Przyznał się do 93 zbrodni
Rytuał był niezmienny. Przyjeżdżał do kolejnego miasta, przez trzy, cztery dni okradał sklepy, by w szemranej dzielnicy opchnąć łupy paserom. Następnego dnia nad ranem wychodził z motelu na polowanie. Prostytutka, narkomanka, Afroamerykanka jak on, to była modelowa ofiara. Zwłoki uduszonej kobiety znajdowano w rowie lub w krzakach, czasem w stanie rozkładu. A morderca realizował już swój plan w mieście na drugim końcu Stanów Zjednoczonych. To trwało lata, policja była bezradna.
Samuel Little nie pasował do portretu seryjnego zabójcy. Pierwszy raz trafił za kraty jako szesnastolatek z wyrokiem za włamanie. Kilka miesięcy po zwolnieniu wraca do więzienia, znów włam. Jako dwudziestokilkulatek krótko pracuje na Florydzie przy wywozie śmieci, potem na cmentarzu. Następnie zaczyna podróżowanie po kraju. W latach 1957 – 1975 na koncie ma 26 aresztowań w jedenastu stanach. Kradzież, gwałt, rabunek, fałszerstwo, napaść na policjanta. Pospolity rzezimieszek, nikt nie podejrzewał go o morderstwa. W więzieniach zaczął boksować. Na wolności brał udział w meczach pięściarskich. Wysoki, zwalisty, z łapami jak bochny.
W roku 1976 przymykają go w St. Louis za napad i gwałt na Pameli Smith. To jedyna kobieta, która przeżyła spotkanie z zabójcą. Dostał wtedy banalny wyrok – trzy miesiące. Bo kto weźmie poważnie oskarżenia narkomanki? W roku 2012 aresztują go w stanie Kentucky za narkotyki. Stamtąd ekstradycja do Kalifornii, gdzie zidentyfikowano jego DNA na zwłokach trzech kobiet. W tym momencie ma na koncie 75 przestępstw, ich opis zajmuje 100 stron. W roku 2014 dostaje potrójne dożywocie, choć nie przyznał się do winy.
Do więzienia przyjeżdżają detektywi z całego kraju, przesłuchują Little’a, pytają o niewyjaśnione morderstwa. Skazany konsekwentnie się wypiera, dopóki w San Quentin nie pojawił się w maju 2018 detektyw z Odessy w Teksasie, James Holland, członek elitarnego ugrupowania Texas Rangers współpracujący z FBI. Wie już, że krzyki, straszenie nie zdadzą się na nic. – Pan nie jest gwałcicielem, pan tylko zabijał – mówi mordercy, a ten zaczyna się otwierać. – Może Sammy mnie po prostu polubił – konstatuje Holland. Początkowo Little – jowialny, spokojny – przyznaje się do zabójstwa w 1994 roku prostytutki Denise Brothers z Odessy, o które na wstępie indagował detektyw. Z codziennych rozmów (w sumie 700 godzin, Holland serwował pizzę) wyłania się makabryczny obraz.
– Kiedy on pocierał twarz, zamykał oczy, wiedziałem, że przywołuje w pamięci przeszłe zdarzenia – mówi Holland. Zarejestrował je znakomicie: wygląd, słowa, przebieg zabójstwa. Gdy detektyw się zorientował, że skazany lubi rysować, przyniósł mu papier i kredki. Powstały wyraziste, kolorowe portrety kilkudziesięciu zamordowanych kobiet. Niektóre z podpisami: „Sam mnie zabił, ale ja go kocham”. „Człowieku, ja ją kochałem – wskazuje na portret zamordowanej w Little Rock. – Zapomniałem imienia... O, Ruth”. Pokazuje inny: „Ona walczyła o życie, ja o swoją przyjemność” – chichocze. Opisał okoliczności 93 zabójstw. Pozbawiał ofiary przytomności ciosem pięści i dusił. Onanizował się przy zwłokach. Do niektórych zbrodni, o które go pytano, Little się nie przyznał, co świadczy, że nie zmyślał, by zyskać miano największego potwora. Mówił: „Jeśli mogę wyciągnąć z więzienia kogoś, kto siedzi za moje czyny, Bóg się do mnie uśmiecha”.
Policjanci się spieszą, bo Little ma 79 lat, jest kiepskiego zdrowia. Zdetronizował dotychczasowego największego seryjnego mordercę USA Gary’ego Ridgewaya, który miał na koncie 49 zabójstw. „Bóg przysłał mnie na ziemię, bym robił to, co robiłem. On mi kazał” – odpowiada Little pytany, dlaczego zabijał. (STOL)