Raper z bronią w ręku
Smutna historia politologa i muzyka z Nowego Sącza, który chciał szybko zarobić dużo pieniędzy. Nie zdążył wypromować swojej najnowszej płyty, bo na dłuższy czas trafił za kraty
Zapowiadała się błyskotliwa kariera. „Dawidzior”, bo taki miał pseudonim artystyczny, założył dwa zespoły hip-hopowe. Śpiewał między innymi z Maciejem Maleńczukiem, koncertował w całej Polsce, nagrywał kolejne płyty i teledyski.
Z wykształcenia był politologiem, próbował też sił we własnym biznesie: miał w Nowym Sączu klub muzyczny oraz studio tatuażu. Gdy poważnie zachorował, chciał też pomagać innym dotkniętym nieszczęściem i organizował koncerty charytatywne dla chorych dzieci. Potrafił wówczas ściągnąć do swojego rodzinnego miasta kapele z różnych regionów kraju.
Grupa sprawdzonych kumpli z osiedla
Dawid D. dbał też o przyjaciół z osiedla. Zabierał ich w trasy koncertowe i na nagrania teledysków, czasami fundował im noclegi i wyżywienie. Niektórzy byli znacznie młodsi i czuli się dumni, że mogą być blisko „Dawidziora”, zwłaszcza że nagrał już swoją debiutancką, solową płytę. Nie za bardzo szły mu jednak interesy i był zmuszony sprzedać swój klub. Potencjalnego kupca znalazł w Małopolsce. Był nim Krzysztof S., właściciel podobnego klubu w Myślenicach i agencji towarzyskiej. Z powodu swojej działalności mężczyzna miał rozliczne koneksje i znał wielu bogatych ludzi z Podhala i Nowosądecczyzny. Dawid D. spotkał się z nim wielokrotnie, ale do transakcji nie doszło. Raper tymczasem miał coraz większe kłopoty finansowe. Zwierzył się swojemu nowo poznanemu koledze, że „chętnie weźmie jakąś nielegalną robotę, żeby szybko zarobić”. Ponoć zapewniał też, że ma do pomocy grupę sprawdzonych kumpli. Miał nawet swoje propozycje: najchętniej zrobiłby coś metodą „na policjanta” albo „na kuriera”.
Na odzew nie trzeba było długo czekać. Właściciel klubu z Myślenic zadzwonił do Dawida D. i polecił mu zorganizować grupę, która „będzie gotowa na wszystko”. Kolejna rozmowa dotyczyła już konkretów. Chodziło o ściągnięcie długu od właścicieli pewnej firmy w Rabce-Zdroju. Krzysztof S. sugerował, że w sejfach jest bardzo dużo gotówki pochodzącej z nielegalnego źródła, toteż nikt nie będzie zainteresowany powiadamianiem o napadzie policji.
Dawid D. dostał od swojego kolegi pistolet maszynowy Scorpion z magazynkami, a sam zajął się podrobieniem legitymacji i odznaki policyjnej. Kupił też kominiarki i kamizelkę odblaskową z napisem „Polska”, który przerobił na słowo „Policja”. Przed akcją przeprowadził z kumplami z osiedla naradę – na ścianie narysowano plan budynku firmy oraz rozmieszczenie sejfów. Plan napadu w istocie był banalny: jeden z mężczyzn miał wejść do siedziby firmy w Rabce i podać się za funkcjonariusza z wydziału kryminalnego. A później powiadomić przez krótkofalówkę czekających na zewnątrz kolegow, że akcja została już rozpoczęta.
Teraz gleba i glebować...
Zadanie to powierzono 20-letniemu Danielowi Ł., zwanemu też „Klakierem”.
Fałszywy policjant miał ze sobą identyfikator zawieszony na szyi, podrobioną legitymację służbową oraz przypominającą pistolet... zapalniczkę i dwie pary kajdanek. Trzymał też w dłoni krótkofalówkę. Gdy około siedemnastej wszedł na teren firmy, od razu podszedł do jej szefa, przedstawił się i powiedział o doniesieniu, że właściciel ma kradziony samochód. Oświadczył, że musi go skuć, a później przeprowadzić przeszukanie pomieszczeń. Nie zapomniał też krzyknąć: „A teraz na ziemię, gleba i glebować!”.
Szef firmy był zaskoczony tym najściem, ale chciał sprawdzić, czy rzeczywiście ma do czynienia z policjantem, bo ten zachowywał się zbyt nerwowo. Poprosił więc o okazanie legitymacji oraz dowodu osobistego. „Policjant” Daniel Ł. otworzył etui z fałszywym dokumentem i ponownie krzyknął: „Glebować!”. Właściciel firmy był już przekonany, że tak nie może zachowywać się prawdziwy funkcjonariusz i oświadczył, że to on zatelefonuje teraz na komendę. Postanowił też obezwładnić napastnika. Z pomocą przyszedł mu też wspólnik.
Od tego momentu wszystko zaczęło trochę przypominać napad z filmów o duńskim gangu Olsena. Daniel Ł. zaczął krzyczeć przez krótkofalówkę: „Obezwładniono mnie, potrzebne wsparcie. Dajcie wsparcie, potrzebuję pomocy!”.
Czekający na zewnątrz koledzy postanowili mu pomóc. Mieli już na głowach kominiarki, a na sobie kamizelki z napisem „Policja”. Raper Dawid D. wyciągnął z torby broń i oddał pierwszy „strzał ostrzegawczy”. Drugi raz strzelił w okno biura, ale napastnikom nie udało się wtargnąć do środka. „Policjanci” uznali, że przecenili jednak swoje siły, bo za kilka minut uciekli do samochodu i odjechali do Nowego Sącza.
Udało się tylko obrabować jubilera
Po nieudanym napadzie w Rabce „Dawidzior” z grupą przyjaciół postanowili spróbować jeszcze raz. Tym razem Krzysztof S. z Myślenic zaproponował raperowi z Nowego Sącza przygotowanie napadu na dom małżeństwa z Bukowiny Tatrzańskiej. Zapewniał, że będzie tam sporo pieniędzy, bo ci ludzie wożą bryczkami turystów do Morskiego Oka. I tym razem przygotowano „szczegółowy plan”, który w praktyce spalił na panewce. Sprawcy próbowali wyważyć drzwi i wyrwać okno, ale spłoszyła ich krzycząca gospodyni. Znowu wsiedli do auta i uciekli do Nowego Sącza.
Udało się natomiast obrabować jubilera w Krynicy-Zdroju. Sprawców skusiła informacja, że starszy mężczyzna posiada cenną kolekcję szlachetnych kamieni. Tym razem pierwszy do jego domu zapukał przebrany za policjanta Dawid D. W zasadzie bez problemu został wpuszczony do środka. Jednak kiedy jubiler ociągał się z przekazaniem biżuterii, został uderzony pięścią w twarz i upadł. W rezultacie sprawcy zabrali między innymi pierścionki z brylantami, kolczyki, złote bransolety i sygnety, a także pozłacane monety austriackie z wizerunkiem papieża Jana Pawła II oraz szwajcarski zegarek. Nie pogardzili też dolarami, euro, frankami szwajcarskimi, a także telefonem komórkowym i papierośnicą. Straty jubilera oszacowano na ponad 100 tysięcy złotych.
Raper „ Dawidzior” upłynniał fanty gdzie się dało. Coś sprzedał swojemu koledze – muzykowi ze Szczecina, coś w tarnowskim lombardzie, próbował też w Limanowej, ale tamtejszy jubiler nie zdecydował się na zakup.
Do kolejnego napadu już nie doszło, bo grupa samozwańczych policjantów została zatrzymana przez prawdziwych funkcjonariuszy i mężczyźni stanęli przed sądem. Czterech kolegów nowosądeckiego rapera usłyszało wyroki od 3 do 6,5 roku pozbawienia wolności. Sąd uznał, że dopuścili się bardzo niebezpiecznych przestępstw, ale wymierzone kary są na pograniczu minimum.
Właściciel klubu i agencji towarzyskiej w Myślenicach dobrowolnie poddał się karze. Skazany został na 6,5 roku więzienia za kierowanie gangiem, zlecenia napadów i nielegalne posiadanie broni. W najgorszej sytuacji znalazł się raper Dawid D. Jemu prokuratura zarzuciła kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą o charakterze zbrojnym, a ponadto oskarżony został o usiłowanie zabójstwa.
Oddany strzał... bezpieczny
Podczas przesłuchań raper wyjaśniał, że był szantażowany i manipulowany przez Krzysztofa S.
– Prawdę mówiąc, chciałem zrezygnować z tego napadu w Rabce, ale bałem się go. Chciałbym też dodać, że miałem kilkadziesiąt tysięcy złotych długu, przechodziłem depresję i nachodziły mnie myśli samobójcze.
Stanowczo też zaprzeczył, że działali w zorganizowanej grupie przestępczej, którą on miał kierować.
– Nie było między nami żadnej hierarchii czy podporządkowania. Czasami, przy konkretnej sprawie, proponowałem pewne rozwiązania, ale pozostali koledzy uznawali, że to jest zły pomysł i podejmowali samodzielnie inne decyzje.
Odnośnie do zarzutu usiłowania zabójstwa wyjaśniał:
– To prawda, że miałem przy sobie broń, ale nie mieliśmy zamiaru jej użyć. Chodziło tylko o to, żebym wyciągnął ją w ostateczności, żeby uwiarygodnić, że naprawdę jesteśmy z Policji.
– Czemu zatem miał służyć strzał oddany do wnętrza budynku przez szybę? – chciał się dowiedzieć prokurator.
– Chodziło tylko o wybicie w ten sposób szyby i wystraszenie właścicieli firmy i pracowników. Nie brałem pod uwagę zrobienie im krzywdy. Chciałem tylko, żeby uwolnili naszego kolegę. Liczyłem na to, że huk zrobi na nich wrażenie i przestaną dusić krawatem mojego kolegę.
Dawid D. zapewniał, że był to „strzał bezpieczny”. Zanim go oddał, upewnił się, czy nikt nie znajduje się na linii tego strzału.
– Wybrałem moment, gdy kolega w środku i pokrzywdzeni stali przy ścianach.
Zdaniem biegłego, którego powołała prokuratura, wystrzelony pocisk przemieszczał się w odległości kilku centymetrów od jednego z poszkodowanych i nad plecami drugiego.
Za tydzień: – Nie wiem, co mi strzeliło do głowy z tymi napadami. Chyba nie byłem wówczas sobą – zeznawał przed sądem raper. Dawid D. został skazany na 11 lat pozbawienia wolności, ale Sąd Apelacyjny obniżył mu wyrok do 8,5 roku więzienia.