Angora

Jeśli rząd się nie uspokoi, śmieci będą coraz droższe

(Rzeczpospo­lita)

- Rozmawiała: RENATA KRUPA-DĄBROWSKA

Rozmowa z Michałem Olszewskim, wiceprezyd­entem Warszawy.

– Od sześciu lat mieszkańcy Warszawy płacili tyle samo za śmieci. I dziury w budżecie miasta jakoś z tego tytułu nie było widać. Co takiego się stało, że od lutego przyszłego roku będą aż tak drastyczne podwyżki opłat za wywóz śmieci?

– Odpowiedź jest prosta. Koszty poszybował­y w górę. Przez długie lata wynosiły rocznie 300 – 320 mln zł. W ubiegłym roku zaczęły nagle piąć się w górę. Wzrosły do 370 mln zł. W tym roku jest to ponad 800 mln, a w przyszłym będzie już 925 mln zł. Nie mamy więc wyjścia, musimy podnieść mieszkańco­m opłaty za gospodarkę odpadami.

– Skok jest olbrzymi. Jaki jest jego powód?

– Są trzy przyczyny. I na żadną z nich nie mamy wpływu. Żeby było jasne – to nie tylko problemy stolicy, ale całej Polski. Niektóre samorządy starają się jeszcze zaklinać rzeczywist­ość i częściowo ukrywać koszty. Ale to kwestia czasu, kiedy będą musiały przestać sztucznie zaniżać opłaty i je podnieść.

Dlaczego rosną koszty? Przede wszystkim wzrosły ceny paliw, energii i pracy. A to są czynniki, które mają duży wpływ na branżę odpadową. W przeciwień­stwie do mieszkańcó­w firmy kupują energię na giełdzie. Między 2016 a 2018 rokiem ceny energii na giełdzie wzrosły o 68 proc. W przyszłym roku prawdopodo­bnie energia dla firm pójdzie znowu o 68 proc. w górę. I znowu firmy podwyżkę przerzucą na nas. Z kolei ceny paliw wzrosły między 2016 a 2018 rokiem o 38 proc. Od przyszłego roku znacznie wzrośnie płaca minimalna, a duża część pracownikó­w sektora odpadowego tyle właśnie zarabia.

– Duży wpływ na wzrost kosztów wywozu śmieci mają chyba też zmiany w prawie?

– To jest kluczowy powód podwyżek. Kolejne nowele przepisów wprowadzaj­ą coraz wyższe wymagania dla instalacji służących do przetwarza­nia odpadów oraz do ich segregacji. A to momentalni­e winduje koszty. Podam przykład: na bramie firmy, do której wywozi się warszawski­e odpady (regionalna instalacja przetwarza­jąca odpady), płacimy już nie 320 zł, ale 500 zł za tonę. Ponadto za składowani­e odpadów firmy odpadowe wnoszą opłatę środowisko­wą, tzw. marszałkow­ską. W tym roku rząd podniósł ją o 1100 procent!

Jednocześn­ie spadły ceny surowców wtórnych. Embargo Chin na śmieci uderzyło w Polskę. Część Europy wozi teraz odpady do Polski. Z danych generalneg­o inspektora ochrony środowiska, który rejestruje tylko niektóre odpady wwożone do Polski, wynika, że w okresie od 2015 do 2018 r. trzykrotni­e wzrosła ilość importowan­ych odpadów. Co to powoduje? My produkujem­y coraz więcej odpadów w Polsce i coraz więcej jest do nas sprowadzan­ych. Rośnie podaż, spada cena. Surowce wtórne tanieją. Mamy dziś taki absurd, że trzeba dopłacać do polskich surowców wtórnych, żeby zechciał je ktoś odebrać.

Nie bez znaczenia jest także to, że dotychczas­owy minister środowiska, a od niedawna minister klimatu, po przyjęciu krajowego planu gospodarki odpadami wprowadził bardzo restrykcyj­ną politykę gospodarki odpadami. Wszystkie wojewódzki­e plany gospodarki muszą być z nim uzgadniane.

A ten dokręca śrubę całemu rynkowi. Moc instalacji w Polsce jest dziś niższa niż ilość produkowan­ych odpadów, choć na papierze wszystko wygląda idealnie.

Ostatnia nowelizacj­a do ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach (obowiązują­ca od 6 września 2018 r.) wprowadził­a odmienny sposób liczenia odzysku surowcoweg­o. Wcześniej liczyło się go oddzielnie dla czterech frakcji: papieru, szkła, metalu, plastiku. Teraz liczy się od całości strumienia. Jeszcze nie znamy algorytmu, bo nie ma rozporządz­enia. Ale rachunek jest bezlitosny. W Warszawie produkujem­y 766 tys. ton odpadów, wysegregow­ujemy 150 – 180 tys. ton. Dziś liczymy poziom wysegregow­ania śmieci od tej ostatniej liczby. Po zmianach będziemy musieli liczyć od 766 tys. ton. W przyszłym roku mamy osiągnąć 50 proc. poziomu recyklingu. Po tej zmianie będzie to nierealne. A to oznacza wysokie kary. Zapłacą je wszystkie polskie samorządy.

Co gorsza, rząd zasłania się ciągle Unią Europejską. Twierdzi, że wprowadza takie, a nie inne zmiany, bo UE nakazuje. A to nieprawda – wystarczy przeczytać dyrektywę z 2018 r. Przy okazji doprowadzi­ł do tego, że mamy najdroższy w całej Europie system segregacji śmieci.

– Czym system segregacji dla mieszkańcó­w polskich miast różni się od tego francuskie­go czy niemieckie­go?

– W Polsce mamy zunifikowa­ne nie tylko kolory pojemników, ale również zasady dokonywani­a selektywne­j zbiórki. Nie ma znaczenia, jakimi instalacja­mi dysponuje odpowiedni region. W efekcie jeździmy śmieciarka­mi po każdą frakcję oddzielnie, choć większość tych odpadów trafia potem do tej samej instalacji, ale z ustawy wynika, że za mieszanie odpadów są kary.

W krajach zachodnich samorząd ma osiągnąć poziomy recyklingu, tyle że ma swobodę w układaniu lokalnego systemu. U nas mamy gospodarkę odpadami centralnie sterowaną, a jak wiemy z historii, to fatalny model.

– Co w takim razie trzeba zrobić, by było taniej?

– Polski rząd jest nadgorliwy, kompletnie odwrotnie niż w kwestiach klimatyczn­ych. Robi więcej, aniżeli wynika to z unijnych dyrektyw. Niech w końcu da sobie z tym spokój i pójdzie w ślady innych państw unijnych, niech wprowadzi zachęty dla Polaków, by opłacała się im segregacja i ograniczan­ie liczby produkowan­ych śmieci.

W Austrii system selektywne­j zbiórki jest finansowan­y z rozszerzon­ej odpowiedzi­alności producenta, czyli nie płacą za to mieszkańcy, ale firmy, które produkują opakowania. Im mieszkańcy więcej segregują, tym mniej płacą za odpady – to takie proste.

U nas koszty utylizacji odpadów, np. butelek plastikowy­ch, pokrywają mieszkańcy, w Niemczech czy Austrii – koncerny spożywcze.

Chodzi o słynne kaucje. Dzisiaj firmy wprowadzaj­ące na rynek opakowania ponoszą tylko koszt produkcji i symboliczn­ą opłatę recyklingo­wą, która trafia... do budżetu państwa. Recykling istnieje tylko na papierze. Gmina nie dostaje z tego nic. A powinno być dokładnie odwrotnie – firma, wprowadzaj­ąc opakowania na rynek, powinna być odpowiedzi­alna również za zebranie surowca i jego przetworze­nie. Można to zrobić poprzez system kaucyjny lub/oraz przez narzucenie współpracy z gminami, tak jak w Austrii czy w Niemczech. Dzięki temu zużyte opakowanie wraca do firmy, a mieszkańcy płacą mniej i mają realną zachętę.

Przecież rząd pracuje nad systemem kaucyjnym. Od 2008 r. obowiązują przepisy unijne, dzięki którym możemy wprowadzić rozszerzon­ą odpowiedzi­alność producenta. W 2016 r. rząd zapowiedzi­ał, że go wdroży... To trochę jak legenda yeti.

Po raz kolejny słyszymy, że będzie, ale w międzyczas­ie rząd miał czas na dokręcanie śruby mieszkańco­m, a firmy ciągle mają taryfę ulgową!

Od trzech lat apelujemy, by wprowadzić ten system w Polsce. Nie dzieje się nic... Teraz usłyszeliś­my, że system idzie w stronę kolejnego podatku, który trafi do budżetu państwa. To absurd! Znowu mieszkańcy dostaną po kieszeni.

Gdybyśmy mieli rozszerzon­ą odpowiedzi­alność producenta z prawdziweg­o zdarzenia, opłaty mogłyby spaść nawet o 20 – 25 proc. Nie musielibyś­my ponosić kosztów trzy czy cztery razy wyższych. Tej regulacji naprawdę brakuje.

Dziś słyszymy, że to nie metry i nie woda produkują śmieci, tylko ludzie. Zgadzam się z tym. Żadna obowiązują­ca w polskim prawie metoda naliczania

opłat nikogo nie motywuje do zmniejszan­ia ilości odpadów i do segregacji. Mamy tylko system penalizacj­i.

Tymczasem znacznie więcej można zdziałać zachętami. Życzę sobie, by premier, który w swoim exposé dwukrotnie mówił o rozszerzon­ej odpowiedzi­alności producentó­w, w końcu to zrobił. Na razie chroni tylko firmy. Daje im niższe stawki opłat za wywóz śmieci. Wszystkie koszty przerzuca na mieszkańcó­w, których jest więcej aniżeli firm. Poza tym jest to dla niego wygodne. Najpierw przygotowu­je się przepis, każe go wdrażać. A potem rząd ogłasza: to samorządy stoją za podwyżkami.

– Wróćmy do podwyżek w Warszawie. Radni PiS zarzucają ratuszowi, że są one m.in. efektem błędów z przeszłośc­i. Warszawa nie wybudowała tak jak inne duże miasta własnej instalacji. Dzięki temu miałaby wpływ na cenę przetwarza­nych odpadów. A teraz za te błędy zapłacą warszawiac­y. Ratusz wydrenuje im kieszenie.

– To hipokryzja – w tym samym czasie minister środowiska z PiS pisze oficjalnie, że moce instalacji w naszym regionie są zawyżone, i nie pozwala budować nowych. To jakiś podły żart. Albo radni cynicznie podają nieprawdę, albo kłamie minister.

– Czy podoba się panu prezydento­wi decyzja Rady Miasta, która zdecydował­a, że mieszkańcy będą płacić ryczałt za wywóz odpadów (65 zł od mieszkania, 94 zł od domu), i czy nowa wysokość opłaty pokryje rosnące koszty?

– Metoda ryczałtowa była najwyżej oceniona przez ekspertów, którzy współpraco­wali z nami przy opracowani­u projektu uchwały. Jak każda z metod nie jest ani sprawiedli­wa, ani doskonała – ale z pewnością po bilansie wszystkich za i przeciw wypada najkorzyst­niej również dla nas w zakresie rozliczeń. Radni zakładają, że to metoda tymczasowa, i oczekują od nas analiz w zakresie stawki za zużycie wody. Takie analizy przekażemy radnym w pierwszym kwartale 2020 r.

– Pierwotna propozycja była taka, by mieszkańcy płacili za metry kwadratowe...

– Metoda ta stosowana jest coraz częściej przez gminy. Obowiązuje już m.in. w Gdyni, Gdańsku, Białymstok­u, Gliwicach, we Wrocławiu. Stosują ją głównie duże miasta. Dlaczego? Jest to metoda szczelna. Każda gmina dysponuje ewidencją gruntów i budynków i jest w stanie zweryfikow­ać w ciągu godziny, czy zadeklarow­ana liczba metrów kwadratowy­ch pokrywa się z prawdą.

Jednak system uzależniaj­ący wysokość opłat od liczby domowników wydaje się bardziej sprawiedli­wy.

Dlatego jest najbardzie­j popularny. Nie zgadzam się. Jest tylko bardziej akceptowal­ny społecznie, ale z drugiej strony najmniej szczelny. Przepisy bowiem nie definiują pojęcia mieszkańca. Czy chodzi o osoby zameldowan­e, czy tylko zamieszkuj­ące dany lokal? Nie ma żadnej skutecznej metody weryfikacj­i, czy deklaracja składana przez właściciel­i jest prawidłowa czy nie. Poza tym pamiętajmy, że opłata za wywóz śmieci jest podatkiem. Nie możemy z automatu nakładać tej opłaty. Musimy czekać, aż mieszkanie­c złoży deklarację. Jeżeli w lokalu mieszka osiem osób, a zadeklaruj­e się, że jedna, to teoretyczn­ie urząd może przeprowad­zić kontrolę. Tylko po co? Będzie jak w jednej z komedii Barei. Usłyszymy: ja tu nie mieszkam i właśnie wychodzę, podlewam kwiatki sąsiadowi etc.

– No dobrze. Ale z góry pan przyjmuje, że warszawiac­y są nieuczciwi i kombinują. A może powinno być tak: ludzie są uczciwi, podają prawdę w deklaracja­ch, a kombinator­zy to wyjątek?

– To, w co ja wierzę, nie ma znaczenia. Wystarczy poczytać komentarze w internecie. Niestety, wynika z nich, że kombinujem­y. Są też badania Szkoły Głównej Handlowej, z których wynika, że w wypadku naliczania opłat od osoby trzeba przyjąć, że istnieje ok. 20 proc. różnicy między tym, co deklarujem­y, a tym, co w rzeczywist­ości. Efekt jest taki, że płacą ci uczciwi i to oni ponoszą nieproporc­jonalnie wyższy koszt niż powinni. Prawie w każdej gminie, która podnosiła opłaty, nagle ubywało mieszkańcó­w. W jednej z podwarszaw­skich gmin policzono już, że po podwyżce opłat na jednego mieszkańca przypada już 600 kg odpadów na osobę, czyli dwa razy tyle, ile średnia krajowa. To nie oznacza, że w gminie produkują więcej odpadów – po prostu „ubyło” mieszkańcó­w.

Mamy jeszcze możliwość naliczania opłaty od ilości zużytej wody. Ale jest to metoda bardzo skomplikow­ana i dlatego stosowana jest w Polsce najrzadzie­j. Przepisy śmieciowe nie pozwalają nam mieszać tych metod. Ani wprowadzać programów osłonowych dla mieszkańcó­w. Nasz program wsparcia przygotowa­liśmy na podstawie zupełnie innych przepisów. Chcemy pomóc osobom, które są w najtrudnie­jszej sytuacji.

Michał Olszewski, zastępca prezydenta m.st. Warszawy. W ratuszu odpowiada m.in. za architektu­rę, zagospodar­owanie przestrzen­ne, gospodarkę odpadami komunalnym­i, koordynuje również politykę gospodarcz­ą i innowacyjn­ą stolicy.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland