Telefon, który przyniósł śmierć
Kiedy 37-letni Tomasz Wróblewski dzwonił na policyjny telefon alarmowy, krzyczał, że jest naćpany i potrzebuje pomocy. Po interwencji policji już nie żył.
We wsi Filipów – w połowie drogi między Ełkiem a Suwałkami – wszyscy się znają, więc szykujący się do długiego sierpniowego weekendu Robert Wróblewski w podjeżdżającym pod jego dom z rana policjancie rozpoznał kolegę ze szkoły. Zapamiętał, że miał dziwnie napiętą twarz. – Od razu powiedział te słowa: „Tomek nie żyje”. Po chwili dodał, że przyczyną zgonu mojego młodszego brata była – pamiętam dokładnie – „niewydolność krążeniowo-oddechowa”. I to wszystko. Mnie i mamie odebrało mowę na tyle, że dopiero po chwili zrozumieliśmy, że tak naprawdę nie wiemy, co się stało. Ale kolega policjant nic więcej nie powiedział.
Ostatni wieczór w hotelu
Brat Robert mówi o nim „duży dzieciak”, siostra Justyna stara się wyliczyć zainteresowania Tomka. Z wykształcenia informatyk, który nauczył się z internetowych filmów budowy drewnianych domów i później stawiał je dla zarobku w całej Europie. Pasjonat motocyklista, który jako jeden z pierwszych w Polsce uzyskał uprawnienia pilota drona i produkował filmy z lotu ptaka dla okolicznych organizacji i gmin. Czasem pracował jako zwykły robotnik, a dla zabawy jeździł do stolicy, żeby na ochotnika brać udział w telewizyjnych produkcjach; wystąpił m.in. w sądowym show „Sędzia Anna Maria Wesołowska” i jednym z rozrywkowych programów randkowych. Siostra Justyna: – Gdyby szukać słabych punktów „Małego”, bo tak się zwracałam do brata, z pewnością była to trudność w znalezieniu drugiej połówki. Wciąż był samotny, może dlatego, że cały czas szukał kobiety jedynej i idealnej.
Kiedy we wtorek 13 sierpnia ok. godz. 18 Tomasz odjeżdżał w Filipowie spod domu, gdzie składował drewno na budowę, powiedział, że jedzie do Ełku, ale nie wspomniał, po co. Jego kuzyn zapamiętał, że jak zwykle był uśmiechnięty i pełen energii. Gdy więc na drugi dzień policjant zapukał do Wróblewskich i powiedział, że Tomek nie żyje, cała rodzina była w głębokim szoku. Siostra Justyna: – „Niewydolność krążeniowo-oddechowa” może oznaczać wszystko, mieliśmy więc w głowach setki myśli i pytań. Może wypadek samochodowy, jakiś pęknięty tętniak czy wylew? Natychmiast pojechaliśmy do Ełku na komendę i tam dowiedzieliśmy się, że do śmierci Tomka doszło wieczorem, gdy „był w hotelu z dziewczyną”. To też nam niewiele mówiło, więc brat z kuzynem po prostu pojechali pod ten hotel i tam, wypytując sąsiadów,
dowiedzieli się o wiele więcej niż powiedzieli im policjanci.
Prawdziwy szok rodzina przeżyła jednak, widząc złożone w trumnie ciało Tomasza. Robert Wróblewski: – Nie poznałem brata! Opuchnięta, wręcz zmasakrowana twarz, na której – mimo grubego pośmiertnego makijażu – można było bez trudu wskazać konkretne obrażenia i rany.
Na kilkudziesięciu zdjęciach Tomasza w trumnie widać też czarne od siniaków ucho, opuchnięte oko, zdartą z policzka skórę i wgniecioną w okolicy czoła czaszkę. A także zdartą niemal do kości skórę na przegubach obu rąk – tam, gdzie założono mu kajdanki. I – co równie ważne jak rany – brak zadrapań lub innych śladów walki na dłoniach zmarłego.
Relacja Kasi
Dziś wiemy już, że Tomasz Wróblewski pojechał do Ełku, by spędzić wieczór w towarzystwie poznanej nieco wcześniej na internetowym portalu randkowym młodej dziewczyny – Kasi. Wynajęli pokój w cichym hoteliku, pili piwo, Kasia „zorganizowała” też narkotyki. Mężczyzna po zażyciu substancji zaczął zachowywać się dziwnie. Był pobudzony, chodził tam i z powrotem po pokoju, a w jego głowie zrodziło się nagle uporczywe przypuszczenie, że partnerka chce okraść jego samochód. Zadzwonił do jednej ze swoich najlepszych koleżanek, a gdy ta nie odbierała telefonu, wykręcił numer alarmowy 112. Powiedział, że „jest naćpany” i potrzebuje pomocy policji. Po około dwudziestu minutach do hotelu przyjechał dwuosobowy patrol.
Co działo się dalej? Policja nie ujawniała szczegółów akcji przez wiele dni, informując jedynie, że wzywający pomocy mężczyzna zachowywał się na tyle agresywnie, iż podczas interwencji trzeba było użyć wobec niego „środków przymusu bezpośredniego” – pieprzowego gazu i kajdanek. Następnie – w drodze do radiowozu – mężczyzna z nieznanych przyczyn nagle przestał oddychać i mimo pilnego wezwania karetki oraz późniejszej długotrwałej akcji reanimacyjnej zmarł.
Burza wybuchła po tym, gdy jeden z internetowych portali przez społecznościowe media dotarł do Kasi, która spędziła z Tomaszem ostatni wieczór i na jaw wyszła relacja dziewczyny potwierdzona w złożonych przez nią zeznaniach przed prowadzącym śledztwo prokuratorem.
Kasia opowiedziała, że niedługo po zażyciu narkotyku chodzący w te i we wte po niewielkim hotelowym pokoiku Tomasz zaczął mieć urojenia. Konkretnie oskarżał ją o to, że wspólnie z jakimiś „kolegami” zamierza okraść jego auto. Wtedy zaczęła się bać i gdy mężczyzna zadzwonił na policję, była nawet zadowolona. Kiedy jednak pod drzwiami pokoju pojawili się funkcjonariusze, Tomasz, mimo że policjanci wyraźnie się przedstawiali, nie przyjął tego do świadomości i nie chciał otworzyć im zamkniętych od środka drzwi. W końcu, gdy Kasia poprosiła policjantów, by je wyważyli, funkcjonariusze weszli do środka i próbowali ostudzić agresję Tomasza za pomocą pieprzowego gazu. Według dziewczyny policjanci mimo to mieli olbrzymie problemy z obezwładnieniem mężczyzny i założeniem kajdanek. – Gdy leżał na brzuchu na łóżku z wykręconą do tyłu ręką, bezskutecznie próbowali wykręcić mu drugą i założyć kajdanki. Lecz mimo że jeden policjant kolanem przyciskał mu szyję, zaś drugi próbował usiąść na nogach, Tomek wciąż wierzgał, jakby chciał „wstać” po przylegającej do łóżka ścianie. Wtedy wyprosili mnie z pokoju i kazali zaczekać na ulicy – przed wejściem do hotelu.
Nie oddycha? Chyba śpi
Kasia szacuje, że policjanci byli sam na sam z Tomaszem Wróblewskim w hotelowym pokoju około ośmiu minut, a gdy zobaczyła całą trójkę na schodach, nie poznała mężczyzny, który pół godziny wcześniej wzywał pomocy. Zakuty w kajdanki Tomasz miał spuchniętą i posiniaczoną twarz, a z nosa leciała mu krew. Zapamiętała słowa policjantów: „Będziesz już grzeczny?”. Ale Tomasz „grzeczny” był tylko przez chwilę: gdy zeszli ze schodów, znów próbował się wyrwać. Wtedy policjanci – według relacji Kasi – rzucili go z całej siły na betonowy chodnik. Jeden z nich znów miał przyciskać kolanem szyję Tomasza do ziemi, zaś drugi znów usiłował obezwładnić mu nogi. Dziewczyna zapamiętała, że już wtedy Tomasz ciężko oddychał, właściwie charczał. W końcu policjanci wezwali posiłki, a jeden z nich, który przyjechał drugim radiowozem, zwrócił uwagę, że zakuty mężczyzna nie oddycha. „Chyba śpi” – miał w pierwszym odruchu stwierdzić jeden z trzymających go funkcjonariuszy. Po chwili jego koledzy z drugiego patrolu rozpoczęli reanimację, przyjechała też wezwana w końcu przez policjantów karetka pogotowia. Na ratunek było jednak za późno.
To nie koniec relacji Kasi. Dziewczyna, widząc, jak policjanci rzucają zakutym Tomaszem o ziemię, wyciągnęła podobno telefon i nagrała dwa filmiki dokumentujące postępowanie funkcjonariuszy. Gdy Tomasz zmarł, policjanci zaprowadzili kobietę do radiowozu, zakuli ją w kajdanki, a następnie jeden z nich wyciągnął z kieszeni jej bluzy telefon. Po kilku dniach podczas przesłuchania w prokuraturze Kasia powiedziała o nagranych filmach, ale na okazanym jej wówczas telefonie nagrań... już nie było.
Czekając na biegłych
Wyjście na jaw relacji Kasi było dla rodziny Tomasza kolejnym szokiem. Robert Wróblewski: – W uszach mieliśmy słowa asesorki w prokuraturze, która już dzień po śmierci brata powiedziała mi oraz kuzynowi, że „działania policjantów nie miały wpływu na to, że Tomasz umarł”. Skąd ona mogła to wiedzieć, gdy śledztwo w tej sprawie dopiero ruszało! Zwłaszcza wobec wstrząsających szczegółów relacji dziewczyny – kluczowego świadka wydarzeń.
Choć policja wciąż milczy, zrozpaczona rodzina Tomasza Wróblewskiego ustaliła bez trudu procedurę obowiązującą funkcjonariuszy w podobnych wypadkach. Siostra zmarłego Justyna Dawidowska: – Wiemy już, że jeśli oficer dyżurny ma świadomość, iż osoba, do której wysyła patrol, jest odurzona, powinien wraz z radiowozem wezwać karetkę. Takiego naćpanego człowieka policjanci nie powinni też nigdzie prowadzić, tylko unieruchomić do czasu przyjazdu lekarzy. Wreszcie samo obezwładnienie powinno nastąpić za pomocą określonych metod, m.in. specjalnej siatki lub paralizatora. Policjanci ewidentnie złamali te reguły.
Oliwy do ognia dolało przesuwanie terminu wyników sekcji zwłok Tomasza. Miały być znane do końca września, później października, niedawno rodzina zmarłego usłyszała, że biegły wyda opinię do połowy listopada. Siostra Justyna: – Zmienia się kolejny prowadzący śledztwo prokurator, policjanci, którzy uczestniczyli w interwencji, poszli na urlop i dostali pomoc psychologa, a nam nikt takiej pomocy nawet nie zaproponował. Rośnie w nas przekonanie, że ktoś chce tę sprawę wyciszyć, a może po prostu zamieść pod dywan. Podobieństw do głośnej wrocławskiej sprawy Igora Stachowiaka jest przecież niemało.
Śledztwo prowadzone przez prokuraturę w Augustowie wciąż toczy się „w sprawie”, a więc do dziś nikomu nie przedstawiono zarzutów popełnienia przestępstwa. Postępowanie dotyczy „niedopełnienia obowiązków lub przekroczenia uprawnień” przez policjantów, a także potencjalnego nieumyślnego spowodowania przez nich śmierci Tomasza. Za takie przestępstwa grozi odpowiednio trzy i pięć lat więzienia. Prokurator Tomasz Milanowski zapewnia, że nikt nie chce sprawy „wyciszać”, a przyczyną przesunięcia terminu dostarczenia opinii przez biegłych jest nawał pracy w prowadzącym badania białostockim laboratorium. – Nie ma wątpliwości, że ustalenia biegłych dotyczące przyczyny śmierci mężczyzny będą kluczowe dla dalszego biegu śledztwa – informuje prokurator. – Podobnie jak wyniki analizy telefonu świadka, z którego policjanci mieli skasować nagrania. Czy tak było, i czy specjalistom udało się filmy odzyskać – będziemy wiedzieć dosłownie na dniach.
W dowód pamięci
Robert Wróblewski mówi, że on sam nie ma na razie szans na znalezienie spokoju po śmierci młodszego brata. – Wzywając policję, prosił o pomoc, a skutek tej pomocy był taki, że go straciłem. Cały czas myślę o tym, co by było, gdyby wtedy postąpił inaczej.
Próbując zabić czas i myśli, Robert kończy budowę drewnianego warsztatu koło rodzinnego domu: – Zaczął go budować Tomek. To miało być jego podziękowanie za moją pomoc przy jego zarobkowej pracy – stawianiu domów. Śmierć brata przerwała budowę, a ja obiecałem sobie, że ją dokończę – w dowód pamięci.
Imię dziewczyny, która spędzała z Tomaszem Wróblewskim ostatni wieczór jego życia, zmieniłem.
RAJCZYK Herbatka. W Meitan w chińskiej prowincji Kuejczou zbudowano niezwykłe muzeum herbaty. Ekspozycja znajduje się w dwóch ogromnych budynkach w kształcie czajnika i filiżanki. Większy budynek ma 49 metrów wysokości, zaś mniejszy – 17 metrów. Największy czajnik świata widoczny jest z wielu kilometrów i przyciąga rzesze turystów.