To byli zwykli ludzie
Po 1989 roku przekształcająca się z milicji policja odnotowywała wzmożoną liczbę bandyckich napadów na domy. Nierzadko kończyły się one zabójstwem gospodarzy, których katowano, aby ujawnili miejsca skrywania wartościowych przedmiotów. Bandyci (mordercy) robili przed napadem szczegółowe rozpoznanie dotyczące zwyczajów przyszłych ofiar, a także zasobności ich portfeli i domowych bogactw.
Dziś chcę wrócić do jednej z takich historii, ale o tyle dziwnej, że zamordowani gospodarze byli ludźmi ubogimi. Być może magnesem dla przyszłych morderców był fakt, że starsi państwo mieli dorosłe dzieci mieszkające poza Polską. W tamtych latach uważało się takie rodziny za zamożne.
14 stycznia 1995 roku o godzinie 18.35 oficer dyżurny Komendy Rejonowej w Gdańsku został powiadomiony przez mieszkańca ulicy Mozarta o ujawnieniu zwłok Elżbiety i Henryka P. Kiedy pojawili się tam policjanci, nie mieli wątpliwości, że mają do czynienia ze zbrodnią. W czasie oględzin ustalono, że sprawcy zadali domownikom ciosy w głowę narzędziem tępym lub tępokrawędzistym, co spowodowało złamanie kości czaszki i jej podstawy. Natomiast bezpośrednią przyczyną zgonu było uduszenie przy użyciu zadzierzgniętej na szyi pętli: w przypadku gospodyni wykorzystano ręcznik, a w przypadku męża – pasek od spodni. Kobieta miała też ręce związane z tyłu szalikiem, a ręce mężczyzny bandyci skrępowali z przodu choinkowym przewodem elektrycznym. Na miejscu zbrodni nie znaleziono narzędzia, którym zadano ciosy. Przedmioty służące do skrępowania i uduszenia ofiar należały do domowników. Bandyci przeszukali pomieszczenia wewnątrz domu, ale nigdy nie udało się ustalić, czy z mieszkania cokolwiek zginęło.
Rozpoczęło się śledztwo. Państwo P. mieszkali od lat w domu bliźniaku, zajmując jego połowę. To byli starsi ludzie, już na emeryturze. Mieli trójkę dorosłych dzieci, w tym córkę mieszkającą w USA i syna w Europie Zachodniej. Trzeci z rodzeństwa w tragicznych dniach także przebywał za granicą. Rodzice utrzymywali się z emerytur i bardzo rzadko korzystali z pomocy dzieci. Uchodzili za ludzi ubogich i tacy w rzeczywistości byli.
Pierwszą osobą, która zorientowała się, że w domu państwa P. jest coś nie tak, była sąsiadka zaniepokojona ich kilkudniową nieobecnością. Nigdy wcześniej nie zdarzało się, aby nie poinformowali jej o jakimś wyjeździe. Zdziwiło ją też to, że wewnątrz posesji śnieg był nieodgarnięty ze ścieżki, a na zewnątrz domu lampa była zapalona. Sąsiadka próbowała się skontaktować z emerytami, ale ich telefon dawał ciągle sygnał zajętości. Wnuczka sąsiadki zaglądała do wnętrza domu i słyszała włączony telewizor (lub radio). Główne drzwi były zamknięte, natomiast drzwi z tyłu prowadzące do piwnicy były otwarte. I tym wejściem do wnętrza dostali się sąsiedzi. W kuchni znaleźli zamordowanych gospodarzy.
Ostatni raz państwo P. widziani byli rano 11 stycznia 1995 roku i prawdopodobnie tego samego dnia w godzinach popołudniowych zostali zamordowani. Za tym przypuszczeniem przemawia fakt, że tego dnia i w tym czasie do rodziców próbowała się dodzwonić córka z Ameryki. Słyszała sygnał zajętości, a wcześniej nikt nie podnosił słuchawki.
Śledztwo w sprawie zabójstwa gdańszczan zostało umorzone 29 lutego 1996 roku z powodu niewykrycia sprawców.
PS Z nieoficjalnych informacji, które dotarły do mnie kilka tygodni temu, wynika, że policja powróciła po latach do tej sprawy, typując podejrzanych. Są to najprawdopodobniej członkowie tak zwanej grupy karateków z Radomia, którzy dokonywali podobnych napadów – między innymi być może także na byłego premiera Jaroszewicza i jego żonę.
Wiesz coś o tej zbrodni, pisz: rzecznik-kwp@pomorska.policja.gov.pl