Waszyngton przeciw bałtyckiej rurze Kolejna próba zatrzymania budowy Nord Stream 2.
Stany Zjednoczone podjęły w końcu próbę zatrzymania budowy kontrowersyjnego gazociągu Nord Stream 2. W piątek 20 grudnia wieczorem Donald Trump podpisał ustawę o budżecie Departamentu Obrony na 2020 rok w rekordowej wysokości 738 miliardów dolarów. Przewiduje ona m.in. sankcje wobec firm uczestniczących w tej inwestycji na Bałtyku.
Restrykcje dotyczą operatorów statków prowadzących prace na głębokościach 30 metrów i większych. Obejmą także statki układające rosyjsko-turecki gazociąg Turk Stream. Groźba sankcji okazała się niezwykle skuteczna. Zanim jeszcze prezydent złożył podpis, szwajcarska spółka Allseas zawiadomiła, że wstrzymuje pracę przy budowie rurociągu. Władze firmy oświadczyły, że oczekują niezbędnych wyjaśnień prawnych, technicznych i ekologicznych od właściwych instytucji Stanów Zjednoczonych. Allseas jest niemal monopolistą w budowie podwodnych rurociągów. Na wodach duńskich „bałtycką rurę” kładł należący do tej firmy specjalistyczny statek „Pioneering Spirit”, skonstruowany w Korei Południowej gigant mający 382 metry długości i 124 metry szerokości. To największa jednostka na świecie przeznaczona do instalacji platform wydobywczych oraz układania rurociągów podmorskich. Gdy zabrakło tego statku, projekt Nord Stream 2 został zatrzymany.
Inwestycja, której wartość oceniana jest na 11 miliardów dolarów, od początku wywołuje spory. Ma dostarczać rosyjski gaz po dnie Bałtyku z pominięciem terytorium Polski i Ukrainy. Ukraina może utracić wysokie opłaty tranzytowe (obecnie około 3 miliardów dolarów rocznie). Budowie Nord Stream 2 konsekwentnie sprzeciwiał się polski rząd. Niemcy, które są promotorem bałtyckiego projektu, twierdzą, że zapewni on bezpieczeństwo energetyczne Europie. Waszyngton, podobnie jak Warszawa, uważa, że Moskwa może wykorzystać gaz jako broń polityczną i uzależnić od siebie Unię Europejską. Niemcy zarzucają Stanom Zjednoczonym, że zamierzają sprzedawać Europie swój gaz płynny.
Donald Trump długo nie był skłonny do podjęcia zdecydowanych kroków przeciw „bałtyckiej rurze”. Niektórzy wskazywali, że prezydent lęka się konfliktu z budzącym respekt Władimirem Putinem. Zdaniem innych, Trump obawiał się, że w kontekście Nord Stream 2 powróci temat rosyjskiej ingerencji w kampanię prezydencką w USA. To sprawa, o której amerykański przywódca w ogóle nie chce słyszeć.
Waszyngton się wahał, a budowa gazociągu postępowała. Inwestycja, rozpoczynająca się na zachód od
Sankt Petersburga ma zakończyć się w niemieckiej gminie Lubmin w pobliżu Greifswaldu. Według informacji konsorcjum Nord Stream 2, położono już ponad 2100 km rur, a do ukończenia projektu pozostało tylko 300 km (według niektórych źródeł zaledwie 150 km). Wydawało się, że nic „bałtyckiej rury” nie zatrzyma. Na rzecz wprowadzenia sankcji działali jednak energicznie dwaj wpływowi republikańscy senatorowie – Ted Cruz i Ron Johnson. W końcu osiągnęli swój cel. Rozpoczął się dramatyczny wyścig z czasem. Rząd Niemiec żywił nadzieję, że nawet jeśli Waszyngton zdecyduje się na sankcje, będzie już za późno. Departament Stanu USA ma 60 dni na przedstawienie Kongresowi listy firm, których dotyczą sankcje. Przedsiębiorstwa te mają zaś 30 dni na zakończenie prac. W Berlinie i Moskwie liczono, że zanim upłynie ten czas, „Pioneering Spirit” położy ostatnią rurę. Ted Cruz i Ron Johnson napisali do firmy Allseas bardzo ostry list. Jeśli spółka będzie kontynuować prace przy gazociągu, nawet w jeden dzień po złożeniu podpisu przez Trumpa, to straci amerykański rynek, a jej aktywa w Stanach Zjednoczonych zostaną zamrożone. Szwajcarska firma przelękła się konfliktu z amerykańskim supermocarstwem.
Władimir Putin zapowiedział na dorocznej konferencji prasowej, że budowa Nord Stream 2 z pewnością będzie ukończona. Eksperci podkreślają jednak, że bez specjalistycznego statku nie będzie to łatwe i inwestycja z pewnością ulegnie opóźnieniu. Sankcje Waszyngtonu wywołały gniew dygnitarzy w Berlinie. „Unia Europejska i Niemcy nie są najwidoczniej dla Trumpa partnerami i sojusznikami, lecz wasalami zobowiązanymi do płacenia trybutu”, piorunował szef parlamentarnego klubu socjaldemokratów Rolf Mützenich. Rząd Angeli Merkel nie zdecydował się wszakże na kroki odwetowe.