Czy stracimy zdolność współpracy w NATO
Michał Fiszer komentuje.
Sprawa jest poważna. Chodzi o system identyfikacji „swój-obcy”, dzięki któremu jesteśmy w stanie identyfikować własne i sojusznicze samoloty, śmigłowce, okręty oraz niektóre elementy ugrupowania naziemnego, odróżniając je od jednostek wrogich czy cywilnych bądź neutralnych. Dość trudno jest walczyć, kiedy nie wiemy, do kogo strzelać. Wszystko zaś wskazuje na to, że spóźniamy się z wymianą kluczowego wyposażenia.
Większość ludzi nawet nie wie, co to jest. I jak wielką rolę we współczesnej wojnie odgrywa system identyfikacji „swój-obcy”, bez którego można samemu sobie zadawać bolesne straty, zestrzeliwując własne czy sojusznicze samoloty i śmigłowce, albo nieświadomie topiąc cywilne statki handlowe. Jeśli taki system nie będzie w naszych Siłach Zbrojnych wdrożony do użycia na wszystkich środkach bojowych na których jest on wymagany, to czy nasi sojusznicy z NATO zechcą z nami współpracować? Może się przecież zdarzyć, że zaczniemy walić do swoich, nawet nie zdając sobie z tego sprawy! Przecież to w naszym interesie leży, by nie strzelać do tych, którzy przyjdą nam z pomocą.
Identification Friend or Foe, czyli, co to jest IFF
Kiedyś sprawa była prosta. Dowódca spojrzał przez lornetkę, zobaczył grupę ludzi we wrogich mundurach i wydawał rozkaz do strzelania. Każdy żołnierz celował, widząc wroga, rozpoznając kolor jego munduru, kształt hełmu...
Jednak już w drugiej wojnie światowej pojawił się radar – urządzenie wysyłające impulsy radiowe i lokalizujące samoloty czy okręty poprzez odbiór odbitych od nich fal. Operator radaru patrzył jednak na fosforyzującą plamkę na ekranie kineskopu i się zastanawiał: co to za samolot (okręt)? Nieprzyjacielski? Nasz? Cywilny? Jak nadlatywał od strony wroga to pewnie wróg. Ale kiedy na spotkanie wysłano własne myśliwce i manewrujące grupy wymieszały się ze sobą, nikt już nie wiedział, kto jest kto. Dlatego bardzo szybko wymyślono urządzenie identyfikacyjne. Nazwano je IFF – Identification: Friend or Foe? Czyli identyfikacja, przyjaciel czy obcy. Na własnych samolotach montowano specjalne radioodbiorniki, które po wysłaniu zakodowanego zapytania z ziemi, automatycznie odsyłały zakodowaną odpowiedź. Początkowo były to proste kody, na miarę ówczesnych technologii, czyli określona kombinacja „kropek” (krótkich sygnałów) i „kresek” (długich sygnałów). Kody codziennie zmieniano, żeby wróg nie mógł się pod nie podszywać.
W czasie drugiej wojny światowej całkowicie to wystarczało. Ale później budowano coraz bardziej zaawansowane technicznie urządzenia, z coraz bardziej skomplikowanymi systemami kodowania zapytania i odpowiedzi. Urządzenie wysyłające zapytania o przynależność nazwano interrogatorem, a odpowiadające – transponderem.
Interrogatory i transpondery
Pomysłowość ludzka nie zna granic. Szybko pojawił się pomysł, by transponder nie tylko odpowiadał odpowiednim kodem, ale by wysyłał informacje o wysokości, a także kursie i prędkości lotu. Dlatego właśnie ta wojskowa technologia znalazła bardzo szerokie zastosowanie w lotnictwie cywilnym. Bardzo ułatwia on pracę kontrolerów ruchu lotniczego. Na ich ekranach pojawiają się bowiem symbole z numerem lotu, a także z cyfrową informacją o wysokości, kursie, prędkości. Wiadomo też, że jeśli impuls radaru odbije się od chmury czy przeszkody naziemnej, to układ interrogator-transponder oddzieli takie fałszywe echo od prawdziwego samolotu.
Szybko też połączono oba systemy. Wojskowy system IFF miał po prostu dodatkowe zakresy pracy niedostępne dla cywilów. Posługiwały się one utajnionymi kodami. Dzięki temu systemy IFF pracowały tak, że operator wojskowego radaru miał na ekranie pokazane własne samoloty wojskowe z odpowiednimi o nich informacjami, samoloty cywilne wyraźnie odróżnione od wojskowych i cele, o których żadnych informacji nie było, czyli wrogie statki powietrzne niewysyłające żadnej odpowiedzi. To samo jest na morzu w przypadku okrętów wojennych i statków cywilnych. Jest to szczególnie ważne dlatego, że dziś ostrzeliwuje się powietrznego czy morskiego wroga rakietami z dużej odległości, w ogóle go nie widząc. Rakiety wystrzeliwywuje się w kierunku wykrytych przez radar obiektów, które nie odpowiadają na zapytanie o przynależność. Czyli z założenia są wrogie.
Zawsze istnieje obawa, że wróg rozgryzie nasz system i będzie się podszywał pod nas, wysyłając poprawne, zakodowane odpowiedzi. Dlatego wojskowe urządzenia IFF, zakresy i sposoby ich pracy należą do najpilniej strzeżonych tajemnic wojskowych. Wspomniane informacje o nich posiada tylko wąskie grono zaufanych ludzi, inżynierowie w zakładach produkujących te urządzenia i zespoły generujące obowiązujące w danym dniu klucze kodowe. Jednak wśród nich ta wiedza też jest cząstkowa – tylko dotycząca ich zakresu odpowiedzialności.
W użyciu są różne systemy kodowania zapytań i odpowiedzi. Od kilkunastu już lat w NATO równolegle używane są dwa rodzaje standardów kodowania i sposobu pracy, tzw. Mode 4 (Mark XII) i Mode 5 (Mark XIIA). Mode 4 to stary standard opracowany w końcu lat 60., który choć stale doskonalony, to jednak wyczerpał swoje możliwości kryptograficzne. Od pewnego czasu zastępuje go znacznie efektywniejszy standard Mode 5. Wojsko korzysta też z cywilnych zakresów Mode 1, 2 i 3 do identyfikowania cywilnych samolotów i jednostek morskich. Swoje zakresy pracy cywile oznaczają literami – A, B, C, D, E i S. Są one po części kompatybilne z wojskowymi, tak by wojskowy myśliwiec był też identyfikowany przez cywilny radar w kontrolowanej przestrzeni powietrznej i by wojskowy radar identyfikował samoloty pasażerskie, sanitarne, rolnicze czy sportowe jako cywilne, niebiorące udziału w walce.
Za niecały rok będziemy niekompatybilni
Wraz z wejściem Polski do NATO czekała nas gigantyczna praca. Z wszystkich wojskowych samolotów, śmigłowców, okrętów, wyrzutni rakiet przeciwlotniczych, radarów obserwacji przestrzeni powietrznej i powierzchni morza wyrzucono urządzenia IFF pochodzenia radzieckiego i zastąpiono je urządzeniami zgodnymi ze standardem NATO. Zadbano też o to, by takie urządzenia produkować w kraju. Produkcję interrogatorów i transponderów podjęły na francuskiej licencji warszawskie zakłady Radwar, wnosząc w nie własną myśl konstrukcyjną. System nosi w Polsce nazwę Supraśl, pracuje w standardzie NATO Mark XII, na zakresie Mode 4. Do niedawna było to całkowicie wystarczające.
W przewidywaniu zmiany standardu NATO, już w 2007 r. Radwar podjął pracę nad nowym systemem standardu NATO Mark XIIA, pracujące na zakresie Mode 5. Odpowiednie urządzenia powstały w ramach programu Kwisa. Dodajmy, że spółka PIT-RADWAR SA to firma państwowa, więc te urządzenia powstały za państwowe pieniądze. Bardzo słusznie zresztą, bo trzeba je powymieniać na czas, czyli do 1 lipca 2020 r., kiedy NATO wycofa się ze standardu Mark XII i zakresu Mode 4. Prac nie da się jednak dokończyć, bo Inspektorat Uzbrojenia MON nadal tworzy wymagania na konkretne systemy. Wymagania te muszą bowiem zostać dostosowane do wydanego przez NATO dokumentu STANAG 4193 edycja 3. Ciekawe, że zachodnie firmy jakoś się już dostosowały, tylko nasz MON wciąż te wymagania dostosowuje i dostosować nie może. W rezultacie prace nad Kwisą nie zostały dokończone i polskie urządzenia do służby trafić nie mogą.
Nie przeszkodziło to MON zdecydować w lutym 2019 r. o zakupie dla MiG29 transponderów AN/APX-125 z amerykańskiego oddziału brytyjskiej firmy BAE Systems. Polskich urządzeń nie ma, bo nie ma wymagań. Jakim więc cudem napisano wymagania na zakup urządzeń dla MiG29? Żeby było śmieszniej, MiGi-29 nadal są uziemione i nie wiadomo, czy w ogóle wrócą do służby.
Trwa też postępowanie przetargowe na zakup urządzeń identyfikacyjnych dla 11 okrętów wojennych. Ciekawe, co tym razem MON zakupi. Pewnie znowu coś gotowego za granicą, to nic, że u nas zmarnowano czas i pieniądze na prace nad Kwisą.
Tymczasem za nieco ponad pół roku bez kompatybilnych z NATO urządzeń identyfikacyjnych zostanie większość polskich rakiet przeciwlotniczych (Newa, Kub i Osa), większość polskich radarów (poza najnowszymi), samoloty Su-22 i znaczna część naszych okrętów, w tym obie nasze fregaty i trzy korwety rakietowe. Ważne elementy systemu obronnego RP stracą zdolność bojową, bo nie będą w stanie dokonać identyfikacji – swój czy wróg? Najgorsze jest jednak to, że zapewne sam minister obrony narodowej nie zdaje sobie sprawy z tego, co się dzieje. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nikt o tym ministrowi nie zameldował. Po co ministra denerwować?