Mam do tego feeling
Kilka lat temu doszła do ściany i szukała nowego pomysłu na siebie. A ponieważ nie czeka w życiu na cuda, tylko działa, wspólnie z mężem stworzyła markę kosmetyków naturalnych YOPE, która zyskała fanów na całym świecie.
– Jakie to uczucie – podbijać świat?
– Podbijać świat? Bardzo byśmy chcieli! Ale to chyba za mocne słowa. Jest adrenalina, to na pewno – YOPE uzależnia! Wiesz, że chcesz więcej i więcej, że możesz pójść dalej. Maszyna jest rozpędzona. A to dopiero początek!
– Ta rozpędzona maszyna to ferrari?
– Na pewno nie ferrari. Raczej czołg ( śmiech). Myślę, że to żaglowiec, który złapał dobry wiatr.
– Cztery lata temu stworzyłaś wspólnie z mężem markę kosmetyków naturalnych, która rozbiła bank. Produkty YOPE można kupić już w 28 państwach, w samej Moskwie są 42 punkty sprzedaży, w Hongkongu – 16. Nieźle – jak na początek.
– Rozkręcamy się, ale żeby wszystko zaczęło działać solidnie, potrzebujemy jeszcze trochę czasu. Nie czujemy się jak osoby, które już osiągnęły sukces – na co dzień intensywnie pracujemy i rozwiązujemy bieżące problemy. Czasami zastanawiamy się z Pawłem, czy to już nie jest ten moment, w którym powinniśmy trochę mniej pracować, przystopować, bo YOPE jest w miarę stabilną firmą. Ale nie, cały czas mamy drive i chcemy iść jeszcze dalej. Pracuję od 19. roku życia i nie wyobrażam sobie, żebym mogła funkcjonować inaczej.
– Pochodzisz z wielodzietnej rodziny, masz dwie siostry i dwóch braci, jesteś tą środkową. To trudna pozycja wyjściowa. Od początku musiałaś o siebie zawalczyć?
– Zdecydowanie. Przy takim modelu rodziny od małego trzeba walczyć o to, czego się chce. – To wpłynęło na twój charakter? – Na sto procent. Moje siostry są zupełnie inne niż ja. Starsza jest stonowana, ma w sobie duże poczucie obowiązku i odpowiedzialności. Młodsza jest z kolei bardzo wyluzowana, nie czuła już na sobie presji. A ja faktycznie musiałam zawalczyć, odnaleźć siebie. Moja mama jest nauczycielką, tata mechanikiem samochodowym. Kiedy powiedziałam im, że chcę zdawać na ASP, była to dla nich jakaś abstrakcja. Zwłaszcza że nigdy nie wykazywałam takich zainteresowań. Ale gdy w trzeciej klasie liceum zadałam sobie pytanie: co dalej?, widziałam siebie tylko na studiach artystycznych. Poszłam na kurs rysunku, przygotowałam się do egzaminów, zrobiłam teczkę. Chyba tak w ogóle ze mną jest, że na kolejnych etapach życia zadaję sobie pytania: gdzie siebie widzę, co chcę osiągnąć, co chcę zrobić? Teraz też je sobie postawiłam i wiem, czego chcę. – Zdradzisz? – Właśnie założyliśmy markę YOPE w Stanach Zjednoczonych. Podpisaliśmy papiery i otworzyliśmy tam oddział. I byłoby niesamowite, gdyby udało nam się tam rozwinąć, zrobić coś takiego jak w Polsce. Stworzyć w Stanach drugą nogę naszej firmy, za którą będziemy w pełni odpowiedzialni, bez pośredników i dystrybutorów. I mam taką wizję, że zabiorę tam kiedyś dzieci i przez jakiś czas pomieszkam. – W Kalifornii? – Kocham Kalifornię. Co prawda nie surfuję, ale bardzo lubię biegać. Pochodzę z Pomorza i uwielbiam tę nadmorską przestrzeń, ten chillout, przewietrzenie głowy. Gdybym mogła, chciałabym mieszkać nad polskim morzem. Ale myślę, że teraz znajdę inne. – Cieplejsze? – Może (śmiech). – Odbierasz siebie jako bizneswoman?
– Nie! Bardziej powiedziałabym o sobie: kobieta akcji. Jest akcja i jadę.
– A jak się czujesz jako pani prezes?
– Nie jestem żadną panią prezes! Każdy w firmie może do mnie przyjść i wspólnie rozwiązujemy problem. Czasami bywam zołzą, bo nie lubię
kompromisów i chcę, żeby wszystko było perfekcyjne, ale jestem normalną dziewczyną. Nie jesteśmy korporacją, mamy inny model pracy. Ja jestem dla wszystkich Karoliną, a mój mąż – Pawłem.
– Masz artystyczne wykształcenie, skończyłaś projektowanie ubioru na łódzkiej ASP i przez 15 lat byłaś stylistką mody w luksusowych magazynach.
– I kochałam to robić. Projektowanie ubioru było moją pasją. Ale żeby na te studia zarobić, musiałam pojechać do Stanów. W domu się nie przelewało, a szkoły artystyczne są drogie – trzeba mieć pieniądze na farby, sztalugi, materiały do szycia. W Stanach pracowałam w supermarkecie, sprzedawałam w dziale deli i robiłam kanapki. Nie przyszło mi do głowy, żeby się nad sobą użalać, to była świetna przygoda. Mój przyszły mąż pracował obok w kasie. Byliśmy parą od liceum. A ponieważ chcieliśmy zarobić więcej i szybciej, w drugiej połowie dnia pracowaliśmy w pizzerii. Potem za część pieniędzy pojechaliśmy w fantastyczną podróż po Stanach. Myślę, że z Pawłem połączyło nas podobne podejście do życia. Nie czekamy, tylko robimy.
– Pracowałaś też w trakcie studiów?
– Od pierwszego roku. Do Łodzi jeździłam na studia zaoczne, w Warszawie znalazłam jeszcze szkołę charakteryzacji. Nie byłam pewna, czym zajmę się w przyszłości, ale wiedziałam, że czymś kreatywnym. Nigdy nie pracowałam tylko po to, żeby zarobić, zawsze była to też dla mnie przyjemność. Przewinęłam się przez różne pisma: najpierw jako stażystka, asystentka, po kilku latach znalazłam się w luksusowym kobiecym magazynie. I pracowałam tam jako stylistka 12 lat. Jeździłam na pokazy mody do Paryża i Mediolanu, poznawałam wielki świat i totalnie to chłonęłam. I – co dla mnie bardzo ważne – miałam przez długi czas swobodę w kreowaniu wizerunku gwiazd. Wydaje mi się zresztą, że ta praca nauczyła mnie tego, jak uzyskać efekt, który wymyśliłam i mam w głowie.
– To dlaczego zamieniłaś modę na mydła?
– Nie była to łatwa decyzja. Mydła jako biznes to pomysł mojego męża. A ja mu po prostu po godzinach pomagałam – zastanawiałam się, w co i jak te mydła ubrać. Miałam już wtedy dwie córeczki, Franka miała cztery lata, a Klara dwa – to był dla mnie ciężki okres. W pewnym momencie doszłam do ściany: byłam wykończona i zrozumiałam, że jest ze mną źle. Bo ani nie cieszy mnie już moja praca w magazynie, ani ta po godzinach. A kiedy zajmuję się dziećmi, jestem zmęczona. Zamiast satysfakcji pojawiły się irytacja i poczucie przymusu. Poza tym czułam, że w moim zawodzie nie przeskoczę pewnej bariery. Nie widziałam perspektyw, szans rozwoju. W pewnym momencie zastanowiłam się nad tym, jaką chcę być matką dla swoich dzieci. Stwierdziłam, że czas zacząć pracować na siebie i w wieku 40 lat być niezależną.
– Ile miałaś czasu do czterdziestki? – Sześć lat. – I zaryzykowałaś? – Miałam wtedy inne pomysły, m.in. na biznes odzieżowy – też bardzo prosty, masowy. Nie będę o tym mówić, bo może kiedyś jeszcze to zrealizuję (śmiech). Tyle że potrzebowałam na to dużego budżetu, a go nie miałam. Ja ciągle: moda i moda, a Paweł przekonywał mnie do mydeł. Zaczęliśmy z nimi eksperymentować, dawałam koleżankom do testowania, a one zgodnie mówiły: „Kukla, to jest super! Zajmij się tym!”. Zresztą nasi znajomi nadal poznają każdy nasz produkt, zanim wyjdzie na rynek. Lubię wiedzieć, jakie są odczucia osób, które cenię.
– To ty wpadłaś na pomysł, żeby waszym znakiem rozpoznawczym na opakowaniach stały się zabawne rysunki zwierząt?
– Nie. Od początku szukaliśmy czegoś, co będzie się wyróżniało. A pomysł na identyfikację wymyślił Paweł Piotr Przybył. Jest wspaniale kreatywną osobą, praca z nim to przyjemność. Mimo to, zanim zaakceptowałam pierwsze wzory, powstało, nie chcę przesadzić, z 70 projektów. Paweł wspomina, że było ich bardzo dużo (śmiech). – Wymagająca jesteś. – Podobno bardzo. Lubię pracować z osobami, które wiedzą, czego chcą. Wierzę w kreatywnych ludzi i wiem po sobie, że nie wolno im podcinać skrzydeł, choć bywają trudni. – Sama taka jesteś? – Tak. Niestety, w pracy jestem trudna. Ciężko mi iść na kompromisy, odpuszczać nawet rzeczy mało istotne. Muszę się tego uczyć.
– Podobno na targach w Tokio wasze pachnące mydła zrobiły furorę?
– Bo nie znam żadnej innej marki, która miałaby zabawne rysunki zwierząt na opakowaniach, pachniała pięknie i kobieco, a zarazem była po prostu kosmetykiem do dłoni. Myślę, że dla kogoś, kto siedzi w branży kosmetycznej, taki koncept byłby nie do pomyślenia, jedno z drugim nie mogłoby iść w parze. – Wyszliście poza schemat? – Totalnie. Bez żadnych badań ani doświadczenia w tej branży, po prostu wierząc w to, co robimy. Nie mam biznesowego wykształcenia, ale stworzyliśmy własny koncept – naturalnych produktów, którymi wypełniamy dom.
– Nie brakuje ci elementu kreacji w tym, czym się teraz zajmujesz?
– Absolutnie nie. Mamy z mężem wyraźnie podzielone zadania i kompetencje – on odpowiada za strategię i finanse, ja za stronę kreatywną. Przecież każdą kampanię czy produkt trzeba wymyślić i estetycznie podać. To mnie bardzo kręci, mam do tego feeling. Sama jestem freakiem kosmetycznym. Wszystkiego chcę spróbować, staram się poznać jak najwięcej marek. Tak samo, jak znałam się na modzie i wiedziałam, co jest w trendach, tak teraz jest z urodą. Totalnie weszłam w kosmetyki. Przywożę ze świata kremy, balsamy – sprawdzam, komponuję, inspiruję się zapachami. – Sama komponujesz zapachy? – Tak. Kiedyś lubiłam drzewiaste, ciężkie, ziemiste. Teraz otwieram się na cytrusy, ale też poszukuję kompozycji nieoczywistych. Musi między nami zaiskrzyć – szukam w zapachach emocji, wspomnień, olśnienia.
– W czym tkwi sekret waszego sukcesu?
– Myślę, że to, co robimy, jest wiarygodne. Ja totalnie wierzę w nasze produkty: po pierwsze, mają skład super. Po drugie, świetne zapachy. A po trzecie, mają znakomicie zaprojektowane opakowania – nigdy nie odpuszczam kwestii wizualnej. Bywam na wielu targach kosmetycznych – od Bolonii przez Hongkong po Las Vegas – i widzę, że naprawdę się wyróżniamy: estetyką, zapachem i tym, że produkt jest po prostu dobry. – I nie jest drogi. – To klucz do sukcesu. Ludzie mają coraz większą świadomość ekologiczną, szukają produktów naturalnych, ale nie chcą na nie wydawać mnóstwa pieniędzy. Biorą nasze mydła i mówią: „O, jakie fajne, pewnie drogie”. A dowiadują się, że to absolutnie przystępny produkt. Korzystamy z najwyższej jakości naturalnych składników myjących i pielęgnujących pochodzenia roślinnego, nie używamy sztucznych barwników, parabenów czy drażniących substancji. Weszliśmy w lukę między ekologią a rynkiem masowym. Lubię, kiedy kosmetyki ładnie pachną, dają mi zmysłową przyjemność. – A co z ekologią? – Cały czas poszukujemy proekologicznych rozwiązań: zamieniamy cały plastik, jakiego używamy, na ten z recyklingu i do recyklingu, korzystamy też z bioplastików produkowanych na bazie trzciny cukrowej, współpracujemy z fundacjami, rozkręcamy akcję #beeYOPE wspomagającą pszczoły.
–W tobie samej świadomość ekologiczna rozwinęła się w ciągu ostatnich lat?
– Pewnie tak, ale mam ją w genach. Dzieciństwo spędziłam w ogrodzie, w którym robiłam domki z mchu, zbierałam agrest i aromatyczne truskawki. Siedziałam na jabłoni i wiem, jak pachnie prawdziwa reneta. Natura była wokół mnie. Żyję w mieście, ale tęsknię za tymi naturalnymi smakami i zapachami. Moi rodzice mieszkają pod Słupskiem w bardzo ładnej, zadbanej wiosce. Moje dzieci tam regularnie jeżdżą. Uważam, że odkrywanie natury – grzebanie patyczkiem w ziemi, wąchanie kwiatów – jest niezastąpionym doświadczeniem.
– Jaki model kobiecości chcesz przekazywać córkom?
– Silnej, ambitnej, odpowiedzialnej. Pewnej tego, że bycie kobietą czyni cię wyjątkową. Najważniejsze, żeby były niezależne, kochały siebie i tę siłę przekazywały dalej. Chciałabym dziewczynkom pokazać model nowoczesnego, tolerancyjnego świata, który stoi przed nimi otworem. Uważam, że możliwości są – wystarczy po prostu po nie sięgnąć.
– Podobno jesteś modową ekscentryczką? – Ekstremalną! – I masz w szafie ubrania od topowych projektantów plus vintage?
– Vintage kocham najbardziej. Moda zawsze kręci się i wraca, a vintage nie jest po prostu przeszytą metką, jest oryginalny i trafiony. Wielu z tych ekscentrycznych rzeczy nie potrzebuję na co dzień, nie jestem gwiazdą i nie chodzę po czerwonym dywanie. Jak na przykład pięknej sukienki Yves’a Saint Laurenta z lat 80. Ale posiadanie tej sukni daje mi przyjemność i poczucie wyjątkowości. Czy ją kiedyś włożę? Może tak, ale mam dwie wspaniałe córki, więc mam ją komu przekazać.
– Masz pasma siwych włosów, ale ich nie farbujesz. To jakiś rodzaj deklaracji?
– Kilka razy ufarbowałam, ale czułam się z tym bardzo źle. Jakbym była przebrana. Dobrze mi ze swoimi naturalnymi włosami, chociaż pewnie gdybym je ufarbowała, wyglądałabym na trzy, cztery lata młodszą. Ale nie chcę ukrywać siwych włosów, lubię je. Moim zdaniem są naprawdę fajne. W ogóle nie czuję się w nich staro, raczej oryginalnie i ciekawie.
– Wyobrażasz sobie, że coś tak angażuje cię zawodowo, że odstawiasz rodzinę na bok?
– Nie. Dla mnie rodzina jest najważniejsza. Bo ostatecznie z kim zostajemy? Nie będę zawsze atrakcyjną dziewczyną, pewną siebie i swojego sukcesu. Kiedyś się zestarzeję i będzie mi zależało jedynie na bliskości z drugim człowiekiem. Jestem z Pawłem od 20 lat, nie wyobrażam sobie, jak wyglądałoby moje życie bez niego. Jesteśmy ze sobą jak zszyci. Ale – choć nie nazwałabym siebie egoistką – myślę też o sobie. Mam pracę, którą kocham, mam dzieci i potrzeby, które realizuję. Ufam intuicji.
– Do biznesu też podchodzisz intuicyjnie?
– Zdecydowanie tak. Intuicja.