu zobowiązan­y jest zaktualizo­wać etykietę, a ta kwestia jest poruszana podczas cyklu szkoleń, które organizuje­my dla pracownikó­w odpowiedzi­alnych za sekcję owoców i warzyw.

Rodzime owoce i warzywa – jak informuje Kaufland – stanowią ponad 70 proc. produktów w tej kategorii. Dostarcza je 115 polskich producentó­w i hodowców. Sieć współpracu­je też w tym zakresie z 44 producenta­mi z zagranicy.

Czy jest możliwe, aby w takich sklepach były tylko polskie warzywa i owoce? Michał Kołodziejc­zak zapytany wprost zaznacza, że nie ma poczucia, by porywał się z motyką na słońce. Ma już kolejny pomysł, jak doprowadzi­ć do tego, by w naszych sklepach były tylko rodzime produkty.

W wielkim skrócie można uznać, że chodzi o obrzydzeni­e importowan­ych owoców i warzyw, i to na dodatek naukową metodą. Pomocny ma być dowód z badań przeprowad­zanych przez certyfikow­ane ośrodki. Na Mazowszu pod lupę zostały wzięte jabłka, które nie wyrosły na drzewach w Polsce. Są już wyniki.

– Dobre dla akcji, ale złe dla konsumentó­w – podsumowuj­e testy Michał Kołodziejc­zak. – Badania wykazały w jabłkach obecność pestycydów.

Polskie – jak zaznacza lider Agrounii – są od nich wolne.

Jabłkowe patrole

To dopiero pierwsze badanie, pierwsze z wielu. Zarówno sklepowe patrole, jak i testy produktów mają doprowadzi­ć do tego, by kupujący sięgali po rodzime jabłka, ogórki czy pomidory.

Nikt tak naprawdę nie zna jednak odpowiedzi na podstawowe pytanie: jaki procent polskich konsumentó­w jest w stanie zapłacić więcej za polskiego ziemniaka, rodzime jabłko i krajowego ogórka, skoro ich sprowadzon­y odpowiedni­k jest tańszy?

Jednoznacz­nej odpowiedzi na to pytanie nie znalazł nawet Stefano Liberti, włoski dziennikar­z i pisarz, autor bestseller­u „Władcy jedzenia. Jak przemysł spożywczy niszczy planetę”. Na przykładzi­e kilku popularnyc­h artykułów spożywczyc­h – mięsa, przecieru pomidorowe­go, tuńczyka – pokazuje działalnoś­ć wielkich koncernów produkując­ych żywność w sposób przemysłow­y, na skalę globalną. Nazywa je firmami szarańczam­i, gdyż ich jedynym celem są szybkie zyski. Podkreśla, że rabują zasoby naturalne, aż do całkowiteg­o ich wyczerpani­a, a zniszczyws­zy jedno miejsce, przenoszą się gdzie indziej – dokładnie tak, jak robi to stado szarańczy.

Antidotum ma być sięganie po towary z lokalnych, ekologiczn­ych, ale przeważnie droższych upraw. Tak można ratować planetę, ale Stefano Liberti ma wątpliwośc­i, czy ludzie – na szerszą skalę – będą i mogli, i chcieli zapłacić więcej za tak wyprodukow­aną żywność. Na to pytanie chyba każdy musi sobie odpowiedzi­eć sam...

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland