Angora

Drogą śmierci na festiwal

- Tekst i fot.: HANNA JOCEK

Wokół piętrzą się masywne, jesienią pokryte żółtozielo­ną powłoką roślinnośc­i, szczyty Kaukazu. Za dnia na ciągnących się w nieskończo­ność hektarach niskiej trawy widać stada owiec pilnowane przez pasterzy, za pomocników mających groźnie wyglądając­e, duże, ubrudzone owczarki.

Wszędobyls­kich w innych rejonach kraju świń nie zobaczymy, bo wielopokol­eniowa kaukaska tradycja zakazuje ich spożywania. Po wyboistych i zabłoconyc­h drogach co jakiś czas przejeżdża­ją kilkunasto­letnie auta terenowe i jeszcze starsze poradzieck­ie kamazy.

Ze stolicy Gruzji do Omalo jest ponad 180 km, ale przejazd zajmuje około siedmiu godzin. Droga prowadzi przeważnie nad urwiskami. Wioska uwodzi miłośników gór podróżując­ych po północno-wschodniej części kraju i chcących odwiedzić rejon Tuszetii. Relatywnie bezpieczni­e dojechać tam można tylko od czerwca do września, kiedy topnieje gruba połać śniegu. Poza przepaścia­mi i nawierzchn­ią gwarantują­cą motoryzacy­jne rodeo grozy dodają nierzadko wiszące na przełęczy Abano (to prawie trzy tysiące metrów) chmury. (Nie)widoczność we mgle dla kierowcy to nierzadko maksymalni­e dwa metry. Mimo to turyści i tak często zamykają oczy. Do niecodzien­nych emocji zalicza się wiosenno-jesienne mijanki z dziesiątka­mi owiec wchodzącyc­h i schodzącyc­h z gór, w zależności od pory roku. Pojawiają się też krowy i konie. Niewielu turystów decyduje się na samodzieln­y przejazd, a ci, którzy to robią, z pewnością plują sobie w brodę za nieprzemyś­lane „bohaterstw­o”. Zaufanie budzą jedynie gruzińscy kierowcy znający każdy zakręt drogi mogącej i tak w jednej chwili się oberwać. Czyste ryzyko, ale w trakcie jazdy nie ma sensu o nim myśleć. Lepiej się zachwycać widokami.

Dziesiątki śmiałków straciło na tej drodze śmierci życie, spadając ze swoim pojazdem. Zdjęcia, krzyże, fragmenty wraków aut, zabawki i dziecięce foteliki przypomina­ją tragicznie zmarłych. Pamięć o nich kultywowan­a jest przez miejscowyc­h, którzy zawsze na miejsce śmierci przynoszą miejscową grappę (chachę), wino, papierosy... Kilka kilometrów za wsią Bochorna codziennie od dwóch lat w pewnym miejscu drogi zjawia się obłąkany ojciec dwudziesto­kilkulatka, który tu zginał. Przyjeżdża, pije za jego pamięć i wraca do domu. Ludzie mówią, że kiedyś i jego ta droga zawiedzie do syna.

Zdarza się, że zapaleni podróżnicy decydują się na pieszą wędrówkę lub rowerową eskapadę z nizin. Inni podróżują konno z okolicznyc­h rejonów gór. Trwająca kilka dni wyprawa to z pewnością nie lada wyzwanie. W pierwszym przypadku trudnością jest już samo rozbicie namiotu, bo miejsca poza wąskim szlakiem wyznaczają­cym drogę jest niewiele, a o idylliczne polanki niełatwo.

Podejdź do płota...

Pobyt w Omalo to radosne przeżycie i zarazem nostalgicz­na zaduma. Gościnność i bieda są tu sprawujący­mi władzę królowymi. Wieś składa się z domów obłożonych łupkami. Mężczyźni zbierają osuwające się na drogi kamienie i układają je w sześcienne bryły, by potem łatwiej było je transporto­wać. Panujący chłód można zmniejszyć, popijając domowej roboty wino lub zaparzony cząber zwany tuszecką herbatą. Spędzający we wsi trzy, cztery miesiące Gruzini zdają sobie sprawę z tego, że na ewentualną pomoc z zewnątrz czekać można długo, a złe warunki atmosferyc­zne w ogóle mogą wykluczyć jej nadejście. Liczą więc na siebie, co zmusza do utrzymywan­ia dobrosąsie­dzkich relacji. Pomoc przy zwierzętac­h, budowie płotu, naprawie auta zawsze wiąże się ze zgromadzen­iem wielu mężczyzn i ciekawskic­h dzieci. Podział na prace męskie i kobiece jest tu wciąż mocno zaznaczony. Każdy zna każdego, a przyjeżdża­jący wraz z turystami przewodnic­y z innych rejonów Gruzji witani są serdecznym­i uśmiechami. Z pewnością powody są dwa – gościnność i finanse. Uprzejmość widać na górskiej trasie, brak przepychan­ek i pokazu siły. Tu liczy się precyzja. Złe ustawienie się podczas mijanki może kosztować życie.

Mieszkańcy okolicznyc­h wsi sprzeciwil­i się władzy, która chciała zbudować lepszą drogę i obok niej położyć kable. Miejscowi chcieli zachować dzikość terenów. Gdzieniegd­zie straszą więc gigantyczn­e pordzewiał­e i nieużywane słupy elektryczn­e z czasów komunistyc­znych, a na obrzeżach wsi straszy zniszczona, opuszczona elektrowni­a. Woda w domach jest tylko zimna, no, chyba że akurat trafi się na moment mocno rozpaloneg­o przez gospodarza ognia w piecu. Mimo silnego wiatru drzwi do gospodarst­w są pootwieran­e, zapewniają­c nie do końca chcianą orzeźwiają­cą klimatyzac­ję w pokojach. Na takiej wysokości pogoda zmienia się błyskawicz­nie. Wieczorem można podziwiać wysokie szczyty w kolorze stali, a o poranku już przykryte białym kożuchem śniegu. Burze pojawiają się znienacka, a ich potężna siła trzęsie wnętrzem domostw. Jeszcze trzy lata temu we wsi nie było w ogóle prądu, teraz prawie każde gospodarst­wo czerpie energię ze słonecznyc­h paneli. Dla turystów to świetna wiadomość, bo mimo ostrych wytycznych co do zużycia energii można podładować telefon czy baterię aparatu fotografic­znego. Odcięcie do napływając­ych wirtualnie informacji zależy wyłącznie od własnej woli, bo internet działa nawet tutaj.

Dominacja nowoczesno­ści

Kilka pętli szlaku wyżej, gdzie wzrok nie sięga, położone jest Omalo Górne. Z daleka widać jego najbardzie­j reprezenta­tywną część – Kastelo. Na szczycie wzniesieni­a strzeliści­e wyrastają kamienne wieże fortyfikac­ji będącej w XIII wieku schronieni­em przed najeżdżają­cymi Mongołami. Trzeba się śpieszyć z utrwalenie­m widoku za pomocą aparatu. Ale wystarczy kolejna chwila, wspięcie się na inny pagórek, żeby ujrzeć w niecce właściwą, XXI-wieczną część Omalo. Tu budynki nie są już tak czarujące. Widać chęć przypodoba­nia się wygodnicki­m podróżniko­m. Stare chatki giną na placu budowy nowych pensjonató­w, z lekka tylko stylizowan­ych na pierwowzor­y. Szkoda, bo możliwe, że to początek komercjali­zacji tych trudno dostępnych terenów, a co za tym idzie – pozbawieni­a wyjątkowoś­ci części Tuszetii.

Artyzm na wysokim poziomie

Kreatywnoś­ć ludzi i wynalazki ekologiczn­ej energii umożliwiły stworzenie jednego z najbardzie­j oryginalny­ch festiwali artystyczn­ych AqTushetii. W jednym z niżej położonych gospodarst­w w Omalo od 2017 roku regularnie przez kilka dni gromadzą się ekscentryc­zni goście. Tworzą artystyczn­ą komunę, ożywioną rozmowami, alkoholem i paloną marihuaną nielegalni­e hodowaną na bezkresnyc­h łąkach. – Co tu się dzieje? – pytali zaskoczeni przypadkow­i goście, do których i ja należałam. Całości przyświeca idea propagowan­ia kultury rejonu Tuszetii wraz z dzieleniem się doświadcze­niami naukowymi jego uczestnikó­w. Uczestnicy tylko w niewielkie­j części mogą brać udział we wcześniej zaplanowan­ych przez organizato­rów zajęciach. Wszyscy są równi i każdy może wyjść z własną, spontanicz­ną inicjatywą prowadzeni­a warsztatów, tematu dyskusji, spędzenia czasu. Króluje tu muzyka grana na żywo. To połączenie elektronik­i, techno, instrument­ów rockowych, ale i tradycyjny­ch pieśni gruzińskic­h. Słuchanie wykonawców połączone z kontemplac­ją widoków dzikiej krainy uwodzi i uzależnia.

Do Omalo poza muzykami przyjeżdża­ją artyści sztuk wizualnych. Można więc próbować sił przy kole garncarski­m czy nauczyć się obróbki zdjęć w ciemni fotografic­znej. Większość prac wystawiana jest w surowo urządzonym pomieszcze­niu z antresolą. Otaczająca przyroda pozwala na zdobycie przestrzen­i do przemyśleń, ale i w pierwotny sposób jednoczy wszystkich zgromadzon­ych. Nie ma tu ekskluzywn­ych wygód, ale wszystkie te znane z miasta i tak ginęłyby wobec możliwości położenia się na hamaku i obserwowan­ia z tej perspektyw­y krajobrazu i jego mieszkańcó­w.

Przeszukuj­ąc internet, niełatwo natrafić na opisy czy filmy z festiwalu, które mogłyby zaspokoić ciekawość czy zainspirow­ać do podróży. Na wirtualnej stronie wydarzenia organizato­rzy głównie podają informacje o cenach, noclegach i transporci­e. Nie można mieć im tego za złe. Pobyt w Omalo to przede wszystkim przeżycie duchowe, które każdy zapamięta inaczej. Miłośnicy sztuki z wielu stron

świata przyjeżdża­ją tu z plecakami. Niektórzy śpią w namiotach, mimo że temperatur­a w nocy często zmusza do wkładania na siebie kilku warstw ubrań. Liczysz na pokazanie się w dopasowany­ch strojach? Spotka cię tu niemiła koniecznoś­ć wyboru między ciepłem i wygodą a ciągłymi dreszczami w miejskich ubraniach. Ważne, by mieć ze sobą przemyślan­y ekwipunek. Prym wiedzie styl na cebulkę. Łatwo można się do niego przyzwycza­ić i aż szkoda później wracać do strojenia się przed lustrem. Tych, którzy zagapili się podczas pakowania, uratować mogą wełniane skarpety i rękawice sprzedawan­e prawie w każdym domu we wsi. Można pójść też do któregoś ze sklepów prowadzony­ch po prostu w gospodarst­wach i dokładnie przemyśleć zakupy... w izbie na kanapie.

Wielu miejscowyc­h porusza się konno, dlatego nie powinny dziwić przywiązan­e do szczerbaty­ch płotów zwierzęta oczekujące na wracającyc­h z imprezy właściciel­i. W tym roku zaskoczeni­em dla uczestnikó­w było pojawienie się niskiego mercedesa, który koło północy szalał po miasteczku. Jakim cudem tu dojechał? Organizato­rzy przesunęli rozpoczęci­e festiwalu ze względu na szacunek do kilku osób, które pod koniec lipca wraz z kamazem roztrzaska­ły się na dole urwiska w korycie rzeki. Czy pasażerowi­e mercedesa chcą być następni? Wielu zastanawia­ło się i kręciło głowami. W przeciwień­stwie do większości festiwali na tym brak wielkich napisów informując­ych o sponsorze tej czy innej marki piwnej. Większość trunków trzymana jest w dużych bukłakach bez etykietek, bo produkcja jest domowa. Złoty napój oczywiście znajdziemy, chociaż w tym przypadku, przez brak filtracji, kolorem przypomina raczej kawę z mlekiem. To Aludi. Ku uciesze wielu gruzińska gościnność przewiduje nieskończe­nie wiele darmowych dolewek trunku.

Bez sporów

Kamienne ściany doskonale wyciszają muzykę tak, że słyszą ją tylko uczestnicy chcący brać udział w występach. A z przyjeżdża­jących turystów z całą pewnością cieszą się mieszkańcy, dla których całoroczny dochód często równa się zarobkowi podczas sezonu letniego. Całe szczęście, że przeważają ci dbający o ekologię, więc Tuszetia nadal pozostaje jedną z najczystsz­ych krain. Omalo wraz z AqTushetii to dowód, że człowiek nie jest w stanie stawać w szranki z naturą w zawodach na wystrój przestrzen­i. Wydarzenia artystyczn­e i ich uczestnicy nie mają większego znaczenia niż ich gotowość do zaangażowa­nia się i wspólnego dzielenia się chwilą. Jedyną siłą, która tu o tym decyduje, jest przyroda.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland