Miłość w cieniu krematorium
Niezwykłe historie zwykłych ludzi
Nienaturalne, sztywne ciała, w ich martwych oczach horror mortis. Trzeba je było wlec do baraku, ładować na ciężarówki, a te wiozły je do krematorium. Prawie codziennie przybywały nowe zwłoki. Niełatwo wyobrazić sobie gorszą makabrę. To było zajęcie 17-letniego chłopca. Bynajmniej nie pierwsza trauma w jego życiu.
Tę niezwykłą historię opowiedział właśnie „New York Times”. Był rok 1941, kiedy urodzony w Sochaczewie David Wisnia wrócił z pracy do rodzinnego lokum w warszawskim getcie. Przed domem leżały ciała zastrzelonych rodziców i młodszego brata. Starszemu udało się uciec, lecz wkrótce Niemcy i tak go zabili. W roku 1942 David trafił w transporcie do Oświęcimia. Jako młody i silny nie został wysłany do komory gazowej; nakazano mu sprzątać zwłoki więźniów, którzy nie mogąc znieść upiornych realiów, popełniali samobójstwo, rzucając się na druty pod prądem. Wisnia je zbierał.
Niespodzianie
w obozowym piekle pojawiła się iskra nadziei na przetrwanie. Strażnicy SS chodzili po blokach i pytali: Kto umie śpiewać? On – koledzy wskazali Wisnię, który bał się odezwać. Przed wojną chodził do szkoły muzycznej, śpiewał w synagodze. Skierowano go do pomieszczenia zwanego „sauną”, gdzie nowa praca polegała na odkażaniu ubrań. Za pomocą kapsułek z cyklonem B, tym samym, którym uśmiercono ich właścicieli. Praca była jak na obóz komfortowa: nieciężka, pod dachem. Po niej Wisnia śpiewał esesmanom podczas ich pijaństw.
Helen Spitzer, 25-letnią Żydówkę ze słowackiej Bratysławy, przywieziono do Auschwitz w jednym z pierwszych transportów kobiecych, w marcu 1942. Początkowo przydzielono ją do likwidacji w obozie Birkenau. Jak wszyscy była niedożywiona, chorowała na tyfus, biegunkę, malarię. Gdy zawalił się na nią komin, raniąc jej plecy, los wydawał się przesądzony. Lecz Niemcy stwierdzili, że dobrze mówi w ich języku i skierowali ją do mieszania farb do malowania gwiazd Dawida na pasiakach. Potem została oddelegowana do orkiestry, której występy na rampie witały transporty przybywające do obozu. Intencja była taka, by więźniowie byli spokojni, nie domyślili się, że przywieziono ich na
śmierć. Potem obozowe władze odkryły zdolności graficzne Spitzer; skierowano ją do pracy w biurze, została obozowym grafikiem (przed wojną studiowała grafikę). W obozowej biurokracji rejestrowała przysyłanych do Oświęcimia więźniów. Nie głodowała, mogła się kąpać, nie nosiła pasiaka z żydowską gwiazdą, mogła też swobodnie przemieszczać się po Auschwitz, czasem nawet pozwalano jej wychodzić na zewnątrz. W obozowej hierarchii była szychą – ale nie kolaborantem; często wykorzystywała swą pozycję do ratowania ludzi, była także źródłem informacji dla ruchu oporu.
David wpadł jej w oko
Właśnie w „saunie” spostrzegła go po raz pierwszy. On też od razu zwrócił uwagę, że dziewczyna jest czysta i zadbana. Gdy przychodziła do „sauny”, rozmawiali, David jej śpiewał, ona uczyła go nowych piosenek, m.in. węgierskich. – Nie miałem pojęcia co, gdzie i kiedy w obozowej rzeczywistości – konstatuje Wisnia. – Ona mnie wszystkiego nauczyła. Wkrótce znajomość przerodziła się w miłość. Wykorzystując uprzywilejowaną pozycję, Helen dawała więźniom jedzenie, ci zaś pilnowali bezpieczeństwa randek pary. Trwały od 30 minut do godziny, odbywały się raz w miesiącu w pobliżu baraków, między krematorium nr 4 i 5, na stercie skrzyń z rzeczami zagazowanych więźniów. Gdyby strażnicy z SS ich nakryli, karą byłaby egzekucja.
To trwało kilka miesięcy. – To już ostatni raz – powiedziała któregoś popołudnia 1944 roku Helen (David zwał ją Zippie). Nadciągała Armia Czerwona, hitlerowcy zacierali ślady zbrodni. Niszczyli krematoria, rozpoczynały się marsze śmierci – więźniom nakazywano maszerować w kierunku Niemiec. Podczas ostatniej randki kochankowie się umówili: spotkamy się po wojnie w Warszawie.
David Wisnia ruszył z obozu jeszcze przed Helen, w jednym z ostatnich marszów. Ci, którzy go przeżyli, trafili w grudniu 1944 do obozu koncentracyjnego w Dachau. Potem znów nakazano im maszerować dalej w głąb Rzeszy. David zauważył na poboczu trzonek łopaty. Ugodzony nim esesman osunął się na ziemię. Wisnia uciekł z konwoju i ukrył się w stodole. Rano usłyszał na zewnątrz głosy. Rosjanie – pomyślał. Okazało się, że miał szczęście trafić na amerykańskich komandosów ze 101. Dywizji Powietrznodesantowej. Po wysłuchaniu jego historii żołnierze wcielili Davida do oddziału. Pożerał amerykańskie konserwy z mielonką Spam, dostał mundur i pistolet maszynowy. Pracował jako tłumacz i pomocnik, potem zaangażowano go do konfiskowania broni niemieckich jeńców i przesłuchiwania ich.
– Nie chciałem mieć nic wspólnego z niczym co europejskie – wspomina. – Poczułem się Amerykaninem na 110 procent. Jego jednostka dotarła na tereny Austrii, David był nawet w kwaterze Hitlera w Berchtesgaden. Objadał się smakołykami, pił ekskluzywne wina. Zabrał kamerę i dwa pistolety. On, żydowski untermensch, był teraz w szeregach zwycięzców i wyzwolicieli Europy. Pracował w poczcie wojskowej, dostarczał zaopatrzenie do obozów dipisów.
Helen jako jedna z ostatnich opuściła Auschwitz. Wysłano ją do kobiecego obozu w Ravensbrück. Podczas kolejnego konwoju udało jej się uciec. Zdarła z siebie pasiak, wmieszała się w tłumy cywilnych uchodźców. Po kapitulacji hitlerowców pojechała do Bratysławy; rodzice nie żyli, spotkała tylko brata z żoną. Pojechała dalej. Potem asystowała Żydom w przedostawaniu się do Palestyny. We wrześniu 1945 roku Spitzer dotarła do największego obozu dipisów dla Żydów w Feldafing. Nie miała pojęcia, że dostawy żywności dla tego obozu organizuje... Wisnia. Wkrótce wyszła za mąż za Erwina Tichauera, który był szefem ochrony obozu. Potem został naukowcem, wykładał bioinżynierię na Uniwersytecie w Sydney. Para angażowała się w misje pomocowe ONZ, pracowała w Peru, Boliwii i Indonezji. W końcu Tichauerowie przenieśli się do USA, gdzie w roku 1967 osiedlili się w Nowym Jorku.
Wkrótce po wojnie
19-letni Wisnia, wówczas stacjonujący ze swą jednostką w Wersalu, dowiedział się, że Helen przeżyła. Sam wyemigrował do Stanów, został znanym kantorem. Śpiewał m.in. w Polskim Radiu i w synagodze Nożyków. Choć jeszcze w roku 1948 ożenił się z Hope, zaczął szukać swej obozowej kochanki. – Zippie żyje, mieszka w Nowym Jorku – pewnego razu obwieścił mu kolega. Zaaranżował spotkanie i David przybył na Manhattan. Czekał na Helen w lobby hotelu, ale się nie pojawiła. Nie dał za wygraną, w roku 2016 jego syn jeszcze raz umówił ich na spotkanie.
Po 72 latach stanął w drzwiach mieszkania kobiety, którą w młodości, w piekle, pokochał. Helen żyła sama; mąż umarł, dzieci nie mieli. 98-letnia kobieta była niedołężna, słabo widziała i słyszała. Początkowo go nie poznała; dopiero gdy zbliżył twarz, jej oczy rozwarły się szeroko i zalśniły. – Jakby jej życie wróciło – stwierdził David. Rozmawiali o przeszłości. – Czy powiedziałeś żonie, co robiliśmy? – spytała Helen w obecności wnuków Wisni. – Czy uratowałaś mi życie? – zapytał. W odpowiedzi Zippie pokazała pięć palców: tyle razy wyciągałam cię z transportów śmierci. – Czekałam na ciebie, byłam w Warszawie, ale na próżno...
Po dwóch godzinach spotkanie dobiegło końca. Powiedzieli sobie, jak się kochali. Na pożegnanie David zaśpiewał węgierską piosenkę, której go nauczyła. Nie zobaczyli się już nigdy. W ubiegłym roku Helen umarła w wieku 100 lat. (STOL)