Ludzie listy piszą
Zdesperowani mieszkańcy stolicy Baszkirii o włączenie kaloryferów w ich domach poprosili... papieża Franciszka. To nie pierwszy raz, kiedy Rosjanie proszą światowych przywódców o rozwiązanie ich lokalnych problemów. I czasem to nawet skutkuje.
Jak trwoga to do... No właśnie, do kogo? Mieszkańcy jednego z bloków w Ufie napisali list do papieża Franciszka i poskarżyli się mu na brak ogrzewania w ich domu. Lokatorów doprowadzili do takiej desperacji budowlańcy, którzy nie mogą uporać się z pracami wykończeniowymi, mimo że ludzie wprowadzili się do mieszkań dwa lata temu. A skargi lokatorów ignorują, odpowiadając: „My się nikogo nie boimy. Piszcie, do kogo chcecie – nawet do papieża w Rzymie”. Mieszkańcy tak więc zrobili. – Uważając Waszą Świątobliwość za ostatnią instancję i naszą ostatnią nadzieję, apelujemy o obronę należnych nam praw. Mamy nadzieję, że Walerij Mansurow posłucha się mądrości Waszej Świątobliwości. Prosimy też o pomodlenie się w intencji jego człowieczeństwa i rozumu” – napisali w liście. Walerij Mansurow to szef firmy budowlanej. Nie wiadomo, czy ucieszył się, że będzie modlił się za niego sam papież, ale kiedy o sprawie zrobiło się naprawdę głośno, kaloryfery nagle zaczęły grzać. Prawdziwy cud jednak się nie wydarzył, bo następnego dnia znów je wyłączono. Budowlańcy narobili długów i najpierw muszą je spłacić.
Ale na tym właśnie polega ta metoda. Pisane pół żartem, pół serio apele do światowych przywódców mieszkańcy Rosji publikują właśnie po to, żeby zmobilizować swoich decydentów, a absurdalnością sytuacji zainteresować media. Kto wie, może wtedy kompromitującą sprawą zainteresuje się nawet nie zagraniczny dostojnik, ale chociaż ktoś w Moskwie? A historia w Ufie wcale nie jest pierwsza, tyle że wcześniej Rosjanie adresowali swoje skargi nie do papieża, tylko do prezydenta. Ale za to od razu do amerykańskiego. Zaczęło się po wprowadzeniu zachodnich sankcji przeciwko Moskwie – za aneksję Krymu i podżeganie konfliktu w ukraińskim Donbasie. Kremlowska propaganda odpowiedziała taką falą oskarżeń pod adresem Zachodu, a zwłaszcza USA, że można było nieomal uwierzyć, że za wszystkie problemy Rosji odpowiada Biały Dom i jego gospodarz. Wkrótce musiało to wywołać reakcję.
Jednym z jej prekursorów był Walerij Slesariew z Jegorjewska pod Moskwą, który przez ponad 10 lat walczył z lokalnymi władzami o doprowadzenie gazu do okolicznych wsi. Kiedy nic nie pomogło, zwrócił się o ratunek do prezydenta Stanów Zjednoczonych. I ku swemu zdziwieniu został nawet przyjęty w amerykańskiej ambasadzie, której pracownicy nie mogli nie wykorzystać takiego darmowego PR dla swojego kraju i prezydenta. Wstydu nie uniknął też wszechwładny mer stolicy Rosji Siergiej Sobianin. Kiedy kierowane do niego apele o remont i docieplenie rozpadających się domów w dzielnicy Ziuzino nie przyniosły skutku, ich mieszkańcy nagrali filmik, w którym na bezczynność mera Moskwy poskarżyli się Barackowi Obamie. A już jego następca uratował nierentowny dworzec autobusowy w Dowsku na sąsiedniej Białorusi, gdzie też sięgnięto po tę metodę. Gdy wiosną tego roku mieszkańcy miasteczka dowiedzieli się, że dworzec ma zostać zamknięty, natychmiast „zaalarmowali” Donalda Trumpa. W adresowanym do niego liście poprosili, aby przysłał im z Ameryki chociaż ławkę, kosz na śmieci i wigwam, w którym mogliby czekać na autobus. Podwładni Aleksandra Łukaszenki nie mogli dopuścić, żeby w wewnętrzne sprawy Białorusi mógł się wtrącić inny prezydent. Zamknięty już dworzec otwarto na nowo. (CEZ)