Pani Iwony automat nie zastąpi
Stary telefon jest na chodzie. Wystarczy dwa razy zakręcić korbką i zgłoszą się Rakoniewice. Trzy machnięcia i odzywa się Grodzisk. A jedno? Kiedyś zgłaszał się posterunek 58, ale zlikwidowali. Został ten. Pomiędzy Wolsztynem a Luboniem jedyny taki.
Mała budka stoi przy torach. W środku biurko, dwie szafy i krzesło, a jeśli chodzi o sprzęt, to też szału nie ma. Telefon na korbkę z czasów Gierka, radio, żółta chorągiewka. Gdy jedzie pociąg, wystarczy stanąć i pokazać. Co innego, gdy zatną się rogatki. Wtedy wyciąga się lizak. Można też latarkę, ale to w nocy. Potem w kamizelce z napisem „kierowanie ruchem” się kieruje. A właściwie zatrzymuje. – Zatrzymaj się przed każdym przejazdem – mówi reklama. Ale ludzie nie chcą, bo się spieszą. Wtedy pani dróżniczka się stresuje.
– Dróżnik powinien być stale gotowy do zamknięcia rogatek, gdy do przejazdu zbliża się pociąg – brzmi fragment instrukcji. I pani Iwona od 10 lat czuwa i jest gotowa. – Każdy myśli, że ja tu sobie tylko siedzę, a tu wszystkiego trzeba pilnować! – mówi. Pracę zaczyna skoro świt. Najpierw sprawdza szlabany, później radio i telefon. Wystarczy, że zakręci korbką dwa razy i zgłasza się dyspozytor ruchu z Rakoniewic. Jak trzy razy machnie, odezwie się dyspozytor z Grodziska. Kiedyś mogła machnąć raz i zgłasza się posterunek 58, ale trzy lata temu zlikwidowali. Nie ma więc sensu machać raz. Przez całą zmianę pani Iwona wychodzi z budki jakieś 12 razy. Ale nie po to, żeby się kręcić bez celu. Wychodzi, bo szlabany są na korbę. Żeby zamknąć, trzeba kręcić, a żeby otworzyć... też trzeba kręcić.
Każda korba ma dwie wajchy i trzeba kręcić obiema naraz. Wtedy dwa szlabany zamykają się jednocześnie i połowa roboty z głowy. Czasu jest mało, nie wolno się spóźnić. Z betonowego domku trzeba wyjść co najmniej na dwie minuty przed pociągiem. Gdy ten się zbliża, samochody mają stać. – Niektórzy jadą i nie patrzą, że rogatka w połowie opuszczona. Czasem przeklnę pod nosem, nie powiem, że nie. To ze stresu. Pociąg nie stanie jak wryty – mówi pani Iwona. Ale ona czasem staje. – Wtedy, gdy jakiś pijak się zbliża. Niedawno takiego chowali. Odpukać, na torach nie umarł, ale niedaleko – zaznacza. Wypadku w swojej karierze nie miała, ale u kolegów się zdarzały. – Gdzieś pod Wolsztynem rodzina z wesela wracała. Nie zatrzymali się na stopie i ktoś nawet zginął – wspomina.
Żeby wyjść na przejazd, trzeba włożyć mundur i czapkę. Pani Iwona, jak każdy dróżnik, ma też trąbkę. Dmucha tylko w swoją, bo o zdrowie chodzi. Ale dmucha rzadko. Woli korzystać z gwizdka – to działa na dzieciaki, które za blisko torów podchodzą. W jej pracy znaczenie ma czas. W budce są trzy zegary: dwa duże, jeden mały. Pierwszy stary i nakręcany, drugi nowszy. – Ten sama sobie kupiłam – wskazuje pani Iwona na trzeci, elektroniczny. Jest też komputer. To jedyny cud techniki w małym pomieszczeniu. Na ekranie wyświetla się rozkład jazdy pociągów. Obok jest też rozkład wydrukowany i oprawiony. W budce stoi jeszcze urządzenie, które steruje światłami na przejeździe. To znaczne usprawnienie. Dzięki niemu światła zapalają się same i same gasną. Ot i cała nowoczesność.
Ale tutaj nie o nowoczesność chodzi. Stare rogatki zachowano specjalnie. – To taki nasz smaczek – przyznaje Radosław Śledziński z zespołu prasowego PKP Polskie Linie Kolejowe SA – Takie przejazdy są w Wielkopolsce zaledwie cztery, w tym ten w Rakoniewicach. Tędy kursują parowozy z Wolsztyna, dlatego zdecydowano, by zachować historyczny wymiar szlaku – wyjaśnia Śledziński. W 2010 wyremontowano odcinek. Za 80 mln zł wymieniono tory i podkłady, wyremontowano perony. – Szlak spełnia wszystkie wymagania, a jednocześnie to atrakcja. Wisienką na torcie jest wspomniany posterunek – uśmiecha się rzecznik. Zainteresowanie turystów ową wisienką potwierdza pani Iwona. – Ludzie robią zdjęcia i machają z pociągów – opowiada. – Mam tylko nadzieję, że nie wstawią tu automatycznych rogatek... – milknie. Ale rzecznik uspokaja: Pani Iwony automat nie zastąpi.