Może zagrać wszystko
– Kiedy Janusz Gajos zaczął u pani grać, był naznaczony rolą Janka Kosa w „Czterech pancernych i psie”.
– Tak. A ponieważ był wybitnym aktorem, zaistniał tak bardzo w świadomości społecznej jako Janek Kos, że reżyserzy nie mieli odwagi obsadzać go w innych rolach i Gajos rzeczywiście miał trudny okres zawodowy. Jego wielki talent paradoksalnie przeszkodził mu w dalszej karierze. Erwin Axer, mój profesor w Szkole Teatralnej, u którego w teatrze praktykowałam, powtarzał, że utalentowany aktor nie musi grać głównej roli, aby skupić na sobie uwagę całej widowni. To jest właśnie tajemnica talentu. Oglądając któregoś wieczoru w Teatrze Telewizji „Operę za trzy grosze” w scenie pod szubienicą, na której mają wieszać głównego bohatera sztuki Mackie Majchra, w grupie przyglądających się gangsterów zobaczyłam Gajosa i nie mogłam oderwać od niego oczu. Pluł pestkami słonecznika i uważnie patrzył na scenę wieszania. Nie od razu go poznałam, bo w żadnym przypadku nie przypominał Janka Kosa. W tym czasie do mojego kabaretu szukałam aktora do postaci woźnego Tureckiego, bohatera, który skupiałby w sobie złe i dobre cechy Polaka. Nazwisko Turecki znalazłam u Gałczyńskiego w Zielonej Gęsi. Właśnie w Teatrze Telewizji w „Operze za trzy grosze”, gdzie Gajos grał niewielką rólkę, znalazłam mojego bohatera. Ale aktora Janusza Gajosa nie mogłam nigdzie znaleźć. W spisach telewizyjnych nie istniał i nie grał w żadnym warszawskim teatrze. – I jak go pani znalazła? – Jestem uparta i w końcu dowiedziałam się, że podobno mieszka gdzieś na Saskiej Kępie w nowo wybudowanym domu. Nie miał telefonu, więc sama poszłam go poszukać i znalazłam. Otworzył mi drzwi i zgłupiał, przecież osobiście się nie znaliśmy. Od razu w drzwiach zaproponowałam mu udział w kabarecie. Myślał, że robię z niego idiotę. „Chyba pani żartuje? Przecież ja nigdy nie robiłem takich rzeczy, ja się do tego nie nadaję”. „Panie Januszu, niech pan przyjdzie jutro na Woronicza do sali Olga, bardzo pana proszę” – powtarzałam w kółko. I w końcu go namówiłam. – To był drugi cykl kabaretowy? – Trzeci. Najpierw była „Głupia sprawa”, cenzura zdjęła ten kabaret z powodu tytułu, w PRL-u nie mogło być żadnej „głupiej sprawy”. Potem „Gallux Show”, wreszcie „Kurtyna w górę” i „Właśnie leci kabarecik”. – Czyli Gajos pojawił się w „Kurtyna w górę”? – Tak, przyszedł w końcu na Woronicza do sali Olga. Ucieszyłam się, bo aktorzy bardzo sympatycznie go przyjęli. Janek Kobuszewski, Piotr Fronczewski, Wojtek Pokora, a Janusz był straszliwie stremowany. Pamiętam, że jak pierwszy raz wszedł na plan i Janek Kobuszewski kopnął go w tyłek, bo taki jest zwyczaj, roześmiał się i już poleciało. I bardzo szybko zaczął wzbogacać Tureckiego o dodatkowe cechy, budował jeszcze pełniejszy jego portret niż udało mi się napisać. Dał tej mojej – naszej – grupie inny kolor. Właśnie ten kolor był mi potrzebny. Zawsze pisałam teksty pod konkretnych aktorów i tak samo było z Januszem. Oni swoim wielkim talentem to uzupełniali, dawali postaciom prawdę. Bo w komedii, kabarecie bohater musi być prawdziwy, tu prawda sprawdza się natychmiast – widz się śmieje albo nie. W dramacie czasem można oszukać.
– W tamtym czasie Gajos chyba trzymał się z boku.
– Trochę tak, był nieśmiały. Zawsze mówił: Ja nie jestem duszą towarzystwa”. Nie chciał chodzić na spotkania z publicznością, nie lubił tego. Jak koledzy próbowali zrobić imprezę poza pracą, pytał, czy może nie przyjść.
– Mimo to dobrze czuł się w zespole, który pani stworzyła.
– To był bardzo zgrany zespół, oni się wszyscy lubili. Jeden drugiego bronił, jeżeli nakrzyczałam na kogoś, najczęściej Janek Kobuszewski przychodził tłumaczyć kolegę: „Oleska – mówił do mnie – wiesz, on jest dzisiaj w niedyspozycji, miał wczoraj urodziny szwagra”. Któregoś dnia, gdy Gajos nie opanował tekstu, zawiadomili mnie, że tekst Tureckiego utopił się w bigosie. Janek przeczytał go za niego, mówiąc, że na pewno właśnie to pan Turecki chciał powiedzieć. Ich solidarność czasem doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Janusz wszedł szybko w nasz zespół. Więcej, często prowadził akcję całych programów.
– Był jedną z najbardziej charakterystycznych postaci, jakie pojawiały się wówczas na ekranie.
– Czy pan wie, ile on dostawał listów? Ludzie kochali go nieprawdopodobnie za tego Tureckiego, o którym teraz mówi z niechęcią.
– Chciał uciec przed popularnością Janka Kosa, a wpadł w jeszcze większą popularność dzięki Tureckiemu.
– Tak, to prawda. Zagrał kiedyś Bezuchowa w „Wojnie i pokoju” Lwa Tołstoja w Teatrze na Woli. Recenzenci pisali, że „Turecki gra Bezuchowa”. To było pogardliwe i niesprawiedliwe w stosunku do bardzo utalentowanego aktora, który nazywał się Janusz Gajos. Nie wolno robić takich rzeczy. Bardzo się cieszył rolą Tureckiego, ale nie mógł udawać, że nie docierają do niego takie teksty, i było mu chyba przykro. Janusz Gajos jest wielkim aktorem, zawsze to podkreślam. Może grać w kabarecie, może zagrać na scenie nawet kubeł na śmieci. I może zagrać także Irydiona i wielu innych tragicznych bohaterów. – Ale on się bał zaszufladkowania. – Ale to nie on się zaszufladkował. – Zaszufladkowała go krytyka, publiczność. – Nie. Publiczność nie. Publiczność go przyjmowała wspaniale. Ale to nie usypiało jego czujności. Jego rzetelność zawsze była na najwyższym poziomie. Bywałam w pracy dosyć może męcząca i do głupoty precyzyjna. Tymczasem często on sam przychodził z prośbą, byśmy powtórzyli ujęcie. „Wiesz, ja tu zagrałem do dupy i bardzo chciałbym to poprawić, proszę cię, powtórzmy ujęcie”. Zapewniałam go, że zagrał fantastycznie, jest w porządku, a on swoje – „Zróbmy to jeszcze raz”. Wyjątkowy aktor, który prosił o dubel, bo był z siebie niezadowolony, a duble zwykle męczyły aktorów.
– Zawsze przywiązywał ogromną wagę do szczegółów.
– Tak, ale nie do rzeczy mało istotnych. On ma wyczucie, że niektóre rzeczy są istotne, a inne nie. Za to też go bardzo cenię, bo jestem może podobna. A najbardziej cenię Janusza za to, że jest niezwykle
uczciwy zawodowo. Jest wyczulony na każdy fałsz, nie pozwala sobie na jakiekolwiek niedoróbki. Widzi i czuje wszystko, ma zupełnie nieprawdopodobną wrażliwość. Robiliśmy kiedyś w Teatrze Telewizji „Żabusię” Zapolskiej z nim w roli Raka. Obejrzał to Jurek Kawalerowicz, mój sąsiad i przyjaciel, i zadzwonił, że Gajos zagrał Strindberga, a nie Zapolską. Tymczasem myśmy się właśnie na to umówili. Za jego zgodą wyrzuciłam z kwestii Raka wszystkie archaizmy, bo zawsze poprawiam i uwspółcześniam wystawiane teksty. Nie chciałam, żeby Zapolska brzmiała safandułowato i niewspółcześnie. A on nie zagrał tego Raka jako głupiego rogacza poczciwinę, tylko pokazał dramat współczesnego człowieka, prawdziwy dramat.
– W kabarecie zmieniała pani teksty pod wpływem aktorów?
– Często brałam pod uwagę ich sugestie, a oni mi także robili kawały. Najpierw Janek Kobuszewski brał tekst, który napisałam, i czytał go tak, że myślałam, że go zabiję albo popełnię samobójstwo. Potem oczywiście wszyscy się śmiali, jak się denerwowałam i rzucałam tekstem o podłogę. Jak coś im nie leżało, zawsze mówiłam: „Wyrzućcie to”.
– Gajos poprawiał dialogi w filmach, w których grał, choćby u Filipa Bajona albo Krzysztofa Kieślowskiego.
– Ja też zgadzałam się z jego uwagami. Miał do mnie ogromne zaufanie i nie wywracał mi tekstów do góry nogami, bo wiedział, że pisząc dla niego tekst, słyszałam jego głos, jego sposób mówienia. Czasem też zmieniał, a potem wracał jednak do pierwotnej wersji. Traktowałam go jak inteligentnego partnera. Mam różne przejścia z aktorami, sama też byłam trudna we współpracy, ale z Januszem Gajosem mogłabym pracować w najtrudniejszych warunkach. Chciałam bardzo, żeby zagrał w moim ostatnim telewizyjnym przedstawieniu „Pułkownik Ptak” według sztuki Christa Bojczewa. Miałam dla niego rolę – doktora, byłego alkoholika na zesłaniu. Do niego należy tam ostatni monolog kierowany do towarzyszy niedoli; ale i do całego pogrążonego w szaleństwie świata. I on, ten pijak, ten sceptyk nienawidzący na początku tych wariatów, on mówi do nich: „Idę z wami, jesteście lepsi”. Janusz by to zagrał idealnie. Z różnych przyczyn do tego nie doszło. Porozumiewałam się przez pośredników, nie wiem nawet, czy dotarła do niego ta propozycja. Od producentów spektaklu dowiedziałam się, że Gajos jest dla telewizji za drogi.
– Ale zrobiła pani jednak kilka przedstawień Teatru Telewizji z Januszem Gajosem. Mówiliśmy o „Żabusi”, był jeszcze „Świecznik” de Musseta.
– Henryk Bieniewski, który był wtedy dyrektorem Teatru Telewizji, przekonywał mnie, że kochanka bohaterki powinien grać tylko Tadeusz Pluciński, z wyglądu amant pełną gębą. Ja się uparłam na Gajosa – zagrał Gajos i zagrał to fantastycznie. To było jedno z pierwszych naszych przedstawień.
– Z waszych wspólnych prac najlepiej pamiętam „Przedstawienie »Hamleta« we wsi Głucha Dolna”...
– Lubię to przedstawienie, bo tam jest dla mnie najważniejszy konflikt – konflikt inteligenta z prymitywem. Janusz w tej roli był jak zwykle niezawodny. Zebraliśmy za ten spektakl wszystkie nagrody. Pracując nad tym tekstem, poprawiłam także tłumaczenie sztuki i tłumacz mi podziękował. Jestem wyczulona na język i lepiej od niego rozumiałam język partyjny, ponieważ miałam do czynienia z różnymi dygnitarzami, bonzami partyjnymi, więc wiem, jak mówili, jakiego tonu używali. Janusz jest bardzo delikatny, nie jest człowiekiem, któremu łatwo przychodzi używanie wulgaryzmów. Pamiętam, jak zaostrzyłam w tym tekście zdanie: „Pieprzycie, Szimurina”, kiedy ów opowiadał o Hamlecie. A Janusz prosił: „Słuchaj, to »Pieprzycie, Szimurina« może trochę łagodniej”. Przekonałam go i zagrał tak, że nie było to wulgarne.
Do tego Janusz ma jeszcze jedną rzecz – wdzięk. Ludzki wdzięk, a nie wdzięczenie się. To są dwie różne sprawy. – Nie mizdrzył się. – Tak. To jest człowieczy wdzięk. I to jest najważniejsza rzecz dla kogoś, kto chce być aktorem. Musi mieć coś, co przykuwa ludzką uwagę, co sprawia, że na jego widok drugi człowiek się uśmiecha. I on to ma, bezdyskusyjnie.
– Jak pani słyszy Gajos, to co najpierw przychodzi do głowy?
– Trudno mi o tym mówić, moje emocje wobec niego nie są dziś jednoznaczne. Wiem, co dla niego zrobiłam, ale nie wiem, czy on o tym wie, chociaż bardzo ładnie o mnie powiedział w telewizyjnym programie, że potrafię odnaleźć w człowieku prawdę i ją przekazać. To samo mogę powiedzieć o jego aktorstwie. – A jest dla pani? – Aktorem, któremu bym powierzyła wszystkie role, gdybym jeszcze coś robiła. Moim zdaniem może zagrać wszystko.
Olga Lipińska – reżyserka teatralna i telewizyjna, dyrektorka teatrów, specjalistka od komedii w najróżniejszych odsłonach. Janusz Gajos grał w jej spektaklach telewizyjnych – „Żabusi” Zapolskiej, „Świeczniku” de Musseta, „Przedstawieniu »Hamleta« we wsi Głucha Dolna” Ivo Bresana. Najważniejszy był jednak woźny Turecki, grany w „Kabarecie Olgi Lipińskiej”. Postać ta na wiele lat zrosła się z aktorem i słusznie uważana jest za majstersztyk gatunku.