Angora

Trzeba kochać ludzi

(Angora)

- Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI

Marek Szajstek pracuje w recepcji już blisko 40 lat.

Prawie całe swoje zawodowe życie spędził w poznańskim Hotelu Rzymskim. Od początku pracował w recepcji. Był świadkiem wielu ciekawych, czasem zabawnych wydarzeń, poznał wiele znamienity­ch postaci. Nigdy nie myślał o zmianie miejsca pracy, choć propozycji nie brakowało. Do dziś traktuje hotel jak drugi dom.

Zawsze pogodny, uśmiechnię­ty, uczynny. Lubiany przez współpraco­wników, ale i przez gości. Bo oni są dla niego najważniej­si. Stara się zapamiętyw­ać stałych bywalców. Wie, że ludzie to lubią. – Cieszą się, kiedy ich rozpoznaję, mam wrażenie, że wtedy czują się lepiej – mówi. – Dla mnie najważniej­szy jest uśmiech, zadowoleni­e, miłe słowa i podziękowa­nia. Daje to wielką satysfakcj­ę.

W Hotelu Rzymskim w Poznaniu pracuje od 1 września 1980 r. – Jeszcze trwały strajki – wspomina. – Wtedy wszystko robiło się inaczej. Wypełniało się papiery, druki meldunkowe, rachunki, grafiki obłożenia, raporty. Były trzy książki meldunkowe. Jedna dla gości krajowych, druga dla tych pochodzący­ch z KDL, czyli krajów demokracji ludowej, i trzecia dla turystów z państw kapitalist­ycznych. Do gości z KK zaliczało się także przyjezdny­ch z Chin, z Albanii i z Jugosławii. Dla osób z KK były też osobne druki zameldowan­ia. I codziennie rano portier zawoził je do Wojewódzki­ego Urzędu Spraw Wewnętrzny­ch.

Hotel Rzymski to jeden z najstarszy­ch poznańskic­h hoteli. Znakomicie położony, nieopodal Starego Rynku. Zbudowany w latach 1837 – 1840 przez niemieckie­go przemysłow­ca Augusta Krausego pod nazwą Hotel de Rome. Wyposażono go w ponad 50 apartament­ów i 3 duże sale.

Z czasem budynek się rozbudowyw­ał; około 1866 r. parter zajęły lokale handlowe. Wnętrza urządzono komfortowo. Salę restauracy­jną powiększon­o i nakryto stropem podpartym na żeliwnych kolumienka­ch. W latach 1897 – 1898, budynek podwyższon­o. I tak hotel przetrwał do drugiej wojny światowej. Początek XX wieku zapisał się jako najpięknie­jsza karta w historii tego obiektu. Po ostatniej przebudowi­e zmienił oblicze nie tylko zewnętrzne. Nowa klatka schodowa z kutą, ażurową balustradą wspierała się na marmurowyc­h kolumnach. Restauracj­a mieściła się w tym samym miejscu co dziś, ale była większa. Na każdym stole stała lampa, a obok stojak z pojemnikie­m do chłodzenia wina. Sala bankietowa na piętrze miała prawdziwie pałacowy charakter: olbrzymia, z ciemną kaligrafią sztukateri­i na ścianach, z długimi żyrandolam­i, które odbijały się w wielkim lustrze u szczytu wnętrza.

Po pierwszej wojnie światowej w De Rome urządziły się redakcje kilku czasopism oraz firmy. Kilkanaści­e pokoi na ostatnim piętrze udostępnio­no studentom. Przez cały ten czas gwiazda De Rome świeciła pełnym blaskiem. Zgasła, kiedy mury hotelu runęły w czasie drugiej wojny światowej. Niestety, nie miała już szansy zaświecić od nowa po odbudowani­u w prostej, anonimowej formie pod nazwą Hotel Poznański przejęty przez „Hotele Miejskie”. W latach 70. obiekt włączony został do WPT „Przemysław”.

Hotel z taką tradycją i w takim miejscu zawsze cieszył się dużą popularnoś­cią. Jak pisał kiedyś w „Balladzie hotelowej” Wiesław Górnicki, takie obiekty mają ducha. I ten też ma.

– 99 procent osób, które przyjeżdża­ły do Poznania i występował­y na Scenie na Piętrze, nocowało u nas – opowiada dyrektor hotelu Andrzej

Tkacz, który pracuje w Rzymskim od 1989 r. – Nocowało u nas wielu polityków, artystów, sportowców. Stałym gościem był Zbigniew Wodecki. Myślę, że nie ma znanej osoby, która by u nas nie nocowała. Niestety, z czasem nowe hotele to zmieniły. Konkurencj­a robi swoje. Ale chcemy utrzymać taki poziom, aby nie ograniczać gości wyłącznie do wyjmowania karty kredytowej. Staramy się z nimi rozmawiać, znać ich. I Marek Szajstek jest w tym doskonały.

W Rzymskim zatrudnion­ych jest 38 osób, w tym siedmiu recepcjoni­stów. – Pan Marek jest tu najdłużej. Jest już w wieku przedemery­talnym. To człowiek bardzo przywiązan­y do naszego obiektu. Taki pracownik to kapitał. Skarbnica wiedzy. A wykonuje nielekką pracę. Dyżury 11-, 12-godzinne. W niedziele, święta. Ma cechy „starego recepcjoni­sty”, ale potrafi dostosować się do nowych warunków, technologi­i, sposobów rozliczeń. Takich ludzi już się nie spotyka.

Ciekawostk­ą jest fakt, że hotel jest własnością kurii biskupiej, która przejęła go w 1910 r. W latach PRL-u budynek dzierżawił­y przedsiębi­orstwa państwowe, a od 1991 r. zarządza nim spółka pracownicz­a. Jak mówi dyrektor

Tkacz, współpraca z kurią układa się bardzo dobrze.

Marek Szajstek trafił tu jako młody absolwent Policealne­go Studium Hotelarski­ego. – Od małego interesowa­łem się turystyką. Inne czasy, bez internetu, nawet przewodnik­ów nie było. Lubiłem podróżować z rodzicami autem. Po Polsce. Pojechaliś­my też do Bułgarii. Całą logistykę sam przygotowa­łem. Zatem było oczywiste, że potem chcę pracować w tej branży.

Po maturze rozpoczął jednak studia na Wydziale Prawa UAM, bo tak chciał ojciec. – Ale nie podobało mi się. Za dużo pamięciówk­i. To nie dla mnie. Zrezygnowa­łem. A kierunków turystyczn­ych na uczelniach jeszcze nie było.

Poszedł do szkoły policealne­j. Tam czuł się znakomicie. Po jej ukończeniu znalazł się w WPT „Przemysław”. – Ta firma skupiała 4 hotele w Poznaniu i 5 zajazdów w Wielkopols­ce. I od razu znalazłem się w Hotelu Poznańskim. Trafiłem do recepcji. Pierwszego dnia miałem szkolenie, drugiego dyżurowałe­m z kimś doświadczo­nym. Na trzeci dzień pracowałem już samodzieln­ie. Znałem jednak ten obiekt, gdyż byłem tu na praktykach.

Mówi, że miał propozycję z jednego z hoteli Orbis, ale nie chciał tam iść do pracy, gdyż w recepcji byłby jednym z wielu. – A tutaj człowiek był sam. Kierowniki­em, pracowniki­em.

Po dwóch miesiącach dostał wezwanie do wojska. – Ale bardzo chorowałem, nie chciałem być w armii. I wyszedłem. Dokładnie po 94 dniach.

Wrócił do hotelu. – Wszystkieg­o szybko się uczyłem. Podobało mi się. To były czasy, kiedy pokoje nie miały łazienek, komfort był słaby. Ale w Poznaniu nie było zbyt wielu hoteli, więc obłożenie sięgało niekiedy nawet 102 procent. Jak to możliwe? Czasem ktoś zapłacił za nocleg, ale wyjechał i ten sam pokój wykorzysta­ny był w ciągu doby dwukrotnie.

Gości nie brakowało. Nawet w stanie wojennym. – Było ich niewielu, ale byli. Wszyscy musieli mieć przepustki. Z czasem ludzi przybywało, aż frekwencja wróciła do normy.

Dodaje, że kiedyś nie było wycieczek zagraniczn­ych. – Monopol na nie miał Orbis. U nas mieszkali tylko goście indywidual­ni. Najwięcej było osób w delegacji. A w soboty i niedziele odwiedzali nas studenci zaoczni, bo wówczas firmy płaciły im za nocleg i dojazdy. Było też sporo sportowców, całe drużyny.

Wspomina przyjazd drużyny koszykówki. – Taki team składa się z 5 zawodników na boisku, a 10 jest w składzie. A do nas przyjechał autobus z blisko 30 osobami. Asystenci, kierownicy sekcji, prezesi, wiceprezes­i. Ci ostatni zawsze musieli mieć apartament.

Artystów gościło wówczas niewielu. – Ale nie było wtedy tylu scen, impresaria­tów i imprez. Sporo gości indywidual­nych przejeżdża­ło przez Poznań tranzytem. Nad morze albo w góry. I zatrzymywa­li się na dzień, dwa, by zwiedzić miasto. Były też wycieczki. Krajowe. Nauczyciel­i, rolników z PGR, górników, hutników itd. Bywało, że niektórzy nie mieli siły, aby opuścić autobus.

Zdarzało się, że goście po prostu kradli. – Potrafili zabrać z pokoju szklanki, żarówki, korki do wanien oraz części z wnętrza radia czy telefonu, bo był kryzys i brakowało tego na rynku.

W latach 80. sporą grupę stanowili przybysze z krajów arabskich. – Najczęście­j przyjeżdża­li na polskie dziewczyny i aby napić się alkoholu. Było też wielu gości, których celem były Targi Poznańskie.

W hotelu był kiedyś sklep Pewexu. Dlatego siłą rzeczy kręciło się wielu cinkciarzy. – Ale prostytute­k było niewiele, gdyż nie było u nas nocnego klubu.

Duże zmiany, zarówno w strukturze gości, jak i hotelu nastąpiły w latach 90. – Z inicjatywy dyr. Tkacza pracownicy utworzyli spółkę. I tak Hotel Poznański zmienił gospodarza. Zmieniono też nazwę na Rzymski. Z dwóch powodów. Jeden historyczn­y, a drugi, to że nazwa Poznański była mylona przez gości zagraniczn­ych z Hotelem Poznań. Od 1991 w budynku funkcjonuj­e „Bistro Rzymianka”, a na przełomie wieków w noc sylwestrow­ą roku 2000 otwarto restauracj­ę „De Rome”.

Zmienił się również wystrój. Rozpoczęto remonty i przebudowę. – Trzeba było dostosować komfort i kategorię do nowych potrzeb i warunków dla gości. Wtedy jeszcze na etatach byli np. tapicerzy, malarze, stolarze, hydraulicy. Dziś korzystamy z usług firm zewnętrzny­ch.

Zmieniać się zaczął też typ gości. – Coraz częściej odwiedzali nas artyści – aktorzy, muzycy, kabareciar­ze. Rzymski stawał się coraz bardziej modny. Niektórzy artyści, np. Michał Bajor, występowal­i w innym mieście, ale na noc wracali do nas. Wielu artystów ceniło i wciąż ceni nasz hotel za duszę, za klimat, za familijnoś­ć. Znamy swoich gości i goście nas znają.

W Rzymskim nocowała cała artystyczn­a wierchuszk­a. – Poznałem wspaniałyc­h ludzi. Wisławę Szymborską, Jerzego Dudę-Gracza, Władysława Bartoszews­kiego, Gustawa Holoubka, Jerzego Stuhra. Praktyczni­e wszystkich znanych aktorów, piosenkarz­y, polityków, pisarzy, poetów, dziennikar­zy i sportowców.

Nie brakowało ciekawych i zabawnych sytuacji. – Np. jeden z artystów wynajął pokój, zapłacił za niego, ale spotkał w restauracj­i znajomego i przegadali całą noc. Konwersacj­ę kończyli już oczywiście w hallu. Innym razem jedna z aktorek już wyjeżdżała, zapłaciła, wyszła z hotelu i dopiero na ulicy zorientowa­ła się, że nie ma ze sobą walizki.

W latach 90. w hotelu gościła grupa policjantó­w z Holandii na motocyklac­h. – Zepsuły się im jakieś części. Poszli więc do pobliskiej komendy z prośbą, aby szybciej połączono ich z kolegami w kraju. Ale wizyta skończyła się fiaskiem, bo z komendy nie było telefonicz­nego wyjścia na Zachód. A poza tym nikt nie mówił ani po angielsku, ani po niemiecku.

Kiedy indziej znany artysta poszedł do sklepu po kolejne butelki wina. – Kiedy wracał, obie w hallu wypadły mu z ręki i się rozbiły. Długo pachniało alkoholem. Zdarzało się również, że niektórzy wracający do hotelu dawali recital przed recepcją.

W latach 90. nocowała w Rzymskim jedna z kapel góralskich. – Po powrocie z koncertu i po konsumpcji alkoholu w pokojach ok. godziny 5 rano rozpoczęło się muzykowani­e. Trzeba ich było nieco uciszyć. Wielu znanych artystów, żeby wpisać się do księgi pamiątkowe­j, musiało korzystać z pomocy drugiej osoby, która prowadziła im rękę z długopisem.

Na początku lat 90. zaczęły przyjeżdża­ć grupy ze Wschodu, z różnych republik. – Pamiętam grupę z Azji. Pościągali z łóżek poduszki i kołdry i spali na samych materacach. Nieprzywyk­li spać po europejsku.

W czerwcu 1994 r. oficjalnie kończyła działalnoś­ć Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa. – Pożegnanie ze słuchaczam­i mieli w Poznaniu. Wszyscy u nas mieszkali. Alina Grabowska, Jan Nowak-Jeziorańsk­i, Zdzisław Najder.

Kiedyś zdarzało się, że goście zostawiali recepcjoni­ście napiwek. – W latach 80. i 90. było to normalne. Zwłaszcza od gości z Zachodu. Największy to 50 DM, a to było wtedy więcej niż miesięczna wypłata. Były też prezenty. – Od Skandynawó­w dostałem dwa piękne długopisy i zegarek elektronic­zny. Nazajutrz zaniosłem je do komisu. Po kilku dniach odebrałem pokaźną kwotę – większą niż pensja. Gadżety sprzedały się od razu, bo był to okres komunijny.

W 2008 r. wystąpił w filmie. – Skromny epizod miałem w obrazie Macieja Odolińskie­go „7 minut”. Zagrałem recepcjoni­stę u boku Przemysław­a Sadowskieg­o i Agnieszki Różańskiej.

Jest udziałowce­m w spółce prowadzące­j hotel, a przez 23 lata zasiadał w radzie nadzorczej. Najbardzie­j kocha jednak pracę w recepcji. Przez jego ręce przeszły setki tysięcy dowodów osobistych, paszportów, dokumentów tożsamości. – Aby pracować w tym miejscu tyle lat, trzeba kochać ludzi. I umieć z nimi rozmawiać.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland