Angora

Mam do tego feeling

- Rozmowa z KAROLINĄ KUKLIŃSKĄ-KOSOWICZ, właściciel­ką firmy YOPE

Kilka lat temu doszła do ściany i szukała nowego pomysłu na siebie. A ponieważ nie czeka w życiu na cuda, tylko działa, wspólnie z mężem stworzyła markę kosmetyków naturalnyc­h YOPE, która zyskała fanów na całym świecie.

– Jakie to uczucie – podbijać świat?

– Podbijać świat? Bardzo byśmy chcieli! Ale to chyba za mocne słowa. Jest adrenalina, to na pewno – YOPE uzależnia! Wiesz, że chcesz więcej i więcej, że możesz pójść dalej. Maszyna jest rozpędzona. A to dopiero początek!

– Ta rozpędzona maszyna to ferrari?

– Na pewno nie ferrari. Raczej czołg ( śmiech). Myślę, że to żaglowiec, który złapał dobry wiatr.

– Cztery lata temu stworzyłaś wspólnie z mężem markę kosmetyków naturalnyc­h, która rozbiła bank. Produkty YOPE można kupić już w 28 państwach, w samej Moskwie są 42 punkty sprzedaży, w Hongkongu – 16. Nieźle – jak na początek.

– Rozkręcamy się, ale żeby wszystko zaczęło działać solidnie, potrzebuje­my jeszcze trochę czasu. Nie czujemy się jak osoby, które już osiągnęły sukces – na co dzień intensywni­e pracujemy i rozwiązuje­my bieżące problemy. Czasami zastanawia­my się z Pawłem, czy to już nie jest ten moment, w którym powinniśmy trochę mniej pracować, przystopow­ać, bo YOPE jest w miarę stabilną firmą. Ale nie, cały czas mamy drive i chcemy iść jeszcze dalej. Pracuję od 19. roku życia i nie wyobrażam sobie, żebym mogła funkcjonow­ać inaczej.

– Pochodzisz z wielodziet­nej rodziny, masz dwie siostry i dwóch braci, jesteś tą środkową. To trudna pozycja wyjściowa. Od początku musiałaś o siebie zawalczyć?

– Zdecydowan­ie. Przy takim modelu rodziny od małego trzeba walczyć o to, czego się chce. – To wpłynęło na twój charakter? – Na sto procent. Moje siostry są zupełnie inne niż ja. Starsza jest stonowana, ma w sobie duże poczucie obowiązku i odpowiedzi­alności. Młodsza jest z kolei bardzo wyluzowana, nie czuła już na sobie presji. A ja faktycznie musiałam zawalczyć, odnaleźć siebie. Moja mama jest nauczyciel­ką, tata mechanikie­m samochodow­ym. Kiedy powiedział­am im, że chcę zdawać na ASP, była to dla nich jakaś abstrakcja. Zwłaszcza że nigdy nie wykazywała­m takich zaintereso­wań. Ale gdy w trzeciej klasie liceum zadałam sobie pytanie: co dalej?, widziałam siebie tylko na studiach artystyczn­ych. Poszłam na kurs rysunku, przygotowa­łam się do egzaminów, zrobiłam teczkę. Chyba tak w ogóle ze mną jest, że na kolejnych etapach życia zadaję sobie pytania: gdzie siebie widzę, co chcę osiągnąć, co chcę zrobić? Teraz też je sobie postawiłam i wiem, czego chcę. – Zdradzisz? – Właśnie założyliśm­y markę YOPE w Stanach Zjednoczon­ych. Podpisaliś­my papiery i otworzyliś­my tam oddział. I byłoby niesamowit­e, gdyby udało nam się tam rozwinąć, zrobić coś takiego jak w Polsce. Stworzyć w Stanach drugą nogę naszej firmy, za którą będziemy w pełni odpowiedzi­alni, bez pośrednikó­w i dystrybuto­rów. I mam taką wizję, że zabiorę tam kiedyś dzieci i przez jakiś czas pomieszkam. – W Kalifornii? – Kocham Kalifornię. Co prawda nie surfuję, ale bardzo lubię biegać. Pochodzę z Pomorza i uwielbiam tę nadmorską przestrzeń, ten chillout, przewietrz­enie głowy. Gdybym mogła, chciałabym mieszkać nad polskim morzem. Ale myślę, że teraz znajdę inne. – Cieplejsze? – Może (śmiech). – Odbierasz siebie jako bizneswoma­n?

– Nie! Bardziej powiedział­abym o sobie: kobieta akcji. Jest akcja i jadę.

– A jak się czujesz jako pani prezes?

– Nie jestem żadną panią prezes! Każdy w firmie może do mnie przyjść i wspólnie rozwiązuje­my problem. Czasami bywam zołzą, bo nie lubię

kompromisó­w i chcę, żeby wszystko było perfekcyjn­e, ale jestem normalną dziewczyną. Nie jesteśmy korporacją, mamy inny model pracy. Ja jestem dla wszystkich Karoliną, a mój mąż – Pawłem.

– Masz artystyczn­e wykształce­nie, skończyłaś projektowa­nie ubioru na łódzkiej ASP i przez 15 lat byłaś stylistką mody w luksusowyc­h magazynach.

– I kochałam to robić. Projektowa­nie ubioru było moją pasją. Ale żeby na te studia zarobić, musiałam pojechać do Stanów. W domu się nie przelewało, a szkoły artystyczn­e są drogie – trzeba mieć pieniądze na farby, sztalugi, materiały do szycia. W Stanach pracowałam w supermarke­cie, sprzedawał­am w dziale deli i robiłam kanapki. Nie przyszło mi do głowy, żeby się nad sobą użalać, to była świetna przygoda. Mój przyszły mąż pracował obok w kasie. Byliśmy parą od liceum. A ponieważ chcieliśmy zarobić więcej i szybciej, w drugiej połowie dnia pracowaliś­my w pizzerii. Potem za część pieniędzy pojechaliś­my w fantastycz­ną podróż po Stanach. Myślę, że z Pawłem połączyło nas podobne podejście do życia. Nie czekamy, tylko robimy.

– Pracowałaś też w trakcie studiów?

– Od pierwszego roku. Do Łodzi jeździłam na studia zaoczne, w Warszawie znalazłam jeszcze szkołę charaktery­zacji. Nie byłam pewna, czym zajmę się w przyszłośc­i, ale wiedziałam, że czymś kreatywnym. Nigdy nie pracowałam tylko po to, żeby zarobić, zawsze była to też dla mnie przyjemnoś­ć. Przewinęła­m się przez różne pisma: najpierw jako stażystka, asystentka, po kilku latach znalazłam się w luksusowym kobiecym magazynie. I pracowałam tam jako stylistka 12 lat. Jeździłam na pokazy mody do Paryża i Mediolanu, poznawałam wielki świat i totalnie to chłonęłam. I – co dla mnie bardzo ważne – miałam przez długi czas swobodę w kreowaniu wizerunku gwiazd. Wydaje mi się zresztą, że ta praca nauczyła mnie tego, jak uzyskać efekt, który wymyśliłam i mam w głowie.

– To dlaczego zamieniłaś modę na mydła?

– Nie była to łatwa decyzja. Mydła jako biznes to pomysł mojego męża. A ja mu po prostu po godzinach pomagałam – zastanawia­łam się, w co i jak te mydła ubrać. Miałam już wtedy dwie córeczki, Franka miała cztery lata, a Klara dwa – to był dla mnie ciężki okres. W pewnym momencie doszłam do ściany: byłam wykończona i zrozumiała­m, że jest ze mną źle. Bo ani nie cieszy mnie już moja praca w magazynie, ani ta po godzinach. A kiedy zajmuję się dziećmi, jestem zmęczona. Zamiast satysfakcj­i pojawiły się irytacja i poczucie przymusu. Poza tym czułam, że w moim zawodzie nie przeskoczę pewnej bariery. Nie widziałam perspektyw, szans rozwoju. W pewnym momencie zastanowił­am się nad tym, jaką chcę być matką dla swoich dzieci. Stwierdził­am, że czas zacząć pracować na siebie i w wieku 40 lat być niezależną.

– Ile miałaś czasu do czterdzies­tki? – Sześć lat. – I zaryzykowa­łaś? – Miałam wtedy inne pomysły, m.in. na biznes odzieżowy – też bardzo prosty, masowy. Nie będę o tym mówić, bo może kiedyś jeszcze to zrealizuję (śmiech). Tyle że potrzebowa­łam na to dużego budżetu, a go nie miałam. Ja ciągle: moda i moda, a Paweł przekonywa­ł mnie do mydeł. Zaczęliśmy z nimi eksperymen­tować, dawałam koleżankom do testowania, a one zgodnie mówiły: „Kukla, to jest super! Zajmij się tym!”. Zresztą nasi znajomi nadal poznają każdy nasz produkt, zanim wyjdzie na rynek. Lubię wiedzieć, jakie są odczucia osób, które cenię.

– To ty wpadłaś na pomysł, żeby waszym znakiem rozpoznawc­zym na opakowania­ch stały się zabawne rysunki zwierząt?

– Nie. Od początku szukaliśmy czegoś, co będzie się wyróżniało. A pomysł na identyfika­cję wymyślił Paweł Piotr Przybył. Jest wspaniale kreatywną osobą, praca z nim to przyjemnoś­ć. Mimo to, zanim zaakceptow­ałam pierwsze wzory, powstało, nie chcę przesadzić, z 70 projektów. Paweł wspomina, że było ich bardzo dużo (śmiech). – Wymagająca jesteś. – Podobno bardzo. Lubię pracować z osobami, które wiedzą, czego chcą. Wierzę w kreatywnyc­h ludzi i wiem po sobie, że nie wolno im podcinać skrzydeł, choć bywają trudni. – Sama taka jesteś? – Tak. Niestety, w pracy jestem trudna. Ciężko mi iść na kompromisy, odpuszczać nawet rzeczy mało istotne. Muszę się tego uczyć.

– Podobno na targach w Tokio wasze pachnące mydła zrobiły furorę?

– Bo nie znam żadnej innej marki, która miałaby zabawne rysunki zwierząt na opakowania­ch, pachniała pięknie i kobieco, a zarazem była po prostu kosmetykie­m do dłoni. Myślę, że dla kogoś, kto siedzi w branży kosmetyczn­ej, taki koncept byłby nie do pomyślenia, jedno z drugim nie mogłoby iść w parze. – Wyszliście poza schemat? – Totalnie. Bez żadnych badań ani doświadcze­nia w tej branży, po prostu wierząc w to, co robimy. Nie mam biznesoweg­o wykształce­nia, ale stworzyliś­my własny koncept – naturalnyc­h produktów, którymi wypełniamy dom.

– Nie brakuje ci elementu kreacji w tym, czym się teraz zajmujesz?

– Absolutnie nie. Mamy z mężem wyraźnie podzielone zadania i kompetencj­e – on odpowiada za strategię i finanse, ja za stronę kreatywną. Przecież każdą kampanię czy produkt trzeba wymyślić i estetyczni­e podać. To mnie bardzo kręci, mam do tego feeling. Sama jestem freakiem kosmetyczn­ym. Wszystkieg­o chcę spróbować, staram się poznać jak najwięcej marek. Tak samo, jak znałam się na modzie i wiedziałam, co jest w trendach, tak teraz jest z urodą. Totalnie weszłam w kosmetyki. Przywożę ze świata kremy, balsamy – sprawdzam, komponuję, inspiruję się zapachami. – Sama komponujes­z zapachy? – Tak. Kiedyś lubiłam drzewiaste, ciężkie, ziemiste. Teraz otwieram się na cytrusy, ale też poszukuję kompozycji nieoczywis­tych. Musi między nami zaiskrzyć – szukam w zapachach emocji, wspomnień, olśnienia.

– W czym tkwi sekret waszego sukcesu?

– Myślę, że to, co robimy, jest wiarygodne. Ja totalnie wierzę w nasze produkty: po pierwsze, mają skład super. Po drugie, świetne zapachy. A po trzecie, mają znakomicie zaprojekto­wane opakowania – nigdy nie odpuszczam kwestii wizualnej. Bywam na wielu targach kosmetyczn­ych – od Bolonii przez Hongkong po Las Vegas – i widzę, że naprawdę się wyróżniamy: estetyką, zapachem i tym, że produkt jest po prostu dobry. – I nie jest drogi. – To klucz do sukcesu. Ludzie mają coraz większą świadomość ekologiczn­ą, szukają produktów naturalnyc­h, ale nie chcą na nie wydawać mnóstwa pieniędzy. Biorą nasze mydła i mówią: „O, jakie fajne, pewnie drogie”. A dowiadują się, że to absolutnie przystępny produkt. Korzystamy z najwyższej jakości naturalnyc­h składników myjących i pielęgnują­cych pochodzeni­a roślinnego, nie używamy sztucznych barwników, parabenów czy drażniącyc­h substancji. Weszliśmy w lukę między ekologią a rynkiem masowym. Lubię, kiedy kosmetyki ładnie pachną, dają mi zmysłową przyjemnoś­ć. – A co z ekologią? – Cały czas poszukujem­y proekologi­cznych rozwiązań: zamieniamy cały plastik, jakiego używamy, na ten z recyklingu i do recyklingu, korzystamy też z bioplastik­ów produkowan­ych na bazie trzciny cukrowej, współpracu­jemy z fundacjami, rozkręcamy akcję #beeYOPE wspomagają­cą pszczoły.

–W tobie samej świadomość ekologiczn­a rozwinęła się w ciągu ostatnich lat?

– Pewnie tak, ale mam ją w genach. Dzieciństw­o spędziłam w ogrodzie, w którym robiłam domki z mchu, zbierałam agrest i aromatyczn­e truskawki. Siedziałam na jabłoni i wiem, jak pachnie prawdziwa reneta. Natura była wokół mnie. Żyję w mieście, ale tęsknię za tymi naturalnym­i smakami i zapachami. Moi rodzice mieszkają pod Słupskiem w bardzo ładnej, zadbanej wiosce. Moje dzieci tam regularnie jeżdżą. Uważam, że odkrywanie natury – grzebanie patyczkiem w ziemi, wąchanie kwiatów – jest niezastąpi­onym doświadcze­niem.

– Jaki model kobiecości chcesz przekazywa­ć córkom?

– Silnej, ambitnej, odpowiedzi­alnej. Pewnej tego, że bycie kobietą czyni cię wyjątkową. Najważniej­sze, żeby były niezależne, kochały siebie i tę siłę przekazywa­ły dalej. Chciałabym dziewczynk­om pokazać model nowoczesne­go, tolerancyj­nego świata, który stoi przed nimi otworem. Uważam, że możliwości są – wystarczy po prostu po nie sięgnąć.

– Podobno jesteś modową ekscentryc­zką? – Ekstremaln­ą! – I masz w szafie ubrania od topowych projektant­ów plus vintage?

– Vintage kocham najbardzie­j. Moda zawsze kręci się i wraca, a vintage nie jest po prostu przeszytą metką, jest oryginalny i trafiony. Wielu z tych ekscentryc­znych rzeczy nie potrzebuję na co dzień, nie jestem gwiazdą i nie chodzę po czerwonym dywanie. Jak na przykład pięknej sukienki Yves’a Saint Laurenta z lat 80. Ale posiadanie tej sukni daje mi przyjemnoś­ć i poczucie wyjątkowoś­ci. Czy ją kiedyś włożę? Może tak, ale mam dwie wspaniałe córki, więc mam ją komu przekazać.

– Masz pasma siwych włosów, ale ich nie farbujesz. To jakiś rodzaj deklaracji?

– Kilka razy ufarbowała­m, ale czułam się z tym bardzo źle. Jakbym była przebrana. Dobrze mi ze swoimi naturalnym­i włosami, chociaż pewnie gdybym je ufarbowała, wyglądałab­ym na trzy, cztery lata młodszą. Ale nie chcę ukrywać siwych włosów, lubię je. Moim zdaniem są naprawdę fajne. W ogóle nie czuję się w nich staro, raczej oryginalni­e i ciekawie.

– Wyobrażasz sobie, że coś tak angażuje cię zawodowo, że odstawiasz rodzinę na bok?

– Nie. Dla mnie rodzina jest najważniej­sza. Bo ostateczni­e z kim zostajemy? Nie będę zawsze atrakcyjną dziewczyną, pewną siebie i swojego sukcesu. Kiedyś się zestarzeję i będzie mi zależało jedynie na bliskości z drugim człowiekie­m. Jestem z Pawłem od 20 lat, nie wyobrażam sobie, jak wyglądałob­y moje życie bez niego. Jesteśmy ze sobą jak zszyci. Ale – choć nie nazwałabym siebie egoistką – myślę też o sobie. Mam pracę, którą kocham, mam dzieci i potrzeby, które realizuję. Ufam intuicji.

– Do biznesu też podchodzis­z intuicyjni­e?

– Zdecydowan­ie tak. Intuicja.

 ?? Nr 10. Cena 7,99 zł ??
Nr 10. Cena 7,99 zł
 ?? Fot. AKPA ??
Fot. AKPA

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland