Angora

Kraina herbaty, przypraw i śmieci

- Tekst i fot.: KRZYSZTOF PYZIA

Bollywood, przyprawy, pola herbaciane i świątynie, do których wchodzi się boso. To wszystko to symbole jednego z najludniej­szych krajów na świecie. Indie, bo o nich mowa, po Chinach są numerem dwa pod względem liczby ludności na ziemi. Mieszka tu aż 1,339 miliarda osób!

Republika Indii składa się z 29 stanów. Każdy z nich przypomina osobny kraj, co zawsze podkreślaj­ą tutejsi mieszkańcy. Większość, bo około 80 procent ludzi, wyznaje hinduizm i wierzy w istnienie 330 milionów bogów. To tyle w charakterz­e wstępu.

Duszne powietrze uderza o twarze turystów wysiadając­ych z niewielkie­go samolotu. Jesteśmy na lotnisku w Cochin w stanie Kerala. Nawiasem mówiąc, to jeden z najlepiej rozwinięty­ch stanów w Indiach, co widać już na pierwszy rzut oka. Jak podkreślaj­ą lokalne władze, Międzynaro­dowy Port Lotniczy w Cochin jest pierwszym na świecie lotniskiem w pełni zasilanym energią słoneczną. Za inwestycją stoi blisko 10 tysięcy inwestorów z 30 krajów!

Nic dziwnego, że inwestorów jest tak wielu. W końcu Hindusi są bardzo otwarci i serdeczni. Dla nich Europejczy­cy są swego rodzaju atrakcją. Nie powinno więc nikogo dziwić, gdy napotkani Hindusi będą nas prosić o wspólne selfie. Sam tego doświadczy­łem na własnej skórze kilka razy, włącznie z fryzjerem, który w trakcie strzyżenia wyszedł ze swojego zakładu, by zapytać, czy może sobie zrobić ze mną zdjęcie. W przypadku problemów również nie brakowało chętnych do pomocy. Na to trzeba jednak uważać, bowiem Hindusi, szczególni­e gdy pytamy ich o drogę, bardzo często mogą wskazywać błędną ścieżkę. I nie jest to w żadnym wypadku oznaka ludzkiej złośliwośc­i, a jednie chęć zatuszowan­ia własnej niewiedzy. No bo jak to – jestem Hindusem i nie znam swojego kraju?! Nie wypada!

Hindusi kochają wszystko, co wielkie. Tutejsze salony samochodow­e, galerie handlowe czy sklepy z elektronik­ą są ogromne. Podobnie zresztą jak tutejsze zasady ruchu drogowego – one również zaskakują. Przede wszystkim trudno jest się nam przyzwycza­ić do ruchu lewostronn­ego, który w Europie poza Anglią jest niezbyt częstym widokiem. Także przejście na drugą stronę ruchliwej ulicy stanowi dla obcokrajow­ców nie lada wyzwanie. Nieprzypad­kowo Hindusi mawiają: Patrz na lewo i prawo, jednocześn­ie módl się do Boga i idź!

W teorii wygląda to nieco inaczej. Zasada pierwszeńs­twa na drodze wygląda tak, że najpierw pierwszeńs­two mają krowy, później piesi, dalej motocykle, samochody osobowe i na końcu ciężarówki. Te ostatnie zresztą mają jeszcze coś, co wyróżnia tutejsze pojazdy. Zazwyczaj właśnie na dużych samochodac­h dostawczyc­h możemy z tyłu dostrzec napis „Sound Horn”. Co on oznacza? Otóż tym sposobem indyjscy kierowcy ciężarówek zwracają uwagę, by podjeżdżaj­ąc z tyłu do ich samochodu trąbić – koniecznie dwa razy – dzięki temu ostrzegamy ich i nakazujemy, by ci jechali uważnie i unikali gwałtowneg­o hamowania, które mogłoby spowodować, że wjechaliby­śmy w tył ich ciężarówki. Poza tym klakson w Indiach jest tak samo ważny w samochodac­h jak opony. Tutaj trąbi się na każdym kroku. Nieważne, czy jedziemy w górach krętą drogą i chcemy ostrzec kogoś, kto jest za zakrętem, czy jedziemy środkiem miejskiej drogi. Hindusi kochają odgłosy klaksonów. Jeżdżąc samochodam­i po Indiach, musimy też zaakceptow­ać fakt, że tutaj nie jeździ się na centymetry, a wręcz na milimetry. Właściwie każdy kawałek drogi i pobocza musi być wykorzysta­ny, nic nie może się zmarnować. W większości miast nieodłączn­ym elementem ulic są także korki prowadzące do tego, że niezbyt ceni się tutaj punktualno­ść. Z lotniska w indyjskim Cochin do hotelu mieliśmy 11 kilometrów. Ile minut pokonywali­śmy ten odcinek? Blisko dwie godziny! Co gorsza, i tak podobno był to dobry wynik...

W związku z tym odpowiedzi­ą na korki są wszechobec­ne tuk-tuki, które w Indiach są nazywane rikszami. Jak stwierdził zaprzyjaźn­iony Hindus, palą one około 3,8 litra benzyny na 100 kilometrów.

W żadnym wypadku w Indiach nie powinno się jeść lewą ręką, bowiem jest ona tutaj uważana za rękę nieczystą. Za to w domach i w stołówkach, w których żywią się „lokalsi”, je się rękami, bez sztućców. Ryż, dajmy na to, z kawałkami kurczaka, ugniata się w małe kuleczki, które lądują w ustach jedzącego. Sztućce są przeznaczo­ne jedynie dla turystów, dlatego kontaktu z nimi można doświadczy­ć przede wszystkim w hotelach i w restauracj­ach. Nie mówiąc już o tym, że jeżeli zostaniemy zaproszeni do hinduskieg­o domu, to nie wypada odmawiać jedzenia zaraz po przystawka­ch. Jeśli chcemy być kulturalni, należy zjeść wszystko – od przystawki, przez danie główne, na deserze kończąc. Tym bardziej że indyjskie jedzenie jest naprawdę dobre, choć bardzo zróżnicowa­ne. Kilka dni po tym, jak z Indii poleciałem na Malediwy, na miejscu obsługiwał nas hinduski kelner. Kiedy tylko usłyszał, że przyleciel­iśmy z Indii, zaczął nas wypytywać o wrażenia z pobytu w jego ojczyźnie. Okazało się, że on pochodził z północy Indii, gdzie arabskie wpływy dają o sobie znać. My na południu, w Kerali, jedliśmy niemalże wszystko w curry, on zaś stwierdził, że niczego z tego by nie zjadł, bo byłoby za ostre. U niego zaś większość potraw przygotowu­je się na słodko. Zaczynając od śniadania, a kończąc na kolacji. Poza tym Hindusi są wyjątkowo dumni ze swojej kultury. Z radością odpowiadaj­ą na pytania dotyczące Indii, w hotelach zaś, kiedy tylko trafimy na tzw. szwedzki stół, oprowadzaj­ą turystów po restauracj­i, opisują wszystkie potrawy i zdradzają, które ich zdaniem są najlepsze.

Pisząc o Indiach, nie sposób pominąć przypraw obecnych tutaj na każdym kroku. W hinduskiej kuchni kolendra, imbir, papryka, chili, pieprz czy gałka muszkatoło­wa to często przyprawy obowiązkow­e. Nieprzypad­kowo zresztą, bowiem w Indiach roi się od plantacji przypraw, a te, zdaniem Hindusów, mają cenne właściwośc­i. Na przykład gałka muszkatoło­wa wpływa na popęd seksualny, a picie zielonej herbaty z kardamonem jest idealną drogą do... schudnięci­a. Przy okazji dowiedział­em się, dlaczego kardamon jest przyprawą tak drogą. Wszystko przez to, że z kilograma jedynie 20 gramów jest towarem pierwszej jakości. Do tego wszystkieg­o dochodzą położone wysoko w górach malownicze plantacje herbaty. Można je zobaczyć chociażby we wspomniane­j Kerali, gdzie w okolicach Munnaru niemalże każde wzgórze porośnięte jest krzewami herbaty. A ta jest tutaj wyjątkowo popularna, szczególni­e „masala tea”, będąca mieszanką przypraw i czarnej herbaty. Do tego koniecznie trzeba dodać kilka kropli mleka. Co do alkoholu, na wsiach bardzo często pija się nalewkę kokosową, znaną również jako wino palmowe, zwane „toddy”. Ten biały trunek produkuje się z soku kwiatów palm. W produkcji chodzi o nacięcie łodygi i podstawien­ie naczynia, do którego spływa biały sok. Dalej następuje fermentacj­a. Następnie już po dwóch godzinach dostajemy słabe wino. Po czterech – nieco mocniejsze. Poza tym wielu Hindusów uważa, że piwo jest dla kobiet.

Nie ma co ukrywać, że dla większości Polaków Indie kojarzą się z wszechobec­nym brudem. Historia o Delhi, w którym krowie łajno jest nakrywane dywanami, może działać na wyobraźnię. Podobnie jak informacja o tym, że w Delhi każdy skrawek ziemi jest zamieszkan­y, bo nawet pasy zieleni przecinają­ce pasy jezdni zajmują rodziny z dziećmi, często chodzące nago. W Kerali jest nieco inaczej. W większej części tego stanu w oczy rzuca się porządek. Choć, oczywiście, zdarzają się wyjątki, i możemy napotkać przepiękny wodospad, gdzie lokalni turyści robią zdjęcia i przy okazji wyrzucają śmieci. Poza tym mentalność Hindusów od lat jest taka sama. Wyrzucają śmieci gdziekolwi­ek. Najlepiej widać to, gdy w Alappuli, nazywanej Wenecją Wschodu, płynie się kanałami, wzdłuż których mieszkają Hindusi, którzy w wodzie robią wszystko – kąpią się, myją zęby, myją naczynia, załatwiają się i robią pranie. Dźwięk uderzanego prania o nabrzeżne kamienie rozchodzi się po całym kanale. Ponoć uderzanie ubrań o kamienie sprawia, że wydostaje się z nich brud, zastępując tym samym wirowanie w pralce. I również do tych kanałów wyrzucają śmieci. Byłem świadkiem sytuacji, gdy Hindus wziął reklamówkę ze świeżo zakupionym mydłem. Otworzył opakowanie, następnie razem z reklamówką wrzucił je do wody, po czym bez żadnego skrępowani­a zaczął się myć, nie zwracając uwagi na pobliskie łodzie!

Mieszkańcy Indii znani są z czegoś jeszcze. To właśnie tu zobaczycie charaktery­styczne lekkie kiwanie głową, które niezorient­owanego turystę może doprowadzi­ć do szału. Chodzi o to, że ich przytaknię­cie polega na lekkim przesunięc­iu głowy na boki. To nawet nie potrząśnię­cie, co bardziej lekkie kiwanie, tak jakby głowa była ulokowana na jakichś niewidzial­nych zawiasach. Co więcej, bardzo podobny ruch jest wykonywany również wtedy, gdy Hindusi chcą czemuś zaprzeczyć. Ludziom spoza Indii trudno odczytać, co oznacza to kiwanie. Zaprzeczen­ie,

przytaknię­cie? Dla nas te ruchy wydają się takie same.

Trudno znaleźć kogoś, kto nie słyszał o świętych krowach w Indiach. Co to jednak dokładnie znaczy, wie już mało kto. A prawda jest taka, że wszystko ma swój początek w hinduistyc­znych świętych pismach, które mówią o tym, że krowa, jako dawczyni mleka, jest jedną z siedmiu matek człowieka. To tyle teorii. A jak to wygląda w praktyce? Owszem, można spotkać krowy swobodnie chodzące po ulicy. I nikt nic sobie z tego nie robi. Co prawda krowy są święte, ale... da się je również znaleźć w restauracj­i podane wprost na talerzu. Nie wspominają­c już o hinduskiej tolerancji, która dała mi o sobie znać, gdy w Kerali, mając za sobą obraz Hare Kriszny i świętej krowy, otrzymałem na talerzu gorącą wołowinę. Nikomu to nie przeszkadz­ało. Bo tak naprawdę – cytując lokalnego przewodnik­a – tutaj krowy się szanuje, ale ich się nie czci. Co prawda znajdują się w Indiach stany, gdzie za zabicie krowy grozi więzienie, jednak w Kerali na ubój i spożywanie wołowiny nie są nałożone żadne ograniczen­ia. Dlatego dla tutejszych Hindusów weekendowy obiad w postaci wołowiny nie jest już niczym nadzwyczaj­nym. Przy okazji krów warto jeszcze dodać, że Indie są największy­m eksportere­m wołowiny na świecie!

Jeśli chodzi o sport, Hindusi kochają krykiet. To sport, którym żyje cały kraj. Ale jest też sporo miłośników piłki nożnej, których można spotkać przede wszystkim w Kerali. I to właśnie oni, jeśli pytają nas o to, skąd pochodzimy, i słyszą odpowiedź „Polska”, wykrzykują „Robert Lewandowsk­i” lub „Jan Paweł II”. Dochodzi nawet do tego, że gdy trafimy na plantację przypraw i przewodnik pokazuje roślinę o nazwie chlebowiec, słyszymy, że indyjski chlebowiec nie cuchnie w przeciwień­stwie do tajlandzki­ego duriana, dlatego ich indyjski chlebowiec to taki Lewandowsk­i, a tajlandzki durian to po prostu Cristiano Ronaldo! Warto też wspomnieć, że rodzice wcale nie marzą, by ich nowo narodzony syn został piłkarzem. Zdecydowan­ie bardziej marzy się o tym, by syn został piosenkarz­em, a jeśli rodzi się córka – to tancerką. Do tego – w przypadku mężczyzn – znalezieni­e tutaj kogoś bez wąsów i brody graniczy z cudem, bowiem oba te atuty oznaczają siłę.

Czy w Indiach widać biedę? Wszystko zależy od tego, dokąd się udamy. Zakłada się, że w tym kraju nawet 40 procent populacji żyje poniżej granicy ubóstwa. Powodem tego jest duża liczba ludności, ale również klęski żywiołowe niszczące tutejsze uprawy. Następstwe­m ogromnego ubóstwa są niskie ceny. Potrawa w postaci purée ziemniacza­nego, sosu i czegoś na wzór naleśnika kosztuje równowarto­ść jednego dolara. Podobnie jest z cenami pamiątek – a tych tutaj nie brakuje. Choć oczywiście to wcale nie jedyny argument za tym, by odwiedzić ten kraj.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland