Usta prawdy
Czy może być ładniejsze określenie rzecznika prasowego? Szczególnie rzecznika partii politycznej? Choć każdy od razu wyłowi z tej metafory ironię, metafora nie traci nic ze swego powabu. Tym bardziej gdy rzecznikiem jest młody, wykształcony, dobrze ubrany, mówiący ładną polszczyzną funkcjonariusz. Aliści niech nie myli nikogo przymiotnik prasowy, bo rzecznik tylko z nazwy zdaje się być łącznikiem między władzą a mediami. Nie jest łącznikiem, jest przekaźnikiem. Kiedy w późnym PRL-u Jerzy Waldorff, najbardziej wpływowy krytyk muzyczny swoich czasów, deklarował, że jako recenzent jest rzecznikiem słuchaczy oczekujących odeń prawdy, nie uwzględnił, bo uwzględnić nie mógł, że nastąpi tak radykalna zmiana ról. Dziś rzecznik prasowy, owszem, potrafi prawdę wyznać, ale jest to zazwyczaj prawda władzy, często przeciwstawna faktom albo zdrowemu rozsądkowi. Wiedzą o tym dobrze różne Kanthaki, Fogle i inne Grzegrzółki.
Rzecznik prasowy jest w każdej partii funkcją frontową. Nie każdy się do tego nadaje. Najlepiej nadają się do roli rzecznika partii młodzi, ambitni, z parciem na szkło i karierę, czyli władzę. Często tak się też dzieje, że udany, czyli zasłużony rzecznik prasowy przestaje nim być i zostaje posłem albo ambasadorem. Przykładów jest wiele, dość przypomnieć rzecznika MSZ Marcina Bosackiego, który za czasów Radka Sikorskiego wyjechał jako ambasador do Kanady, albo Marka Magierowskiego, rzecznika prasowego pałacu prezydenckiego, który został (świetnym zresztą) ambasadorem RP w Izraelu. Jednak najbardziej wypatrywaną gratyfikacją jest biorące miejsce na liście wyborczej i pozycja posła lub europosła, niewymagające – w przeciwieństwie do stanowiska w dyplomacji – żadnych kwalifikacji. Poza lojalnością wobec matki partii, natürlich. Kariera partyjna Jana Kanthaka jest tego najlepszym przykładem. Najpierw żarliwy rzecznik Ministra Sprawiedliwości, notabene swego partyjnego pryncypała, dziś już poseł rządzącej wiekszości, z takim samym żarem objaśniający obowiązującą w Zjednoczonej Prawicy zasadę, że białe jest czarne, a czarne białe. Ba! Coraz odważniej wchodzącego w rolę arbitra objaśniającego sprawy: jego porównanie dr. Jakiego z królem Kazimierzem Wielkim było jeszcze nieśmiałe, ale przecież poseł Kanthak się rozkręca.
Wybór wilczków na stanowiska rzeczników prasowych jest dla przywódców partyjnych testem ich sprawności, bezrefleksyjności i bezdyskusyjnej, partyjnej dyscypliny. Najbystrzejsi i pozbawieni wątpliwości potrafią szybko zasłużyć sobie na konfitury. Ale niekiedy dają się poznać jako buce, co odczuli niejaki Mastalerek i Hofman, zarabiający kiedyś jako rzecznicy partii, mający wrodzone predyspozycje, by stać się kolejnymi Brudzińskimi. Dali się ponieść młodzieńczej bucie, a może tylko głupocie. I gorzko tego pożałowali, gdyż karząca ręka partyjnej dyscypliny jest dla buców równie bezlitosna jak dla członków partii zbyt samodzielnie myślących. Ta sama karząca ręka starła z partyjnej listy płac rzecznika szefa MON-u Macierewicza niejakiego Misiewicza, którego trzymano nawet dłuższy czas w lochu, by się partyjnego moresu nauczył.
Tylko naiwni sądzą, że złapany na kłamstwie rzecznik prasowy udaje się do sejmowej piwnicy i tam wiesza na haku, nie mogąc znieść ciężaru anatemy. Powoli uciera się nowa świecka tradycja polegająca na kłamaniu permanentnym. Czy doczekamy chwili, gdy szok dziennikarzy obsługujących polski parlament wzbudzi fakt, który okaże się prawdziwy? Byliśmy wszyscy świadkami, jak łgał rzecznik sejmu Grzegrzółka na temat lotniczych zamiłowań marszałka Kuchcińskiego, a gdy to się wydało, jakież figury akrobatyczne wywijała ona Grzegrzółka. I co? I nic! Mimo żądań opozycji, by rzecznika Centrum Informacyjnego Sejmu za kłamanie w żywe oczy wywalić na zbity pysk, Grzegrzółce, pozornie bezstronnemu urzędnikowi CIS, partia zaliczyła egzamin na piątkę. Bo nie jest łatwo znaleźć takiego oddanego sprawie i towarzyszom rzecznika prasowego. Tym bardziej że rzecznik prasowy już wcześniej zasłużył się skutecznym nękaniem żurnalistów, izolując od nich polityków i organizując centrum prasowe jak najdalej od nich. Do historii polskich bałamuctw wejdą opowieści onego Grzegrzółki, który w 2017 roku zarządził taką organizację ruchu dziennikarzy po gmachu Sejmu, by udręczeni niewygodnymi pytaniami posłowie PiS mieli szansę wymknięcia się prześladowcom z mediów liberalnych. Biuro Prasowe (czyli Grzegrzółka) wydało wtedy komunikat, że chodzi wyłącznie o ułatwienie dostępu do szatni. Grzegrzółka to podręcznikowy przykład rzecznika, który stał się funkcjonariuszem partii, a nie państwowej instytucji, która płaci mu pobory.
Usta prawdy, Bocca della Verità, to marmurowy medalion wmurowany w ścianę rzymskiej bazyliki Santa Maria in Cosmedin. Przedstawia brodate oblicze jakiegoś bóstwa, według niektórych Merkurego, patrona handlarzy i złodziei. Obyczaj mówi, że gdy w otwarte usta płaskorzeźby włoży dłoń kłamca, te się zamkną i rękę odgryzą. Od XVIII wieku to popularny cel turystów, którzy pielgrzymują tu, by poddać się umownej procedurze. Ale jak dowodzi historia, przybywają tu jednak chyba wyłącznie prawdomówni, bo od stuleci nikt tu dłoni nie stracił. Czyżby nie zaglądali tu rzecznicy prasowi?