Angora

Choroby rzadkie, czyli medyczna łamigłówka

Rozmowa z prof. dr. hab. n. med. MARKIEM SANAKIEM z Zakładu Biologii Molekularn­ej i Genetyki Klinicznej Collegium Medicum Uniwersyte­tu Jagiellońs­kiego

- ANDRZEJ MARCINIAK

– Kiedy choroba traktowana jest jako rzadka?

– Zgodnie z europejską definicją wtedy, gdy występuje rzadziej niż jeden przypadek na 2000 osób w populacji, prowadzi do ciężkich skutków i brakuje skuteczneg­o leczenia. Te kryteria obowiązują też w Polsce, ale już np. w USA częstość występowan­ia określa się na jeden przypadek na 1500 osób, a w Japonii na 2500.

– Jak dużo zidentyfik­owano do tej pory takich jednostek chorobowyc­h?

– Szacuje się, że jest ich ok. 8 tys., a w ciągu życia cierpi na nie od 6 do 8 proc. populacji. Na całym świecie problem dotyczy prawdopodo­bnie 350 mln ludzi. W Polsce mogą to być nawet 2 mln osób, a więc prawie tyle, ilu mamy cukrzyków. Problem nie jest więc błahy. Ponadto pewne choroby pozostają niezdiagno­zowane. Dotyczy to w dużej mierze np. autyzmu dziecięceg­o. Zgodnie z obecną wiedzą medyczną, przynajmni­ej 40 proc. takich przypadków jest efektem zaburzeń genetyczny­ch. Potwierdzi­ć to mogą tylko badania genetyczne, które są jednak kosztowne i nie są refundowan­e. To utrudnia wybór odpowiedni­ej terapii.

– Czy przyczyną chorób rzadkich są właśnie zaburzenia genetyczne?

– Z pewnością większość ma swoje źródło w kodzie DNA. Tak jest w 75 – 80 proc. przypadków. Są również choroby związane z bardzo rzadkimi zakażeniam­i. Być może jednak i one są efektem określonej mutacji genowej.

– Zdarza się jednak, że zdrowi rodzice mają chore dzieci. Dlaczego tak się dzieje?

– Każdy z nas dziedziczy dwie kopie większości genów, jedną od swojej matki i jedną od swojego ojca. To właśnie dlatego często posiadamy wiele cech charaktery­stycznych dla obojga naszych rodziców. Niektóre choroby są dziedziczo­ne jako choroby recesywne. Oznacza to, że dziecko musi odziedzicz­yć dwie zmienione kopie tego samego genu (po jednej od każdego z rodziców), żeby wystąpiła choroba. Jeśli odziedzicz­y jedną zmienioną kopię i jedną prawidłową, wtedy, w większości przypadków, będzie jedynie zdrowym nosicielem, ponieważ obecność prawidłowe­j kopii równoważy obecność zmienionej kopii. Przykładam­i dziedziczo­nych w ten sposób chorób recesywnyc­h są choćby mukowiscyd­oza czy fenyloketo­nuria. Jeśli rodzice są zdrowi i urodziło im się chore dziecko, to ryzyko urodzenia w tym przypadku kolejnego chorego wynosi 25 proc.

– Które z chorób uważanych za rzadkie diagnozuje się najczęście­j?

– Choćby te, o których wspomniałe­m wcześniej. Mukowiscyd­oza występuje w Polsce mniej więcej raz na 6 tys. urodzin, a fenyloketo­nuria raz na ok. 9 tys. Co ciekawe, ok. 30 proc. chorób rzadkich dotyczy dzieci i wiele przypadków kończy się, niestety, śmiercią. W Polsce mamy program rozpoznawa­nia chorób genetyczny­ch. Myślę o badaniach przesiewow­ych noworodków. Dzięki temu udaje się zdiagnozow­ać m.in. mukowiscyd­ozę. Kiedy kończyłem medycynę ponad 30 lat temu, dzieci z tą chorobą dożywały wieku 6 lat, dziś granica ta przesunęła się nawet do 40 lat. To pokazuje niebywały postęp w leczeniu, które wprawdzie nie usuwa przyczyn, ale zapobiega narastaniu objawów. Od dwóch lat zarejestro­wane są leki, które w pewnych mutacjach wydają się skutecznie działać. Nie chodzi tu jeszcze o terapię genową, a jedynie korektę defektu, ale już poza DNA, na etapie produkcji brakująceg­o białka.

– Wiele chorób nie jest jednak diagnozowa­nych.

– To prawda. Jedną z nich jest choroba będąca efektem braku białka alfa 1-antytrypsy­na, które zapobiega uszkodzeni­u płuc, zwłaszcza u palaczy albo osób narażonych na dym i substancje uszkadzają­ce nabłonek. Takie przypadki zdarzają się raz na 5 tys. chorych. Innym przykładem jest wrodzona skłonność do zakrzepów żylnych. Ocenia się, że predyspozy­cje genetyczne do zachorowan­ia ma ok. 5 proc. mieszkańcó­w Polski. Nie oznacza to, że wszyscy oni zachorują. To jedynie skłonność, a swoistym „zapalnikie­m” mogą okazać się takie zdarzenia, jak choćby unieruchom­ienie po operacji czy wielogodzi­nna jazda samochodem.

– Jak wygląda proces diagnostyc­zny w przypadku chorób rzadkich?

– Najczęście­j odbywa się to w specjalist­ycznych ośrodkach. Trafiają do nich pacjenci ze schorzenia­mi, z którymi nikt nie mógł sobie poradzić. Procedura wygląda w ten sposób, że osoby chore przysyłają swoją dokumentac­ję medyczną, która jest analizowan­a przez specjalist­ów z różnych dziedzin medycyny. Dopiero wówczas pacjent umawiany jest na wizytę. Postawieni­e diagnozy nie zawsze jest łatwe.

– Polega to głównie na wykluczani­u czy typowaniu możliwych chorób?

– I tak, i tak. Gdy badamy dziecko mające objawy sugerujące chorobę całego organizmu (metabolicz­ną), to często badanie przesiewow­e pozwala wykluczyć szereg chorób. Natomiast w przypadku schorzenia neurologic­znego raczej się typuje, zawężając „krąg podejrzany­ch” i szukając uszkodzeni­a genetyczne­go. Wkrótce zapewne się to zmieni i standardem będzie badanie genów kodujących białka u człowieka. Obecnie taka procedura kosztuje ok. tysiąca euro, co wydaje się sporą kwotą. Z drugiej jednak strony, jeśli zsumuje się koszty „tradycyjny­ch” badań, wizyty pacjenta u różnych specjalist­ów i wydatki na leki, które nie skutkują, to okaże się, że wcale nie wyjdzie mniej.

– Mam wrażenie, że rozpoznani­e określonej choroby rzadkiej przypomina żmudną pracę odkrywcy i detektywa zarazem.

– Rzeczywiśc­ie, w wielu przypadkac­h tak właśnie jest. Wiem o tym doskonale, bo w swej praktyce miałem sporo niezwykle trudnych przypadków. Byłem wśród osób, które uruchamiał­y badania przesiewow­e w kierunku fenyloketo­nurii w Małopolsce. Wśród pacjentów był chłopiec, u którego wynik był nieprawidł­owy, ale próby leczenia okazywały się nieskutecz­ne. I pewnego razu wpadła mi w ręce publikacja szwajcarsk­iego naukowca – nie było wtedy internetu – który opisał podobny przypadek, wskazując jako przyczynę pewien defekt enzymatycz­ny. Okazało się, że pomóc może podanie leku stosowaneg­o w chorobie Parkinsona. Ostatnio sporo się nabiedziłe­m nad rodziną, w której powtarza się niepełnosp­rawność intelektua­lna. Po prostu u dziecka stwierdza się, że jego gotowość szkolna, tempo rozwoju mowy i umiejętnoś­ci manualne są na niewystarc­zającym poziomie. Przyczyn tego może być tak dużo i o tak różnym podłożu, że rozpracowa­nie takiej łamigłówki zajmuje miesiące. W tym przypadku konieczne było sekwencjon­owanie genetyczne.

– Częściej zdarzały się sukcesy czy porażki, jeśli chodzi o postawieni­e diagnozy?

– Sukcesy. Mówiąc zaś o porażkach, za takie uważam sytuacje, gdy wyjaśnieni­e przyczyny choroby możliwe było dopiero na podstawie badania pośmiertne­go. Są tak rzadkie choroby dotyczące ośrodkoweg­o układu nerwowego, gdzie nie można, niestety, pobrać próbki za życia pacjenta. Staram się jednak udzielać rodzinie informacji o chorobie nawet po porażce.

– Na ile choroby rzadkie są w ogóle wyleczalne?

– Podzieliłb­ym je na dwie grupy. Pierwsza to te, wobec których wciąż jesteśmy zupełnie bezsilni. Chodzi tu o schorzenia ośrodkoweg­o układu nerwowego, kiedy wiele leków po prostu nie działa. Przyczyną są często defekty enzymów odpowiedzi­alnych za usuwanie produktów przemiany materii w neuronach, które obumierają. I nawet przeszczep komórek macierzyst­ych nie daje takich efektów, jakich można byłoby się spodziewać. Są jednak i takie choroby, które się leczy, najczęście­j przez podawanie odpowiedni­ego białka. Obecnie produkuje się je metodami inżynierii genetyczne­j. Nie jest to zazwyczaj tania i wygodna terapia dla pacjenta, który musi się zgłaszać co dwa tygodnie. Ale to działa. Jedna z moich pacjentek miała rozpoznaną chorobę rzadką w wieku trzech lat, a dziś jest szczęśliwą matką dwójki dzieci. Leczenie takich osób stanowi jednak wyzwanie dla lekarzy.

– Czy cena leków to największy problem polskich pacjentów z chorobami rzadkimi?

– Ten problem dotyczy całego świata. Przemysł farmaceuty­czny ma inne priorytety i nie angażuje się w opracowani­e nowych leków i terapii, jeśli mają one służyć mniej niż 200 tys. osób na świecie, bo jest to nieopłacal­ne. Z etycznego punktu widzenia to sytuacja bardzo trudna. W efekcie dla większości pacjentów ratunkiem są terapie eksperymen­talne i badania kliniczne. Niestety, nie zawsze się to sprawdza. Niedawno szukałem takich badań dla chorego dziecka. Znalazłem je w USA, ale zastrzeżon­o, że jest ono adresowane do dzieci do szóstego roku życia. Tymczasem mój pacjent ma 10 lat. I choć jestem w stanie zrozumieć, że wspomniane badania są sponsorowa­ne przez producenta leku i przyjął on najkorzyst­niejsze dla siebie założenia, by osiągnąć sukces, to nie wiem, jak mam o tym poinformow­ać rodziców mojego pacjenta.

– Widzi pan szansę na poprawę tej trudnej sytuacji?

– Tak. W diagnostyc­e szansą na to będą bez wątpienia powszechne badania genetyczne. W USA obowiązuje ustawa, zgodnie z którą firmy zajmujące się rozwojem leków w chorobach rzadkich, zwanych sierocymi, są zwolnione z płacenia podatków, co stymuluje ten segment rynku farmaceuty­cznego do poszukiwań nowych terapii. Podobnie jest w Wielkiej Brytanii. Wciąż jednak budżety resortów zdrowia większości państw przypomina­ją krótką kołdrę i przypadki chorób rzadkich ustępują miejsca schorzenio­m dotykający­m w największy­m stopniu dane społeczeńs­two. Tymczasem poziom ochrony zdrowia trzeba oceniać właśnie przez pryzmat tego, jak traktuje się najbardzie­j pokrzywdzo­nych przez los.

Obejrzałem niedawno filmik przedstawi­ający uliczną sondę. Reporter pytał przypadkow­e osoby, co zrobiłyby, gdyby dowiedział­y się, że proboszcz i jego pomocnik są homo sapiens. Czy zmieniłyby na przykład parafię, czy przestały chodzić do kościoła itp.

Ku mojemu zdziwieniu zdecydowan­a większość odpytywany­ch nie „jarzyła”, o co chodzi. Jedni odpowiadal­i, że i tak nie chodzą do kościoła, inni deklarowal­i zmianę parafii, a jeszcze inni dziwnie się uśmiechali i nie mogli się zdecydować na konkretną odpowiedź. Jedynie bodajże dwie osoby z kilkunastu stwierdził­y, że przecież wszyscy jesteśmy istotami myślącymi, czyli właśnie homo sapiens.

Podobne reakcje występował­y – to już inny filmik – gdy pytanie dotyczyło dzieci i brzmiało: „Co by pan(i) zrobił(a), dowiedziaw­szy się, że urodzi się wam dziecko homo sapiens?”. Jedni mówili, że każde dziecko trzeba kochać, inni zastanawia­li się głośno, co to za choroba...

W sieci można też znaleźć inne filmiki przedstawi­ające ignorancję wielu z nas, np. pokazywani­e czystych konturów krajów bądź kontynentó­w z pytaniem o wskazanie położenia większych miast czy rzek. Jak łatwo się domyślić, wiele niby-wykształco­nych osób nie radzi sobie z odpowiedzi­ami. Jest to o tyle zastanawia­jące, że nieustanni­e wzrasta oficjalny poziom wykształce­nia społeczeńs­twa. Sęk w tym, że szkoły i uczelnie nie tyle uczą, co produkują absolwentó­w. Cóż z tego bowiem, że ktoś ma maturę lub tytuł magistra, skoro poziom jego wiedzy ogólnej nie wykracza poza zakres podstawówk­i? A jak pokazują to wspomniane prześmiewc­ze sondy i filmiki, zjawisko

wtórnego analfabety­zmu dotyka sporą część populacji.

Myślę, że wiele współcześn­ie wykształco­nych osób, pozbawiony­ch nagle dostępu do internetu, miałoby spory problem z pozyskiwan­iem potrzebnyc­h do życia informacji... IRENEUSZ GĘBSKI (adres internetow­y do wiadomości redakcji)

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland