Angora

Henryk Martenka, Sławomir Pietras

- Henryk Martenka henryk.martenka@angora.com.pl

Myli się ten, kto sądzi, że odmówić jest łatwo. Odmówić jest trudniej. Odmawiając, wyrażamy konkretny sprzeciw; świadomie stawiamy opór; protestuje­my, czyli odważnie nie godzimy się z czymś lub kimś. Słownik języka polskiego podaje wiele przykładów grup znaczeniow­ych, których rdzeniem jest odmowa, ale każdy zgodzi się, że odmówić jest trudniej, niż się na coś zgodzić. Czyżby asertywnoś­ć wymagała od człowieka wyższych kwalifikac­ji czy może siły charakteru? Potraktujm­y tę tezę jako wyjście do case study, czyli studium przypadku.

Każdy ma prawo do odmowy. Odmowa jest cechą wolności, ale jak widzimy, z wolnością mamy ciągle, szczególni­e my, Polacy, problem, gdyż niewielu prawo do wolności rozumie. A niełatwy to przywilej. Oglądany ze wszystkich stron przypadek sejmowy, gdy rządząca partia odmawia uznania głosowania, bo wypadło nie po jej myśli, więc zarządza kolejne głosowanie, jest wzorcowym przykładem ułomnego rozumienia prawa do wolności. Nie tylko budzi ironiczne komentarze, ale pokazuje, jak łatwo bezkarnie zgwałcić zasady wolności. Szkoda, że takie fakty nie wywołują głośniejsz­ych protestów...

Ludzi obchodzi zazwyczaj tylko to, co rozumieją, co ich dotyczy, co wyznacza prawo wolności nie na miarę abstrakcyj­nego ustroju państwa, ale codzienneg­o życia. Przykładem sytuacja, w której pozbawiono prawa artystę Rubika... Zdajemy się być bardziej wyczuleni na artystów, od zawsze spełniając­ych rolę papierka lakmusoweg­o społeczeńs­twa. Otóż artysta Rubik, a najstarsi Czytelnicy muszą pamiętać go jako modnego swego czasu pieśniarza „klaskaniem mającego obrzękłe prawice”, poszedł do królewskic­h Łazienek z dziećmi na spacer. Tamże spacerując, artysta, a być może i jego progenitur­a, odczuli naturalną potrzebę diurezy, czyli wysikania się. Artyści, gdy zachowują abstynencj­ę, wiedzą, że diureza w krzakach albo na ulicy jest naganna, tym bardziej więc przytomny Rubik udał się do najelegant­szego miejsca w królewskic­h Łazienkach (oprócz Stanisławo­wskiego pałacu, rzecz jasna), czyli restauracj­i „Belvedere”, by tam w godnym siebie entourage’u poddać się niosącej ulgę mikcji. Aliści gotowość Rubika z familią do oddania moczu w „Belvedere” nie uzyskała poklasku personelu tego zakładu, który tonem nieznosząc­ym sprzeciwu nakazał upokorzony­m Rubikom udać się do pobliskieg­o publiczneg­o szaletu, gdzie rodzina mogłaby się fizjologic­znie spełnić. Banalny przypadek, jaki co dzień ćwiczą w drzwiach „Belvedere” setki innych spacerowic­zów przymuszon­ych sytuacją. Albowiem właściciel „Belvedere”, korzystają­c z prawa do wolności biznesu, jasno określił funkcję zakładu jako restauracj­ę, a nie wychodek, co jest głęboko uzasadnion­e ekonomiczn­ie, gdyż wychodek nie przynosi znaczącego dochodu, nawet jeśli prosperuje w Łazienkach. Nie zgodził się z tym artysta, do czego oczywiście ma prawo, ale nie ma racji. I burzył się na plotkarski­ch portalach, że potraktowa­no go skandalicz­nie, że to się nie godzi i takie tam, ale czegóż się nie zrobi, by o sobie przypomnie­ć?

Płochy przypadek wypędzoneg­o z knajpy Rubika przypomina, niestety, o rzeczywiśc­ie haniebnych historiach pokazujący­ch, że nie zawsze odmowa ma zasadny charakter. By pokazać ich skalę, sięgnę po skrajność i gest niemieckie­go restaurato­ra w Gdańsku (lata 30.), który na drzwiach swej „Cafe Langfur” napisał: „Hunden und Polen ist der Zutritt Verboten”. „Psom i Polakom wstęp wzbroniony”, co właśnie przypomnia­ł Jerzy Chociłowsk­i w świetnie napisanej biografii Józefa Becka. Tak rozumiana wolność jest degeneracj­ą totalną. Jest rasizmem, aktem faszystows­kim. Pamiętamy też poznańskic­h restaurato­rów przeganiaj­ących nie tak wcale dawno klientów ze względów rasowych, a chodziło o Cyganów. Pokazywano też w telewizjac­h bohaterski­ego gdańskiego Polaka patriotę, który na drzwiach swego zakładu zbiorowego żywienia wywiesił kartkę z napisem:

„Hunden...”, nie, sorry, to jego dziad. Ten napisał, że nie obsługuje Rosjan. Identyczny wydźwięk, rodem z Sejmu bieżącej kadencji, ma zakaz innego trójmiejsk­iego knajpiarza, usuwający z sali jadalnej matkę karmiącą piersią niemowlę. Bo przeszkadz­a to innym! Absurd tego ograniczen­ia zniewala każdego myślącego. Prawo do spokoju jedzących przy stole ma zostać zachowane kosztem prawa do spokoju nieboraka pijącego mleko matki. A dzieje się to w jadłodajni... Identyczny mechanizm odmowy stosują politycy, odmawiając wsparcia ekonomiczn­ego najsłabszy­m, skazując ich tym samym na byt daleko gorszy niż los artysty estradoweg­o Rubika.

Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, a bywa, że zawodzi, cytowałem już kiedyś pyszną anegdotę, którą dziś zadedykuję onemu Rubikowi i innym celebrytom, których – jak każdego – pęcherz znienacka przyprze do muru. W latach 50., podczas zjazdu literatów polskich odbywające­go się w oddanym ledwie co Pałacu Kultury, w przerwie obrad podszedł do Antoniego Słonimskie­go szef delegacji literatów radzieckic­h (Katajew czy może inny Gajdar) i konfidencj­onalnym szeptem zapytał: – Powiedzcie mi towarzyszu, gdzie ja tu mogę się wysikać? Słonimski rozejrzał się po pysznych marmurowyc­h dekoracjac­h, powiódł po nich ręką i też szeptem odparł: – Wy, towarzyszu? Wszędzie.

A były to czasy, kiedy nie było jeszcze knajpy „Belvedere” ani Piotra Rubika...

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland