Nowa droga pełna krwi
Tragiczny wypadek nie wystarczył drogowcom, żeby zrozumieli, że fatalne oznakowanie nowo oddanej szosy naraża wszystkich kierowców na śmiertelne niebezpieczeństwo.
Informację podał serwis lokalnego Radia Żnin: „37-letni kierujący fiatem bravo, jadąc wczesnym ranem około godz. 5.15 tymczasowo oddaną do użytku szosą S5, nie zachował należytej ostrożności podczas wyprzedzania i w okolicy miejscowości Cotoń zderzył się czołowo z nadjeżdżającym z naprzeciwka prawidłowo jadącym pojazdem marki Mercedes. Kierowca fiata zginął na miejscu”. Słuchacze wzruszyli pewnie ramionami, była niedziela, końcówka długiego weekendu po Wszystkich Świętych, weekendu, który co roku zbiera na drogach śmiertelne żniwo.
Na drugim końcu globu, w okolicy miasta Gold Coast na wschodzie Australii, doktor Beata Łazińska denerwowała się coraz bardziej. Jej syn Krystian nie dzwonił z Polski od kilkunastu godzin, musiało się coś stać, przecież telefonował codziennie... Telefon w końcu zadzwonił. „Coś się stało, przyjedź do domu” – powiedział Marcin, brat Krystiana. Potem nieprzespana dla całej rodziny noc pełna łez i gorączkowe poszukiwanie biletów na lot do ojczyzny, do Polski.
Jak na autostradzie
Marcin Łaziński, mimo że wyjechał z rodzicami i bratem na antypody, mając zaledwie dziewięć lat, w Polsce czuje się jak u siebie. Świetnie włada językiem, a australijskie miejsce zamieszkania zdradza jedynie lekki akcent. Do rodzinnego Poznania często przyjeżdżał sam lub z Krystianem – traktując Polskę jako bazę, bracia zjechali wspólnie autem niemal całą Europę.
Teraz jednak Marcin, na co dzień wzięty australijski adwokat, chciał jak najszybciej dotrzeć nie do Poznania, ale na miejsce śmierci brata, na drogę nr 5. – Od początku coś mi w tej historii nie pasowało – opowiada. – Krystian był kierowcą nie tylko świetnym, ale też ostrożnym i drogowa brawura kompletnie do niego nie pasowała. Byłem zaskoczony do tego stopnia, że lecąc do Polski, wziąłem drona i profesjonalną kamerę. Pomyśl: kto jedzie na pogrzeb z dronem? I nie myliłem się, bo kiedy wjechałem na drogę w okolicy wypadku brata, spojrzeliśmy z rodzicami po sobie i właściwie mieliśmy jasność: Krystian był bez winy. – Skąd ta pewność? – dopytuję. – Szczęście w tragedii polega na tym, że znam się na tym – w Australii specjalizuję się w procesach dotyczących wypadków drogowych.
Razem z mecenasem Łazińskim stoimy tuż obok miejsca wypadku Krystiana, na poboczu ruchliwej drogi S5, w okolicy wsi Cotoń koło Gniezna. Ruch w obu kierunkach odbywa się jedną oddaną do użytku nitką budowanej od ładnych paru lat „ekspresówki”, podczas gdy druga część szosy czeka na wykończenie i odbiór techniczny. Pod koniec października decyzją bydgoskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad skierowano tu ruch z zatłoczonej i niebezpiecznej starej drogi krajowej nr 5. Dwa pasy ruchu – po jednym w obu kierunkach – rozdzielają ustawione co kilkanaście metrów biało-czerwone słupki. – Gdy przyjechaliśmy na miejsce, żadnych pachołków tutaj nie było,
a na drodze było dość pusto, jak wtedy, gdy jechał nią Krystian – relacjonuje mecenas Łaziński. – Wjechaliśmy z ronda na szosę i dostrzegłem jeden trójkątny znak ostrzegawczy o drodze dwukierunkowej. Dalej stał kolejny znak odwołujący zakaz wyprzedzania, a na jezdni ciągnęła się biała przerywana linia. Jechaliśmy dalej: długo, długo nie było żadnych innych znaków, a na drodze zaczęły się rozgrywać dantejskie sceny. Kierowcy, widząc z boku drugą szosę, przekonani, że jadą drogą ekspresową czy autostradą i mają do dyspozycji całą jezdnię, rozjechali się na dwa pasy ruchu, a gdy ku ich zaskoczeniu z przeciwka jechały wprost na nich auta, w popłochu uciekali na prawą stronę. Zrozumiałem, że tak samo musiał zachować się brat: wystarczyło, że wjeżdżające na nowy odcinek drogi ciężarówka czy duży „dostawczak” zasłoniły znak ostrzegawczy i Krystian myślał, że jest na dwupasmówce. Zaczął wyprzedzać i wtedy – zobacz, tu jest pod górkę – z przeciwka musiał wyjechać bus, z którym kilka sekund później brat się zderzył.
Wyprzedzał, więc winien
Skoro świt Marcin Łaziński wyjął drona oraz kamerę i wykonał – jak w pracy w Australii – profesjonalną filmową dokumentację miejsca zdarzenia. Okazało się, że na kilkukilometrowym odcinku dopuszczonej do ruchu szosy było zaledwie kilka znaków informujących kierowców, że poruszają się po drodze dwukierunkowej. Mecenas Łaziński postanowił jak najszybciej poinformować wszystkie możliwe służby o fatalnym oznakowaniu drogi i trwającym wciąż zagrożeniu dla życia jadących nią ludzi.
– Cały dzień spędziłem tu przy szosie. Dzwoniłem na policję oraz do prokuratury, uprzedzając, że muszą się spieszyć, bo lada moment dojdzie do kolejnego wypadku. Potem pojechałem coś zjeść, a w drodze powrotnej zatrzymał mnie stojący w poprzek drogi patrol. Droga zamknięta, kolejny wypadek. Lokalne Radio Żnin – za policyjnym komunikatem – informowało o kolejnej bezsensownej śmierci: „Kierowca fiata punto zginął, nie zachowując należytej ostrożności podczas wyprzedzania. W wyniku czołowego zderzenia z busem rannych zostało też kilkanaście osób. To kolejny w ciągu zaledwie tygodnia tragiczny wypadek na nowo oddanej do użytku drodze...”.
Marcin Łaziński: – Gdy tylko usłyszałem o brawurze kolejnego kierowcy, mało szlag mnie nie trafił. Facet, który zginął, miał 43 lata, jechał z jakąś przyczepą, pewnie z pracy do domu; mógł żyć, powinien być teraz z rodziną jak Krystian!
Adwokat z Australii z ukrytym w garści dyktafonem podszedł do policjantów na miejscu wypadku.
– Myśmy wiele razy zgłaszali przecież sprawę tego oznakowania – przyznają na nagraniu. – Ale wie pan, tu będzie tak, jak w sprawie pana brata. Oficjalne śledztwo wykaże, że kierowca winien, bo znak stał, a on wyprzedzał pod prąd. I tyle.
Tymczasem drogowcy w popłochu stawiali pachołki, w końcu rozdzielając na dobre prowadzące w przeciwnych kierunkach pasy feralnej drogi S5.
Gładka mowa, droga nowa
Mimo 37 lat życia Krystian Łaziński zginął na początku życiowej drogi. Długo nie mógł wybrać zawodu: skończył studia prawnicze w Australii, ale dopiero wtedy zrozumiał, że jego prawdziwą pasją – po mamie – jest medycyna. Studiował ją w Polsce, w Łodzi, a po zdobyciu dyplomu skończył niedawno staż w Rosji. Na jednym z ostatnich radosnych zdjęć rodzice trzymają w hali przylotów na lotnisku w Brisbane tabliczkę z olbrzymim napisem: „Doktor Łaziński” – Krystian wracał do kraju.
Marcin przypomniał sobie tę scenę, gdy kilka miesięcy później, płacząc na poboczu drogi S5, zauważył rozsypane ulotki zakopiańskiego hotelu – wypadły z auta Krystiana, w polskich górach brat z narzeczoną chcieli spędzić nadchodzące święta. – Powiedziałem sobie, że stanę na łbie, ale nie odpuszczę i doprowadzę do ukarania winnych tragedii.
Adwokat pojechał do Bydgoszczy, by w siedzibie drogowców uzyskać publicznie dostępny dokument – tzw. warunki organizacji ruchu. Powinno wynikać zeń, kto personalnie dopuścił do ruchu fatalnie oznakowany fragment drogi. Adwokat dokumentu nie dostał, ale rozmowa z rzecznikiem drogowców, który wyszedł mu na spotkanie, dała próbkę przyszłego zderzenia w sądzie racji obu stron. – Fragment oddanej do użytku nowej i gładkiej drogi S5 był należycie oznakowany, ale kierowcy wyprzedzali inne osoby, przekraczając istniejące ograniczenia prędkości – recytował wyuczoną formułkę Tomasz Okoński, rzecznik bydgoskiej GDDKiA. – Bardzo mi przykro z powodu śmierci pana brata... – Nieprawda, tobie wcale nie jest przykro – zdenerwowany mecenas Łaziński przerwał, przechodząc na australijski styl wypowiedzi. – Wolisz obsmarować kierowców, niż przyznać, który geniusz wymyślił to oznakowanie i wysłał jadących tą drogą ludzi na śmierć! Ta sprawa to dla was pośmiewisko, a dla rodzin zmarłych tragedia. – Najlepszym rozwiązaniem będzie przekazanie panu jak najszybciej dokumentów. Mamy na to 30 dni... – ratował się zbity z tropu rzecznik, ale brat Krystiana znów mu przerwał: – Nieprawda. Najlepszym rozwiązaniem będzie, jak ktoś stąd trafi do więzienia. I obiecuję ci, że tak właśnie będzie!
Ciche poprawki
Śledztwo mecenasa Łazińskiego z każdym dniem przynosiło kolejne dowody – po nagłośnieniu sprawy w internecie zaczęli się zgłaszać kierowcy. Paweł Grabowski jechał do domu feralnej nocy 3 listopada kilkanaście aut za Krystianem. – Podobnie jak on po zjechaniu z ronda przekonany, że jadę dwupasmówką, zacząłem wyprzedzać i w ostatniej chwili uciekłem na prawy pas, bo na lewym leżały już wraki rozbitych aut. Kilka godzin później osobiście dzwoniłem do Dyrekcji Dróg, żeby nie przyszło im do głowy zwalanie winy na kierowców, bo muszą jak najszybciej poprawić oznakowanie.
Kolejny kierowca przekazał Marcinowi Łazińskiemu nagranie z rejestratora, który uwiecznił jego przejazd S5. Widać, jak jadący z przeciwka – jak Krystian – kierowca nie ma pojęcia, że wyprzedzając, porusza się pod prąd. – Miał miejsce, a mimo to nie zjeżdżał na „swój” pas. Uciekł w ostatniej chwili, gdy tuż przed zderzeniem dałem mu sygnał długimi światłami – relacjonuje Mateusz Rutkiewicz. Łaziński zdobył też dane z policji. Wynika z nich, że już przed wypadkiem Krystiana na feralnym odcinku doszło do trzech mniej groźnych w skutkach wypadków, a okoliczności jednego były niemal identyczne jak późniejszych śmiertelnych zderzeń.
Najważniejsze odkrycie mecenas Łaziński zawdzięcza jednak uważnej kwerendzie internetowej strony... GDDKiA. Konkretnie zdjęciom umieszczonym przez urzędników tuż po otwarciu drogi pod tekstem, w którym chwalą się osiągnięciem. Fotografie, zrobione prawdopodobnie dronem, z dużej wysokości pokazują S5, w tym miejsce, gdzie zginął Krystian. Wyraźnie widać, że na całym odcinku był tylko jeden znak informujący, że ruch biegnie w obu kierunkach! Marcin Łaziński: – To oznacza, że już po wypadku brata drogowcy wiedzieli, że oznakowanie jest złe i po cichu dostawili kilka znaków. Ale dopiero po drugim śmiertelnym wypadku zrobili to porządnie, dzieląc drogę pachołkami. Dlaczego nie zrobili tego od razu, jak zrobiliby to wszyscy drogowcy cywilizowanego świata? – pyta retorycznie.
Alternatywne śledztwo
Zamiast odpowiedzieć na to pytanie, Tomasz Okoński, rzecznik bydgoskich drogowców, powtarza formułkę: „Oznakowanie drogi było prawidłowe. Po drugim wypadku, gdy kierowcy nie stosowali się do istniejących ograniczeń prędkości, stwarzając zagrożenie dla bezpieczeństwa ruchu, zdecydowaliśmy się DODATKOWO oddzielić pasy ruchu szeregiem słupków”. Gdy pokazuję zdjęcie, na którym widać, że początkowo kierowców informował o dwukierunkowym ruchu jeden znak, rzecznik nie potrafi odpowiedzieć, kto i dlaczego po wypadku Krystiana dostawił kolejne. – Być może trzeba to będzie wyjaśnić – ucina.
Marcin Łaziński zapewnia, że zrobi wszystko, by pomóc polskiej prokuraturze wyciągnąć rzetelne wnioski z wypadków. Niezależnie od tego zamierza w Australii wszcząć kolejne śledztwo dotyczące przyczyn śmierci brata. Może to zrobić, bo Krystian miał również obywatelstwo tego kraju: – Urzędnicy, którzy otworzą oficjalnie S5 i będą przecinać tu wstęgi, muszą wiedzieć, że ta droga jest pełna krwi.