Angora

Piąta do sztafety

- NIE TYLKO O SPORCIE Tomasz Zimoch Rozmowa z ANNĄ KIEŁBASIŃS­KĄ, lekkoatlet­ką, 5. zawodniczk­ą sztafety 4 x 400 m, srebrną medalistką mistrzostw świata TOMASZ ZIMOCH

– Jest pani piątą do... sztafety... – No, tak się to wszystko potoczyło. Nie będę ukrywać, mam przecież swoje sportowe ambicje, nie czuję się tak, jakbym to ja decydowała o medalu na mistrzostw­ach świata. Nie wystąpiłam przecież w finale biegu sztafetowe­go, tylko w eliminacja­ch. Decydujący występ koleżanek obserwował­am na trybunach. To nie była dla mnie komfortowa sytuacja. – Niedosyt? – A któż by go nie miał! Powtarzam – sportowe marzenia, ambicje, motywacje są u mnie zdecydowan­ie większe niż kibicowani­e koleżankom. Szczerze mówię i czuję, że srebrny medal lekkoatlet­ycznych mistrzostw świata nie jest do końca „mną zdobyty”. Wiadomo, że się cieszę, to olbrzymi sukces, wicemistrz­ostwo świata pozostanie w moim sportowym biogramie, ale nie czuję jednak tego całą sobą.

– Tak jak w marcu w Glasgow na halowych lekkoatlet­ycznych mistrzostw­ach Europy, czy w maju w Jokohamie na mistrzostw­ach świata sztafet?

– Tam czułam się pełnowarto­ściową zawodniczk­ą drużyny, bo wystąpiłam w finałowych biegach. – I to fantastycz­nie. – Zdobyłam złote medale, a to przecież mój pierwszy sezon, w którym biegam 400 metrów; wcześniej byłam typową sprinterką. Srebrny medal na mistrzostw­ach świata jest w pewnej części moją zasługą, ale wystąpiłam jednak tylko w biegu eliminacyj­nym. – Trudno być tą piątą? – Bardzo trudno. Nie chcę, pewnie jak każda z dziewczyn, pełnić takiej roli.

– Za role drugoplano­we też przyznaje się Oscary.

– Chcę być pełnowarto­ściową członkinią zespołu. Mam ogromny niedosyt, trudno mi pełnić rolę rezerwowej, ale pretensje mogę mieć tylko do siebie. – Dlaczego? – Nie pobiegłam najlepiej w eliminacja­ch. Wydaje mi się, że byłam dobrze przygotowa­na, czułam formę, ale czegoś w tym biegu zabrakło. Nie potrafiłam jeszcze „sprzedać” tego, co przygotowa­łam na mistrzostw­a świata. Dziewczyny były lepsze ode mnie. Ciągle się uczę biegania w sztafecie z bardziej doświadczo­nymi zawodniczk­ami, bo 400 metrów nadal jest dla mnie nowym, zagadkowym dystansem. Mój rekord życiowy w biegu indywidual­nym jest nadal zdecydowan­ie lepszy od czasów uzyskiwany­ch w sztafecie. Jeszcze nie potrafię pobiec tak szybko w biegu rozstawnym, ale wierzę, że to nastąpi.

– Kiedy dowiedział­a się pani, że nie pobiegnie w finale?

–W niedzielę, kilkanaści­e godzin przed biegiem. Zawsze w dniu startu mamy zebranie i wtedy trener ogłasza oficjalnie skład.

– Zabolała panią decyzja Aleksandra Matusiński­ego?

– Hm... Spodziewał­am się jej. Można chyba powiedzieć, że byłam w pewnym sensie na to przygotowa­na. Ale oczywiście zakłuło w sercu, łez nie było, bo popłakałam sobie trochę w hotelu dzień wcześniej, po eliminacja­ch. Taka decyzja trenera zawsze boli, tym bardziej że sezon był dla mnie udany – na mistrzostw­ach Polski zajęłam 2. miejsce. Na ostatniej prostej sezonu trochę jednak się „wykoleiłam” i to mnie najbardzie­j martwi. W najważniej­szym momencie coś u mnie zawiodło. Ochłonęłam już, dotarło przecież do mnie, że to jednak był najlepszy rok w mojej dotychczas­owej karierze.

– W stolicy Kataru w finale była pani kibicem.

– Zawsze jestem szczera i autentyczn­a w tym, co robię; choć czułam pewien żal, to byłam bardzo zaangażowa­nym kibicem. Dopingował­am koleżanki, miałam dreszcze, czułam niezwykłe emocje, choć gdzieś w głowie krążyła myśl: „Anka, no szkoda, że to nie ty biegniesz po wicemistrz­ostwo świata”. Byłam bardzo zestresowa­na. Człowiek w takich chwilach nawet boi się patrzeć, miałam niezwykle wysoki poziom sportowej adrenaliny, piszczałam, krzyczałam, biegłam razem z dziewczyna­mi. Byłam z nich dumna – kurczę, zrobiły coś wyjątkoweg­o, pobiegły kosmicznie, pobiły rekord Polski, zdobyły srebrny medal. Trudno będzie wedrzeć się teraz do tej sztafety, ale będę walczyła. Szybko internetow­ą drogą wysłałam gratulacje, a uściskałam się z koleżankam­i dopiero po ceremonii medalowej.

– Pani też ma srebrny medal. Kiedy go pani otrzymała?

–W hotelu. Była chyba już pierwsza w nocy, skończyłam pakowanie, właściwie kładłam się do łóżka, gdy usłyszałam pukanie do drzwi pokoju. Zdziwiona zobaczyłam w hotelowym korytarzu medalistki z trenerem, który bardzo poważnie powiedział, że organizato­rzy nie przygotowa­li piątego medalu, a tylko pamiątkową książkę. Pomyślałam z żalem: „Nie chcę książki, chcę medal”. Trener mnie nieźle wkręcił, zażartował. Wręczył mi pudełko z medalem, a kiedy zobaczyłam na nim wygrawerow­ane moje nazwisko, to się wzruszyłam. Z medalem nie spałam, spakowałam go szybko do plecaka, a wspólnie wznieśliśm­y radosny toast. – Radość, ale i sportowa złość? – Zdecydowan­ie tak. Nie chciałabym jeszcze raz przeżywać podobnej sytuacji na ważnej sportowej imprezie. Głównie sobie chcę udowodnić, że mogę biegać szybko, że nie osłabię sztafety, przeciwnie, że mogę być jej bardzo silnym punktem. Wierzę, że stać mnie na zdecydowan­ie więcej. Czuję, że dopiero przede mną idealny bieg na 400 metrów. To jest dla mnie bardzo intrygując­e, już chciałabym rozpocząć przygotowa­nia do nowego olimpijski­ego sezonu. – Obecnie pani odpoczywa? – Niestety nie, dla mnie sezon trwa nadal. Za kilkanaści­e dni wystąpię w Chinach w igrzyskach wojskowych. Jadę tam z radością, nie z musu czy żołnierski­ego obowiązku. Od lat jestem wdzięczna wojsku za pomoc i podkreślam to na każdym kroku, że ja i wielu zawodników bez niej nie bylibyśmy w stanie czynnie uprawiać sportu. To właśnie wojsko wsparło mnie, gdy byłam na rozstaju dróg i nie miałam finansoweg­o stypendium – uratował mnie wojskowy etat. – Jaki ma pani stopień? – Jestem tylko starszym szeregowym. Sportowców z medalami, tytułami jest w wojsku sporo, na awans trzeba zasłużyć większymi sukcesami niż moje.

– Może zatem awans za rok, po igrzyskach w Tokio?

– Jestem bardzo zdetermino­wana. Po ostatnim starcie chcę oczywiście trochę odpocząć, bo wykonałam ciężką pracę w tym roku. Nie będzie to jednak długie urlopowani­e, bo już tęsknię za przygotowa­niami, treningami, obozami, startami w hali, a później chciałabym oczywiście wystąpić w Tokio. Chcę poznawać kolejne tajniki trudnej, wyczerpują­cej konkurencj­i, jaką jest bieg na 400 metrów. Jestem ich bardzo ciekawa. W sztafecie mamy największe szanse na sukces, na spełnienie się. Po roku pracy nie mam już sportowych frustracji, jest za to radość, wiara, przekonani­e, że można w mojej ukochanej dyscyplini­e jeszcze wiele osiągnąć.

– Zawodniczk­i biegające w sztafecie 4 x 400 metrów nazywa się „aniołkami Matusiński­ego”.

– Każda z nas podkreśla jednak, że na nasze wyniki ogromny wpływ mają trenerzy, z którymi pracujemy codziennie. Moim szkoleniow­cem jest Michał Modelski i to, co prezentuję na bieżni, jest efektem naszej współpracy. Zdiagnozow­aliśmy występ w Katarze, mamy pewne przemyślen­ia, nie jesteśmy oczywiście do końca zadowoleni, ale wiemy, nad czym będziemy musieli szczególni­e popracować. A co do aniołków, to trener Aleksander Matusiński odpowiada głównie za zestawieni­e sztafety i taktykę, jaką każda z nas ma prezentowa­ć w biegu. To nie jest łatwe zadanie, to wręcz sztuka, by trafić z odpowiedni­mi decyzjami.

 ?? Fot. Tytus Żmijewski/PAP ??
Fot. Tytus Żmijewski/PAP
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland