Jesień średniowiecza? Protestuję!
Wielu Polaków niepokoi rosnący wpływ fundamentalistów religijnych na oświatę. Stowarzyszenia takie jak Ordo Iuris czy ruchy pro-life nie ukrywają, że działają wspólnie i w porozumieniu z Kościołem katolickim. Ostatnie protesty w kilku miastach nazwano Jesienią średniowiecza, wymierzając je przeciw projektowi ustawy zakładającej karanie więzieniem tych, którzy posądzeni zostaną przez Kościół i jego bojowników o działania edukacyjne w zakresie seksualności. Nie, nie chodzi o abonament na filmy porno, dostępne w internecie dla każdego, kto wie, co to Google. Chodzi o edukację w szkole. Tymczasem zwolennicy edukowania młodzieży zostali zmiażdżeni przez rządzących antagonistów; ustawa będzie procedowana i rzecz jasna przegłosowana ku zadowoleniu Kościoła, jego baranów i owiec. W końcu nie po to Kościół wygrał wybory, jak napisał w mediach społecznościowych jeden z duchownych, by teraz ustępować pola, na którym walkę o dusze toczy od stuleci.
„Jesień średniowiecza” to tytuł dzieła Johana Huizingi, w którym holenderski uczony znakomicie opisał schyłek tysiącletniej epoki w zachodniej Europie. Mało kto dzieło przeczytał, ale jego metaforyczny tytuł wszedł do obiegu kulturowego. Co widać na powyższym przykładzie, a przeciw czemu protestuję, albowiem w mniemaniu organizatorów protestu przeciw ignorancji władzy, zakazującej oświaty seksualnej, średniowiecze jest synonimem ciemnoty, tępego podporządkowania się Kościołowi, pruderii i nieuctwa. Tymczasem takie myślenie jest fałszywe z gruntu, bo średniowiecze trwające tysiąc lat miało wiele soczystych barw: było epoką, owszem, z silną presją Kościoła (a kiedy jej nie było?), ale pełną witalności, radości z życia, nagości nie budzącej wstydu, koedukacyjnych łaźni, powszechnego chędożenia, nawet rozwiązłości. Wielkie dzieła tamtego czasu, jak historia Heloizy i Abelarda, niosą treści mogące wywołać rumieniec nawet u Boccaccia, też autora (późno)średniowiecznego. Jak dziś, tak i w średniowieczu, wpływ Kościoła był znaczny, gdyż z jakiegoś powodu duchowni zdecydowali, że wiedza o seksie pozostanie w ich rękach. Nomen omen, w rękach, gdyż obowiązujący od XII wieku celibat społecznie wykastrował wpływową i zamożną kastę. Co nie zmieniło jej obyczajów, gdyż mający pełne usta pouczających frazesów duchowni, bywało, zyskiwali wątpliwą sławę cielesną. Franciszkanin Murner, krytykując zakonnice z klasztoru św. Tomasza w Lipsku, szydził z nich, pisząc: „Która spłodzi najwięcej dzieci, będzie uważana za przeoryszę”. Ale im bardziej Kościół się sierdził i grzeszników karał, tym bardziej rosła rozwiązłość społeczeństw.
Tak kiedyś, jak i dziś życie toczy się dwoma nurtami: religijnym, najeżonym zakazami i karami oraz realnym, pełnym uciech cielesnych. Edukacja seksualna dzieci i młodzieży, wobec zmiany, jaką wniósł internet, staje się nieuchronnym obowiązkiem edukacyjnym, zatem oświatowym! A obowiązek oświaty to podstawowe zobowiązanie państwa wobec obywateli, nie zaś łaskawy przywilej nadawany przez Kościół katolicki. Kto tego nie rozumie, stoi na pozycji straconej.
Przekonuje mnie jako rodzica (i wielokrotnego dziadka!), że mądrzy nauczyciele oświecą małolatów w zakresie wiedzy o seksie lepiej niż internet i nieprzygotowani, uciekający od tematu, speszeni rodzice. Edukatorzy przygotowani do zadań opowiedzą młodym lepiej o zagrożeniach płynących z niewiedzy o ich seksualności niż leciwa katechetka, często pozostająca w błogosławionym staropanieństwie. Lepiej wyjaśnią procesy dojrzewania i inicjacji niż młody wikary czy młodziutka zakonnica. A kto ma dzieciaki nauczyć sztuki odmowy wobec niechcianego zachowania dorosłych? Kto ich ostrzeże przed chlamydią, rzeżączką i HIV? Nie wystarczy straszyć szatanem i ogniem piekielnym.
Przeciwnicy edukacji seksualnej argumentują, że wiedza poprowadzi młodzież ku seksualizacji, czyli ku potępieniu. Wiedza ku potępieniu powiodła wielu wielkich ludzi, których Kościół w niezmierzonej łaskawości odesłał z rozpalonego stosu do domu Ojca, aliści nie sądzę, żeby odpowiadała komuś taka logika. Bo jeśli wiedza o seksie seksualizuje, to wiedza o trygonometrii geometryzuje bogobojnego ucznia; wiedza o chemii grozi mu destylacją, a biologia nieuchronnie sprowadza na małolata nieuniknione zagrożenie fotosyntezą. Bezsens tej logiki jest oczywisty, ale działania Sejmu są polityką, która wymyka się każdej logice. Poza logiką władzy, naturalnie.
Na ważnym problemie społecznym – pardonnez-moi le mot – zaciążyły fobie niewielkiej a hałaśliwej grupy ludzi, w których seks, erotyzm, cielesność budzą strach, lęk i wstręt. Seksualność młodych, naturalna jak wigor ich wieku, trwoży dziadów, którzy w parlamencie tworzą prawicowe getto, słuchając nie tyle wyborców, co swych spowiedników. A jak bardzo Kościół nie rozumie sytuacji, potwierdzają słowa księdza rzecznika Episkopatu Polski, który oświadcza mdłym głosem, że „życie seksualne jest zarezerwowane dla małżonków”. Z jakiej odległej galaktyki ksiądz rzecznik przybył?
Ergo, zostawcie w spokoju średniowiecze! Czytajcie Huizingę! Wtedy uwierzycie, że tamto „życie było jaskrawe i różnorodne, że jednym wciągnięciem powietrza wdychano woń krwi i róż”. Dziś nie jest inaczej. henryk.martenka@angora.com.pl