Kokainowa pajęczyna
Kto w Polsce pomagał międzynarodowej grupie przestępczej, która zarobiła 3,5 mld złotych na przemycie kokainy i haszyszu?
680 mln euro – taką kwotę, zdaniem gdańskiej prokuratury, zalegalizowała w Polsce międzynarodowa grupa przestępcza sprowadzająca do Europy kolumbijską kokainę najwyższej jakości oraz haszysz produkowany w Maroku. Rzeczywiste zyski mogły być jednak znacznie większe. Dowody zabezpieczone przez śledczych wskazują, że przez 2,5 roku kilkunastoosobowa grupa zarobiła około 3,5 mld złotych – więcej niż jakakolwiek inna wcześniej. Takim zyskiem przez kilkanaście lat swojego istnienia nie mogła się pochwalić cała mafia pruszkowska. W tej sprawie rekordowe są nie tylko zyski hurtowników narkotykowych. Rekordowa jest również liczba państw zaangażowanych w śledztwo (osiem), liczba policjantów i prokuratorów pracujących przy sprawie (niemal tysiąc) i godzin spędzonych przez biegłych na analizach dowodów (ponad 10 tys.). Rekordowa jest również kwota zabezpieczona przez polską prokuraturę na rachunkach bankowych przestępców – ponad 1,4 mld złotych. To, co zaskakuje najbardziej, to fakt, że na centrum operacji finansowych gang narkotykowy wybrał... Polskę.
Spotkanie na szczycie
W piątek 20 września w warszawskim biurze DEA – amerykańskiej agencji antynarkotykowej (mieści się w Ambasadzie USA) odbyło się nadzwyczajne spotkanie oficerów policji z Polski, Litwy, Hiszpanii, Grecji i Stanów Zjednoczonych. Dotyczyło dalszych planów śledztwa w sprawie potężnej grupy przestępczej sprowadzającej kokainę. – Amerykanie otwarcie powiedzieli, że mają ustalenia, iż w proceder prania pieniędzy z handlu narkotykami zaangażowane były ważne osoby z sektora bankowego i służb specjalnych w naszym kraju – mówi wysoki rangą oficer Centralnego Biura Śledczego Policji. Nazwisk zdradzać nie chce. Ujawnia tylko, że wśród podejrzewanych o współpracę z grupą jest były wysoki rangą funkcjonariusz polskich służb specjalnych, a także członek zarządu jednego z banków spółdzielczych. Jego rola jest najbardziej zagadkowa. Mężczyzna miał obowiązek poinformować prokuraturę i Głównego Inspektora Informacji Finansowej (instytucja zajmująca się wykrywaniem pieniędzy pochodzących z przestępstw) o podejrzanych transakcjach w jednym z oddziałów banku, jednak nie zrobił tego i dlatego legalizacja brudnych pieniędzy przez lata trwała w najlepsze. Czyżby bankier był w zmowie z dilerami?
Spotkanie w siedzibie DEA odbyło się dokładnie dwa tygodnie po tym, jak na konto depozytowe Prokuratury Krajowej wpłynęła kwota 1 421 231 880,23 zł (niecałe półtora miliarda). Było to możliwe dzięki zastosowaniu tzw. konfiskaty rozszerzonej. – To rozwiązanie, które pozwala zajmować domy, samochody, grunty, dobra luksusowe, a nawet przedsiębiorstwa i udziały w spółkach nie tylko należące do przestępcy, ale także przekazane innym osobom, jeżeli pochodzą z przestępstwa. Ta instytucja ma za zadanie pozbawiać korzyści materialnych sprawców najpoważniejszych przestępstw – mówi adwokat Tomasz Wiliński, karnista. Skąd tak ogromne środki? Prokuratorzy zabezpieczyli nie tylko gotówkę, lecz również biżuterię, sztabki złota i diamenty. Jeśli członkowie gangu zostaną skazani, pieniądze przepadną na rzecz Skarbu Państwa. Polska może więc na całej sprawie zrobić dobry interes.
Przemyt w walizkach
Głównym źródłem zysku była kokaina najlepszej jakości produkowana na plantacjach w Kolumbii. Kolumbijska kokaina to najbardziej ceniony środek odurzający. Przynosi również największe dochody. Po pierwsze dlatego, że zapotrzebowanie na ten narkotyk ciągle rośnie. Po drugie, różnica między ceną zakupu i sprzedaży jest ogromna. – W Kolumbii kilogram kokainy można kupić za 700 dolarów, w Europie cena kilograma to nawet 20 tys. dolarów – ujawnia warszawski gangster zajmujący się sprowadzaniem do Polski narkotyków. Oznacza to, że w Europie kokainę sprzedać można aż 30 razy drożej, niż wynosi cena zakupu. Receptą na gigantyczny zysk jest skuteczny sposób przemytu. – Do państw europejskich kokaina trafiała przez Rumunię – ujawnia oficer CBŚP zajmujący się zwalczaniem przestępczości narkotykowej. – Przemycano ją albo w kontenerach z towarami oficjalnie importowanymi do Unii Europejskiej, albo w samolotach, w bagażu podróżnym. Co któryś transport był konfiskowany, ale mafia miała to wliczone w koszty. Według relacji naszego rozmówcy, pracownicy DEA ustalili, że gangsterzy opłacali kilku celników na lotnisku w Bogocie; w zamian za łapówki przymykali oni oko na wskazane im walizki zawierające nawet kilkanaście kilogramów kontrabandy.
Kurierzy znaleźli prosty sposób, aby oszukiwać celników na europejskich lotniskach. – Przemytnik leciał z Kolumbii z przesiadkami, więc do docelowego portu lotniczego w Bukareszcie leciał z innego państwa UE – mówi nasz rozmówca z CBŚP. – Dysponował też fałszywą naklejką na walizkę podróżną. Gdy już wylądował w Bukareszcie, odbierał bagaż, szedł do toalety i tam zrywał metkę naklejoną w Kolumbii, a przyklejał drugą, zawierającą symbol ostatniego portu lotniczego, już w Unii. Z tak ometkowaną walizką wychodził z lotniska. Celnik, widząc, że to pasażer z innego kraju UE, przepuszczał go, nieświadomy, że właśnie wjeżdża kilka lub kilkanaście kilogramów kokainy.
Z Rumunii narkotyki przewożono do całej Unii Europejskiej, od Hiszpanii do Wielkiej Brytanii, aż po Litwę i Estonię. Było to dużo łatwiejsze zadanie, gdyż kontrole graniczne między państwami Wspólnoty zniesiono. W krajach docelowych w ten sposób kolumbijska kokaina trafiała do odbiorców – dilerów narkotykowych, którzy rozprowadzali ją na terenie, który kontrolowali. Najlepszymi klientami byli handlarze z Anglii dostarczający trefny towar do popularnych nocnych klubów. – Z zebranych informacji wynikało, że członkowie grupy w 2016 r. przemycili z Kolumbii do Rumunii ponad 2 tony kokainy, które miały potem trafić do Holandii, a w tym samym roku na terenie Wielkiej Brytanii wprowadzili do obrotu ponad 150 kg kokainy – mówi prokurator Maciej Załęski – rzecznik Prokuratury Regionalnej w Gdańsku.
Kilogramy pieniędzy
Ten proceder przynosił gigantyczne zyski. Pieniądze trzeba było przekazywać do Kolumbii. Nie jest to łatwe, bo w całej Unii Europejskiej obowiązują rygorystyczne przepisy utrudniające pranie brudnych pieniędzy (tak w żargonie prawnym nazywa się środki pochodzące z przestępstw). Z akt sprawy wynika, że gotówkę (głównie funty i euro) uzyskaną od narkodilerów transportowano do Polski w... bagażu podróżnym. Mniejsze pliki banknotów przerzucano w walizkach podróżnych na pokładzie samolotów kursujących między miastami w UE. A większą gotówkę pakowano do walizek podróżnych i wysyłano autobusami kursującymi między Polską a Anglią. – Kierowca dostawał swoją działkę za to, aby pilnować walizki przez całą drogę, by nikt niepowołany nie wyjął jej na postoju – mówi nasz rozmówca z CBŚP. – A gdyby doszło do kontroli policyjnej lub granicznej, kierowca zawsze mógł powiedzieć, że to walizka jednego z pasażerów, ale on nie wie którego. Ten system działał, bo ani jeden z kierowców nie wpadł. W ten sposób od 2016 roku do Polski przyjeżdżały kilogramy funtów i euro.
Pralnia w kantorach
Co działo się dalej? Pieniądze były wymieniane na złotówki, co miało ukryć ich pochodzenie. Potem dziesiątkami przekazów pocztowych w banku spółdzielczym były wysyłane na konta należące do prywatnej spółki zarejestrowanej w Polsce. – Ta spółka nie prowadziła żadnej działalności – mówi znający sprawę oficer CBŚP. – Została założona tylko po to, aby otworzyć dla niej konta bankowe służące do prania pieniędzy z narkobiznesu. Z akt sprawy wynika, że gdy tylko środki zaksięgowały się na koncie (następnego dnia po przekazie pocztowym), jeden z „wtajemniczonych” logował się na konto, w kantorze internetowym kupował walutę (euro lub dolary) i wysyłał przelewem na rachunek bankowy w raju podatkowym. – To tzw. surfing, czyli metoda prania pieniędzy polegająca na podzieleniu dużej kwoty na mniejsze i wpłacanie małych kwot przez wiele podmiotów, np. poprzez wysyłanie ich poprzez pocztę w wielu przelewach – mówi adwokat Tomasz Wiliński. – Jeśli prokuratura udowodni, że przekazywane pieniądze pochodzą z przestępstw, wówczas wysyłający musi liczyć się z karą do 10 lat więzienia.
Jak się okazało, docelowe konto należało do kolumbijskiego barona narkotykowego – tego samego, który sprzedawał kokainę na rynek europejski. W ten sposób otrzymywał on pieniądze za rozprowadzony towar. Rzecz w tym, że dyrektor banku miał obowiązek zablokować podejrzane transakcje i zawiadomić GIIF, a tego nie zrobił. To dlatego co najmniej miliard złotych został wytransferowany z Polski i zasilił kasę kolumbijskich producentów kokainy. Proceder pewnie trwałby nadal, gdyby rok temu na jego ślad nie wpadła DEA. W maju za handel narkotykami do aresztu trafiło 8 osób, w tym trzej Polacy. Kolejne pięć usłyszało zarzuty prania pieniędzy. Śledztwo, w którym biorą udział policjanci i prokuratorzy z ośmiu państw, nadal nie ujawniło wszystkich tajemnic międzynarodowego gangu.