Nie ma zmiłuj
Rozmowa z PIOTREM CUGOWSKIM, wokalistą
Na scenie obecny jest od dwudziestu lat, wydał sporo płyt z zespołem Bracia, dostał niemało nagród, ale dopiero teraz debiutuje solowym albumem i to dzień przed swoimi czterdziestymi urodzinami.
– Jak się debiutuje w wieku czterdziestu lat? – Trochę dziko (śmiech). – Co masz na myśli? – To, że z jednej strony wiem, jak to wszystko wygląda, bo od dwudziestu lat jestem na scenie, zagrałem mnóstwo koncertów i wydałem sporo płyt, a z drugiej – tutaj nie ma zmiłuj. Przy płycie solowej sam sobie jestem sterem, żeglarzem i okrętem, ewentualna krytyka spadnie więc wyłącznie na mnie. No ale po to jest płyta solowa, żeby wyrazić się muzycznie na własną rękę. Przy okazji pokazać się z innej strony. – Masz pietra przed krytyką? – Uważam, że nie należy się jej bać, nawet jeśli pokora i obawa to naturalna sprawa. Trzeba oczyścić głowę i emocje.
– Płyta ukazuje się 4 października, dzień przed twoimi czterdziestymi urodzinami. Zatytułowałeś ją zresztą „40”. Czyli łatwo wywnioskować, że to dla ciebie cezura dosyć istotna.
– Na pewno wchodzę w wiek, w którym można spojrzeć na swoje życie z jakiejś tam perspektywy. Z drugiej strony zakładam – i liczę – że jeszcze wiele przede mną. Ale to nie jest tak, że gdybym kończył lat 39, to ta płyta by nie powstała. Zbiegło się to w czasie i uznaliśmy, że tytuł „40”, najprostszy z możliwych, będzie najbardziej odpowiedni.
– Ale tak prywatnie, żadnej paniki w związku z czterdziestką?
– Co ja mam ci odpowiedzieć? (śmiech). Na niektóre rzeczy na pewno patrzę dziś inaczej, ale wiesz... Czasem wszyscy jesteśmy jak dzieci.
– Płyta jest różnorodna, słychać tu twoje rockowe korzenie, ale też pop, blues czy nawet folk.
– To rzeczywiście bardzo przekrojowa muzycznie płyta – eklektyczna w takim sensie, że użyte są różne środki wyrazu, od ciężkich riffów i sekcji, przez syntezator Mooga, na flecikach i innych instrumentach akustycznych kończąc. Dlatego za brzmienie odpowiedzialny jest między innymi Jarek Baran, który na co dzień zajmuje się innego rodzaju muzyką. Uznałem, że fajnie będzie poeksperymentować z kimś, kto ma świeże podejście do tematu i niczego nie powieli.
– Jako pierwsze wypuściłeś na singlach dwie zahaczające o pop ballady, „Kto nie kochał” i „Zostań ze mną”, a dopiero potem bardziej rockowe „Daj mi żyć”. Twój pomysł, by zacząć tak delikatnie?
– W doborze utworów, które zapowiadają czy promują płytę, pierwszeństwo ma wytwórnia. Współpracuję z Sony Music od kilku wydawnictw i nie mam z tym żadnego problemu. Widocznie uznała, że te utwory najlepiej pasują do rozgłośni. Ale to nie jest tak, że nagrywam dwie piosenki z myślą o radiu, a dopiero reszta płyty jest taka, jakbym naprawdę chciał. Cała jej zawartość jest mi bliska i ważna, wszystkie dziesięć utworów.
Zarys „Kto nie kochał” powstał dawno temu i leżał sobie w szufladzie u Marcina Trojanowicza, z którym od lat współpracuję. I on to nawet trzymał dla kogoś innego. Kiedy to usłyszałem, powiedziałem mu, że musi wpaść w moje ręce, tylko pacnę do tego własną melodię. I tak się stało.
– A potem rozbiłeś bank, bo na YouTubie teledysk „Kto nie kochał” ma ponad 18 mln wyświetleń.
– Gdyby to się choćby w jednym procencie przekładało na sprzedaż płyt, byłoby cudownie (śmiech). Oczywiście to bardzo miłe, bo widać, że numer zaciekawił ludzi, natomiast popularność w internecie absolutnie nie ma przełożenia na rynek fonograficzny.
Dla mnie najważniejsze jest, że wiem, jaką płytę nagrałem i mogę się pod nią podpisać w 100 proc. Są tu oczywiście nawiązania do korzeni, z których wyrosłem, ale są też inne propozycje muzyczne, bardziej śmiałe. Jak dwa utwory spajające cały materiał w klamrę: „Nowy ja” i „Oddajcie moją wolność”. Oba przeleżały w mojej szufladzie sporo lat. Pierwszy coś zapowiada, drugi coś kończy, dlatego bardzo mi na tej klamrze zależało. Są też różne inne stylistyczne wycieczki, ale mimo to mam nadzieję, że płyta brzmi bardzo spójnie.
– „Przez sen” zaczyna się trochę jak ścieżka dźwiękowa z filmu o szkockich bohaterach. Nasłuchałeś się soundtracków z „Rob Roya” i „Braveheart. Walecznego serca”?
– Dokładnie o to chodziło! Tak sobie założyliśmy, że musi to trochę w ten sposób brzmieć, niemal disneyowsko.
– Skoro „Nowy ja”, to oznacza, że się w jakiś sposób jednak redefiniujesz?
– To nie jest tak, że przez 20 lat byłem uciśniony i stłamszony, bo nie
robiłem tego, co kocham. Absolutnie nie. Bracia to jest kawał mojej życiowej historii – zespół, który nas obu z bratem stworzył i ugruntował. Mam do niego pełen szacunek i myślę, że kiedyś coś się nam jeszcze razem muzycznie pięknego przydarzy.
– A dlaczego nie przydarzyło się po płycie „Zmienić zdarzeń bieg”? To był największy wasz sukces, pierwsza platyna.
– Wiesz, skoro w czterdziestomilionowym kraju platynę ma się za 30 tys. sprzedanych egzemplarzy, to trudno popaść w euforię, ale faktycznie „Zmienić zdarzeń bieg” przyjęto bardzo dobrze. Do pracy nad kolejnym krążkiem przystąpiliśmy po płycie „Zaklęty krąg”, którą nagraliśmy z ojcem jako Cugowscy i która także bardzo dobrze zafunkcjonowała i się sprzedała. Ale w pewnym momencie zorientowaliśmy się, że coś, kurczę, nie idzie. – Blokada twórcza? – Nie wiem, coś było po prostu nie tak. Dlatego po 20 latach wspólnego grania uznaliśmy, że to dobry moment, by zrobić coś na własną rękę. Ja już dawno temu obiecałem sobie, że to zrobię, a skoro różni artyści nagrywają solowe płyty, dlaczego ja miałbym postąpić inaczej?
– Skoro płyty tak źle się sprzedają, jest jeszcze sens w ogóle je nagrywać?
– Dla mnie ogromny. Zresztą, co innego można zrobić?
– Nagrać singiel lub dwa, puścić w streaming i pojechać na koncerty. Niektórzy tak funkcjonują.
– Dla mnie tożsamość to rzecz fundamentalna. Ta muzyczna oznacza także możliwość postawienia na półce czegoś, czego możesz posłuchać. To dla mnie clou sprawy. Nigdy nie byłem wielbicielem papierowych karier, a w muzyce zawiera się dla mnie cały sens życia. To pasja, która stała się zawodem. I może dlatego podchodzę do pewnych rzeczy po staremu, ale zawsze uczciwie, bez względu na to, czy chodzi o płytę czy koncert. Mówiąc więc w skrócie: nie wyobrażam sobie bycia muzykiem bez wydawania płyt. One potwierdzają, że jestem tym, kim jestem.
– Nie stajesz się przypadkiem przy tej czterdziestce bardziej refleksyjny? Na przykład w piosence „Takich jak my nie znał świat”, emocjonalnej, bardzo uczuciowej.
– Coś w tym jest. Akurat ta piosenka jest o relacjach z moim synem. On ma osiem i pół roku i bardziej niż muzyka interesuje go piłka nożna, jest świetnym piłkarzem. Kiedy mu ten utwór pierwszy raz puściłem, powiedział: „Fajnie, ale może napisz piosenkę, jak dobrze gram w piłę?”. Trochę się podłamałem (śmiech). Ja tutaj z emocjami na wierzchu, a ten mi o kopaniu. Ale to utwór naprawdę mi bliski.
Nie zawsze śpiewam w pierwszej osobie, nie zawsze też swoje teksty piszę, ale śpiewam o rzeczach, które są dla mnie ważne i myślę, że nas wszystkich dotyczą, a czasem dotykają.
– Coraz częściej się słyszy, że młodzi nie słuchają rocka. Twój syn słucha?
– Oczywiście, muzyka jest częstym gościem w naszym domu. Myślę, że koncerty rockowe w dalszym ciągu przyciągają ludzi bez względu na metrykę, ta muzyka jest wpisana w ich krwiobieg. Widzę to doskonale, kiedy gram. Inna sprawa, że młodzi nie potrzebują dziś muzyki tak bardzo jak myśmy potrzebowali w ich wieku. Ona jest gdzieś obok nich. Wszystko mają dostępne na wyciągnięcie ręki, o nic się nie muszą starać. Tak mi się wydaje, że kiedy wszystko jest podane na tacy, to już nie ma tej ciekawości i głodu, żeby daną płytę zdobyć, posłuchać, zanurzyć się w niej. Już nie mówiąc o gnaniu na drugi koniec kraju na koncert.
W tym, co robię, jest kontra do tego dzisiejszego podejścia, ale z góry wiem, że z tym nie wygram. To już jest nie do zatrzymania.
– Jak postrzegasz dzisiejszą branżę muzyczną w Polsce?
– Mam wrażenie, że przemysł muzyczny trochę zjada własny ogon, a na naszym lokalnym podwórku widać to dosłownie gołym okiem. – Co konkretnie widać? – Cóż, stare rockowe zespoły zaczynają się wykruszać z naturalnych przyczyn, a tych młodych wcale nie przybywa, a w każdym razie o zbyt wielu nie słyszałem, chyba że mówimy o alternatywie. Brakuje mi w ich propozycjach gitar i dobrej sekcji, a to dla mnie podstawa. A nawet jeśli te gitary są, to jakby ściszone.
Oczywiście Tomek Organek robi fajne rzeczy, ale on też już nie ma 20 lat, po prostu przyszedł na niego dobry czas. Jest Krzysiek Zalewski, który też nie jest 20-latkiem. On akurat miał bardzo trudną i wyboistą drogę i bardzo dobrze, że tak wysoko zaszedł, ma swoje pięć minut.
– Teksty do utworów „Nowy ja” i „Daj mi żyć” napisał ci właśnie Organek, wspólnie odpowiadacie za słowa „Oddajcie moją wolność”. „Dajcie mi żyć” kojarzy mi się trochę z Lady Pank, co nie dziwi, bo to numer Jana Borysewicza. Nie pierwszy raz coś dla ciebie skomponował.
– Jesteśmy nieformalnie dogadani, że zawsze, kiedy coś robimy, to się wspomagamy. Mnie zależało, by Janek nie wyciągał utworów z szuflady, tylko zrobił coś na świeżo. I tak się stało. Komponując utwory, nadaję im pewien charakter i chociaż w „Daj mi żyć” próbowaliśmy od tego trochę odejść, nie za bardzo nam się to wtedy kleiło. Stąd brzmi to bardzo Jankowo, jest nawet jego solówka.
– Zaintrygował mnie tekst „Oddajcie moją wolność”. Bo pamiętam, jak mówiłeś, że muzycy nie powinni się mieszać w politykę. A tu wyczuwam lekki manifest.
– Nie jesteś pierwszą osobą, która tak mówi, a jest dokładnie przeciwnie.
– Przeciwnie? To kto jest adresatem wezwania „Oddajcie moją wolność”?
– Przede wszystkim ten tekst jest wyrazem mojej niezgody na to, by wszystko odbierać dzisiaj politycznie, by każdego wrzucać od razu do jednego z dwóch zwalczających się obozów. To nie jest mój manifest, tylko wezwanie – oddajcie mi moją wolność jako muzykowi i dajcie żyć po swojemu.
– Tylko że piosenki w chwili premiery przestają być twoje, należą już do publiczności. I ludzie mogą interpretować je inaczej, do czego mają pełne prawo.
– Masz rację, zgadza się. Ale ja ci tylko pokazuję mój punkt widzenia. Nie jest to w każdym razie żadna polityczna agitka, broń Boże, ani opowiadanie się za którąś ze stron.
– Czyli podtrzymujesz zdanie, że muzycy nie powinni mieszać się w politykę? I to pomimo że historia zna wiele takich przykładów? – Jak najbardziej. To jest ślepa ulica. – Dlaczego uważasz, że ślepa? – Dlatego, że muzykom jest to w ogóle niepotrzebne, a co najwyżej politykom, którzy mogą używać artystów do swoich różnych rozgrywek, potem zmienić barwy jak skórkę, a muzyk zostaje z niczym. I dlatego uważam, że muzyka powinna być jak najdalej od polityki.
– A co powiesz na zapisany w programie PiS „status artysty zawodowego”, potwierdzany specjalną kartą przez Radę Funduszu?
– Przecież to jest jakaś bzdura, fake news. – Ale zapisany w programie PiS-u. – Absolutnie się czegoś takiego nie boję, bo to nie miałoby żadnego sensu i na pewno się nie zdarzy. Nie ma możliwości, by w dzisiejszych realiach uregulować, kto jest muzykiem zawodowym i ile w związku z tym zarabia. Moim zdaniem takie informacje podaje się tylko po to, żeby stworzyć tak zwaną g***oburzę. Niech się odbędą wybory i wtedy będzie można różne rzeczy weryfikować, bo na razie słyszymy tylko stek bzdur.
– Większość polskich muzyków, jak widzę, jest tymi planami oburzona.
– Szkoda, że nie byli oburzeni w momencie, kiedy odbierano im 50 proc. kosztów uzyskania przychodów. – Byli, i to mocno. – A gdzie tam. Takiego larum na pewno nie było. Nie broniąc żadnej opcji politycznej, próbujmy patrzeć obiektywnie. Mamy gorący czas przedwyborczy i różne bzdury się ukazują tylko po to, żeby każdy mógł wyszarpnąć coś dla ciebie. – Bierzesz udział w wyborach? – Biorę, jak najbardziej. Żyję w takim, a nie innym kraju już dosyć długo, i oczywiście mam swoje zdanie. Ale absolutnie nie mam zamiaru na ten temat rozmawiać.
– Jesteś życiowym optymistą, pesymistą czy realistą?
– Chyba powoli staję się realistą.