Nowe życie
Ponad ćwierć wieku temu królowali na polskich listach przebojów. Zespół ZIYO wciąż istnieje, ale rzadko o nim słychać
Uznawani są za jedną z najbardziej kultowych grup rodzimej sceny rockowej. Szybko zdobyli popularność. Ich pierwsze piosenki od razu trafiły do radia i telewizji, przez kilka tygodni goszcząc na listach przebojów. Brali udział w wielu przeglądach i festiwalach. Ukoronowaniem ich pracy stał się megahit „Magiczne słowa”, który do dziś jest dobrze znany, m.in. dzięki wykonaniu Rafała Brzozowskiego.
Założycielem zespołu był jego dotychczasowy lider Jerzy Durał. On jako jedyny pozostał od czasu debiutu mimo wielokrotnych przetasowań w składzie grupy. Pochodzi z Tarnowa, ale spotykamy się w Krakowie, w legendarnej „Jamie Michalika” – jednym z ulubionych lokali obecnego menedżera ZIYO Jacka Borzęckiego, który z właściwym mu dystansem dowcipnie zagaja: – Lubiłem tu bywać poranną porą. Posiedzieć, pokontemplować. Fakt – kawę i jajecznicę podają najlepszą w mieście, zresztą do dziś, i to w wyjątkowej atmosferze. Chociaż trochę się pozmieniało, bo kiedyś obsługą zajmował się wyłącznie żeński personel, a dziś jednak częściej można „nadziać się” na kelnera. Szkoda, bo to był ważny walor (śmieje się).
Od kilku lat zespół w pełni świadomie ograniczył działalność sceniczną: – Jesteśmy ostatnio mniej aktywni – przyznaje Jerzy Durał – ale wciąż mamy w głowach masę pomysłów. A jeśli pojawiają się wyjątkowe propozycje i okazje koncertowe, to chętnie na nie odpowiadamy. Zatem ta chwilowa przerwa w koncertach, to efekt przemyślanej decyzji. Chcieliśmy, aby nastąpiło takie naturalne wyciszenie, a przez to żeby pojawił się pewien niedosyt i klimat oczekiwania na ZIYO przed naszym jubileuszem.
Podkreśla, że grupa nigdy nie zakończyła działalności. – Generalnie czasem byliśmy bardziej aktywni, a kiedy indziej mniej. Ale żyjemy, gramy, koncertujemy.
Tłumaczy, że przerwy były zamierzone. – Wykorzystywaliśmy je na działalność nieco inną niż koncertowa. Każda kapela musi mieć taki czas na tworzenie i nagrywanie. I my tego czasu potrzebowaliśmy. Tego czasu potrzebujemy również na życie towarzyskie, bowiem zawsze było ono częścią naszej działalności. Ale w końcu to właśnie jest część rock and rolla.
Opowiada, że poświęcił się muzyce i z tej muzyki żyje. – Dzięki popularności funkcjonowaliśmy na niezłym poziomie. Zwłaszcza sukces piosenki „Magiczne słowa” miał wymiar finansowy. To ustabilizowało moją sytuację.
Od kilku lat ten właśnie utwór – jego autorstwa zarówno w sferze tekstu, jak i muzyki – jest wiodącą melodią w popularnym programie TVP „Rolnik szuka żony”. Piosenkę wykonuje wprawdzie Rafał Brzozowski, ale wokalista otrzymał na to licencję. – Nie mieliśmy nic przeciwko temu, szczególnie że ta piosenka już wcześniej w jego wersji odniosła ogromny sukces. Zresztą po raz drugi, bo kiedyś to my święciliśmy triumfy. Ale dzięki temu trafiła do zupełnie nowego odbiorcy, do młodego pokolenia. I bardzo nas cieszy, że „Magiczne słowa” pokochały osiemnastolatki. Poza aspektem medialnym, ten utwór dostał po prostu drugie życie.
Przyznaje, że wcześniej wielokrotnie zgłaszali się do nich producenci filmowi i serialowi, bo chcieli wykorzystać tę piosenkę, ale wtedy, jak to określa, nie mieli ochoty się nią dzielić.
Dzięki nagraniu Rafała Brzozowskiego utwór często był prezentowany w różnych stacjach radiowych. – I po jakimś czasie zgłosili się do mnie producenci programu „Rolnik szuka żony”. Zaproponowali, że chcą kupić licencję na wykorzystanie utworu w wykonaniu Brzozowskiego.
Zgodził się, ale, jak zastrzega, nie od razu. – Negocjacje trwały trochę czasu. Myślę, że dotarło do producentów, jaki ta piosenka ma potencjał. I wtedy podpisaliśmy umowę. Obie strony były zadowolone.
Jerzy Durał to muzyk, kompozytor, aranżer, autor tekstów, producent muzyczny, a także plastyk, reżyser teledysków, autor scenicznych scenografii koncertowych, animator kultury. Od dzieciństwa uczył się gry na skrzypcach, altówce i na fortepianie. Uczęszczał do Liceum Sztuk Plastycznych. Interesował się jazzem, a później także muzyką rockową, co sprawiło, że dość szybko zakończył przygodę z muzyką poważną. Od 15. roku życia grał już na gitarze basowej w różnych zespołach. – Robiłem to dla siebie. Muzyka była częścią mojego życia.
Grupa ZIYO powstała w 1986 r. w Tarnowie. – Już wcześniej graliśmy razem. Uczestniczyliśmy w przeglądach
i konkursach muzycznych. Po okresie poszukiwań i eksperymentów dojrzeliśmy do innej estetyki muzycznej, słuchaliśmy już innych rzeczy zza żelaznej kurtyny. W tym samym składzie zaczęliśmy grać coś nowego. I ta nowa muzyka zaczęła ewoluować w stronę zimnofalowego brzmienia. I tak narodziło się ZIYO, choć tak naprawdę byliśmy już grupą dojrzałych muzyków.
Tłumaczy, że owo ewoluowanie to efekt klimatu tamtych czasów. – Uważaliśmy, że nasz przekaz będzie bardziej adekwatny wobec tego, co nas otacza. Mroczna rzeczywistość wymagała innego impulsu wyrażonego przez naszą muzykę. Wiedziałem, że chcę pisać o czymś innym.
Zaczynali od występu na Festiwalu w Jarocinie w 1986 r. To był ich debiut sceniczny. – Zostaliśmy doskonale przyjęci. I zaproszono nas do koncertu laureatów.
Wtedy wokalistą był jeszcze Krzysztof Majka. Ale niedługo potem tę rolę przejął Jerzy Durał. I w warszawskim studiu CCS Waltera Chełstowskiego i Igora Czerniawskiego nagrali dwie piosenki – „Panie Prezydencie” i „Pod jednym niebem”. – Niebawem nasze nagrania zaprezentowano w III Programie PR, wśród utworów młodych zespołów. I znalazły się na liście przebojów.
Dziennikarze okrzyknęli ich wtedy polskim Ultravox. – Ale my nie chcieliśmy być polskim Ultravox, lecz polskim ZIYO. Wspomina pierwszego menedżera zespołu, nieżyjącego już Darka Bernackiego. – Znając już trochę naszą muzykę i prawdopodobnie na tej podstawie oceniając nasz potencjał, zrobił wszystko, używając do dziś niewyjaśnionych forteli, aby po koncercie zamieszkać ze mną w hotelowym pokoju. Chciał zapewne wykorzystać ten czas, aby przekonać mnie do zatrudnienia go w roli naszego menedżera. Ale kiedy oznajmił, że gwarantuje nam kontrakt na nagranie i wydanie pierwszej płyty, nie musiał się już nic więcej dodawać – decyzję o współpracy podjąłem natychmiast.
Potem, jak dodaje, Darek Bernacki okazał się na tyle kreatywnym i sprawnym organizatorem, że skutecznie rozkręcił całą machinę pod nazwą ZIYO: – Zgodnie z zapowiedzią nagraliśmy naszą debiutancką płytę „ZIYO”, a dzięki jego zabiegom sporo już wtedy koncertowaliśmy. Czyli dotrzymał słowa i faktycznie był w stanie to wszystko ogarnąć.
Pierwszy album był wielkim sukcesem. – Ale tak naprawdę sukcesem były już pierwsze piosenki z tej płyty. Bo na ukazanie się na rynku ten album czekał jeszcze dwa lata. Dlaczego? Bo pozwoliliśmy sobie w studio na wiele muzycznych eksperymentów. A to spowodowało, że nagranie się przedłużyło. I pochłonęło dwukrotny budżet wydawcy. Na wydanie płyty zabrakło już pieniędzy.
Niemniej, jak podkreśla, wiele piosenek z tego albumu było już znanych i ludzie czekali na tę płytę. – Kiedy się już ukazała, osiągnęła ogromny nakład – porównywalny jedynie z najlepszymi i najpopularniejszymi wtedy na rynku zespołami. Sprzedała się w liczbie ok. 200 tys. egzemplarzy.
Od tego momentu zaczęło się szaleństwo. – Pracowaliśmy na pełnych obrotach. Graliśmy mnóstwo koncertów, wielokrotnie gościliśmy w radiu i w telewizji. Spokojne zjedzenie obiadu w restauracji graniczyło z cudem. Zawsze kończyłem jeść zupę zimną, bo wcześniej rozdawałem dziesiątki autografów.
Chwilę potem, jakby z rozpędu, ukazuje się druga płyta „Witajcie w teatrze cieni”. – Przynosi ona zmianę charakteru brzmienia, czego konsekwencją jest pierwszy wielki przebój „Bliżej gwiazd (wyspy)”. Ta piosenka gości przez pięć tygodni na liście Marka Niedźwieckiego.
Dodaje, że cały czas się rozwijali i zyskiwali nowych fanów. Zapraszano ich na różne festiwale. Także do Sopotu, gdzie występowali dwukrotnie. Raz jako gość specjalny. – Prowadzący zapowiedział nas jako największą polską gwiazdę eksportową.
Kolejna płyta ukazała się w języku angielskim. – Być może mocno wierzyliśmy, że możemy zrobić coś ryzykownego i zaśpiewać w innym języku. Sądziliśmy, że brakuje nam już tylko angielskiego języka, który przypisany jest muzyce rockowej.
Publiczność, jak przekonuje, przyjęła te płytę bardzo dobrze. Niestety, krytyka, znacznie mniej. – Zarzutem była właśnie anglojęzyczność. Mówiono, że w Polsce i tak nikt nie zna angielskiego. Ale ta krytyka nas zmotywowała i nagraliśmy coś bardzo polskiego. Pojawiła się bowiem płyta z polskimi kolędami.
Nie ukrywa, że jednak mimo pewnej motywacji, krytyka podcięła im skrzydła. – Ale dość szybko nagraliśmy kolejną płytę, autorską. Piąty album nosił nazwę „Tetris”. Pokazaliśmy w nim całą gamę możliwości instrumentalnych i tekstowych. To była moja koncepcja i moja decyzja. Szukałem nowych dróg, innej formy przekazu i rozwoju.
Okazało się, że to poszukiwanie przyniosło sukces, a płyta bardzo się spodobała. Opowiada, że jeszcze zanim album trafił gdziekolwiek, dostał go, tak prywatnie, tylko do odsłuchu Kuba Wojewódzki. – Krążek tak mu się spodobał, że bez konsultacji z wydawcą wyemitował jeszcze przed premierą na antenie „Trójki” utwór „Magiczne słowa”. Musiał być nim zauroczony, skoro zadziałał tak niekonwencjonalnie, żeby pominąć wszelkie procedury i zaplanowaną przez wydawcę strategię oraz plan promocyjny. Ale kiedy piosenka w ciągu dosłownie kilku następnych tygodni dotarła na sam szczyt listy przebojów
Programu III PR, nikt nie miał mu tego za złe. Czasem aż trudno uwierzyć, że w tym roku ten utwór obchodzi swoje ćwierćwiecze i nadal jest naszym znakiem rozpoznawczym.
Cieszy go, że eksperyment i ryzyko się opłaciły. – Pokazaliśmy, że możemy zrobić coś zaskakującego, nieoczekiwanego i że sprawdziliśmy się w innym wymiarze. I okazało się, że to był najlepszy okres w naszej historii. Sukces i artystyczny, i komercyjny.
Niestety, jak przyznaje, na tyle zachłysnęli się tą popularnością, że zamiast myśleć o przyszłości, oddali się chyba zbyt intensywnie i ochoczo konsumpcji tego sukcesu. – Mijał rok za rokiem, a my nie tworzyliśmy nowego materiału, więc kiedy przyszedł już najwyższy czas, żeby obudzić się z twórczego letargu, nie byliśmy gotowi, żeby wejść do studia i nagrać kolejną płytę. To oczywiste, że w konsekwencji straciliśmy na popularności.
Następna płyta – „Spectrum” – szósta już z kolei, ukazała się cztery lata później. – I znowu była zestawem dziesięciu przebojowych piosenek. Mimo tęsknoty za tamtym sukcesem, niestety, nie udało się. Podobała się, była dobra, ale ta przerwa zrobiła swoje.
Pojawienie się w krótkim czasie kolejnego albumu „Exlibris”, zawierającego kilkanaście najlepszych utworów, nie zmieniło sytuacji. – Ten krążek miał być podsumowaniem i zakończeniem działalności. Nigdy jednak do tego nie doszło.
Wciąż grali. Występowali czasem na dużych plenerowych koncertach, a także w klubach. – Ale coraz rzadziej. Skład ciągle się zmieniał. Każda płyta nagrywana była w innym towarzystwie.
W 2004 r. nastąpiła reedycja wszystkich dotychczas nagranych i wydanych płyt zespołu. Zatytułowano ją „Antologia”. A wraz z nią pojawił się na rynku premierowy album „Popburger”. – Ta płyta jest dla mnie szczególnie ważna, bo przynosi kąśliwy, ale ze wszech miar uzasadniony komentarz do wszelkich notorycznie obserwowanych wówczas przeze mnie konsumpcyjnych postaw pokolenia XXI wieku oraz zbyt powierzchownego odbioru rzeczywistości i wszechogarniającej na początku nowego tysiąclecia płycizny intelektualnej. Ale nie zabrakło też, jak zawsze, emocjonalnych uniesień czy ponadczasowych prawd. Mimo mocnego, a nawet dość kontrowersyjnego przekazu krążek został wysoko oceniony jako bardzo dojrzały tekstowo i perfekcyjnie dopracowany muzycznie, aranżacyjnie i brzmieniowo.
Cztery lata później, po wyczerpującej serii koncertów promujących poprzednią płytę i po pracowitym okresie przygotowań, które mogły błędnie sugerować całkowite zniknięcie z rynku, zespół z nowymi pomysłami i energią nagrał album „Puzzle”. – To nadal jest ZIYO, ale bez nastawiania się na przebojowość i na zaistnienie za wszelką cenę w mediach. Nie mieliśmy żadnego ciśnienia, a i tak ta przebojowość wyszła nam sama, spontanicznie i naturalnie. Pewnie dlatego niektóre utwory z tej płyty zaistniały w eterze, często prezentowane przez stacje radiowe. I to prawie bez żadnych zabiegów promocyjnych z naszej strony.
Wierzy, że ta płyta dała zespołowi nowe życie. – Znowu zaczęliśmy grać koncerty plenerowe. I intensywnie obchodziliśmy 25-lecie zespołu. Utrzymywaliśmy stałą aktywność koncertową na pewnym poziomie przez kilka lat, aż zupełnie naturalnie dotarliśmy do momentu, w którym zadecydowaliśmy o w pełni świadomym i głęboko przemyślanym wyciszaniu przed kolejnym jubileuszem. I cała ta przerwa wykorzystywana jest teraz na pracę studyjną i przygotowanie spektaklu na 35-lecie. A to już niedługo, bo za półtora roku.
Zapowiada, że będzie to bombowy comeback ze sporą dawką zaskakujących atrakcji i niespodzianek. – Nie mamy już wyboru… Ani odwrotu – musimy zrobić ten jubileusz. Tym bardziej że ostatnio dociera do nas coraz więcej mocnych i zdecydowanych sygnałów, że fani się tego stanowczo domagają.